W „Drachu” Roberta Talarczyka miesza się wszystko. Przede wszystkim zaś – czas. Wrzuceni w niego bohaterowie, by nawiązać kontakt z widzem, jak ryby wyskakują nad wodę. Jednak po chwili znów pod nią znikają…
Bohaterów jest tak wielu, że podczas spektaklu zaledwie z kilkoma dało się nawiązać trudną przyjaźń. Dlaczego trudną? Bo opowiedziane przez Twardocha i Talarczyka historie Ślązaków są smutne i nieszczęśliwie się kończą, a kto chce przyjaźni z nieszczęśnikami? Wygląda na to, że dzielących się swoimi opowieściami nie było na nic więcej stać. A urodzeni w Gliwicach, mówiący po polsku, niemiecku i gwarą śląską, nie mają innego wyjścia jak… tragiczne życie. Śląska ziemia wymyka się im spod stóp, tak samo jak czas, w którym wędrują, a właściwie przepadają. Refleksja nad pęczniejącymi w brzuchach matek poczętymi ludźmi, którzy potem pędzą przez życie, zdeterminowani warunkami historycznymi, to jedyny metafizyczny aspekt przedstawienia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.