Był związany z niemiecką kulturą, ale poza Śląskiem nigdzie nie czuł się u siebie. Ukazała się biografia proboszcza z Bielszowic z lat 1911–1929.
Ksiądz Franciszek Buschmann w książce Rafała Wawrzynka to postać w jakimś stopniu tragiczna. Był znakomitym, dbającym o upiększenie kościoła gospodarzem i budowniczym, co jego parafianom bardzo się podobało. Uprawiał też należącą do parafii ziemię, hodował zwierzęta i robił to tak dobrze, że inni rolnicy słuchali jego rad. Rafał Wawrzynek przytacza związane z nim anegdoty, które przez lata krążyły po Bielszowicach i w rodzinie farorza. Przy probostwie ks. Franciszek we wzorcowy sposób prowadził sad. Pewnego sobotniego wieczoru, już po wieczornym obchodzie gospodarstwa, rozszczekały się „farskie” psy. Proboszcz wypuścił je do ogrodu, a ponieważ długo nie wracały, zostawił je tam na noc. Rano ze zdziwieniem zauważył, że na jednym z jego drzew siedzi pewien miejscowy górnik, a przy pniu wciąż warują dwa owczarki... Na dodatek za płotem już zebrała się grupka ciekawskich, którzy właśnie szli na pierwszą niedzielną Mszę Świętą. – Było ci tego trzeba? Gdybyś przyszedł do mnie i poprosił o jabłka, nie odmówiłbym przecież. Miałbym z tego korzyść i ja, bo pomógłbyś mi nazrywać owoców, i ty – miał wtedy powiedzieć proboszcz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.