List do redakcji siostry zakonnej, byłej uczennicy śp. ks. Łuczaka, która powołanie odkryła m.in. na pewnej lekcji religii...
Bardzo zaskoczyła mnie wiadomość o śmierci ks. Marka Łuczaka... Wierzę jednak, że mam jednego orędownika więcej w niebie.
Księdza Marka poznałam prawie 20 lat temu, kiedy był moim katechetą w klasie maturalnej w liceum w Mysłowicach. Najbardziej zapadły mi w pamięci szczególnie dwie lekcje.
Pierwsza - podczas której ksiądz Marek, z niezrozumiałą wtedy dla mnie radością - mówił o nieśmiertelnej duszy... Po niej odbyła się między nami rozmowa, a moje wątpliwości natury religijnej ksiądz potrafił rozwiać poważnie, ale z nutą humoru.
Natomiast na drugą lekcję (która najbardziej wpłynęła na moje życie) ks. Marek zaprosił pewną siostrę zakonną, która opowiadała o swojej posłudze. W tej chwili nie pamiętam ani jak miała na imię, ani z jakiego zgromadzenia była.
Lekcja się skończyła, a ja miałam wrażenie, jakbym była zupełnie gdzie indziej, a do tego miałam potworny mętlik w głowie. Na przerwie ksiądz Marek sam podszedł do mnie (siedziałam zasępiona w kącie) i zadał jedno pytanie: "Kasiu, czy już wiesz, co chcesz robić w swoim życiu?" Oczywiście chciałam zbyć księdza jednym słówkiem, ale nie dał za wygraną i podjął dalszy dialog.
Z jednej strony żartował, z drugiej - traktował rzeczowo moje słowa. To była bardzo dobra rozmowa. Dziwiło mnie, dlaczego tak się przejął. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że ksiądz Marek pomógł mi zauważyć ziarenko powołania, które Pan Bóg złożył w moim sercu, i dodał odwagi, bym nie bała się podjąć decyzji.
Bardzo zapadły mi w pamięci również ciepłe słowa księdza tuż przed moimi ślubami wieczystymi. Chociaż osobiste spotkanie od czasów liceum i wstąpienia do zgromadzenia było kilkakrotnie odkładane, to jednak wiem, że ksiądz Marek bardzo towarzyszył mi modlitwą przez te wszystkie lata.
s. Germana, siostra franciszkanka, służebnica Krzyża