30 listów z Wehrmachtu, napisanych po śląsku do rodziców przez 20-letniego żołnierza, znalazł pasjonat z Rybnika, który odnawiał stary mebel. Okazało się, że autor tych listów żyje.
Z tych listów wynika, że chłopak jak najbardziej miał „co pisaci”, tylko nie chciał rodziców martwić. 16 lipca 1944 r. wymsknęło mu się takie zdanie o rzeczywistości na froncie: „Diśaj jest niedziela i to mamy pierfsza niedziela wolna za 6 tygodni i dziśaj tożem spał sebleczony i ze szczewikami sebutymi bo tak przes tyn coły czas my leżeli ze fszystkiem obleczony i obuty”. Sześć tygodni – czyli dokładnie od 6 czerwca, gdy w Normandii wylądowali alianci.
A wojna i niebezpieczeństwa? Józef też wspomina je mimochodem. 21 lipca 1944 r. napisał o swojej ulubionej modlitwie do Pana Jezusa, którą wypowiadał rano i przed zaśnięciem. I w kontekście tej modlitwy pada od niechcenia jedno, jedyne zdanie o piekle, jakie szleje wokół tego 20-latka: „Jo śe też niczego nie boja bomby lecom a jo nigdzi nie uciekom”. A potem, jakby nigdy nic: „Grzyby tu już rosnom dziśaj żem gotował grzyby”.
Maryjasz po pijo
Józef Kanafek przyjął nas w Mszanie bardzo serdecznie. Jest po dziewięćdziesiątce, więc z wojny już niewiele pamięta. Na szczęście wcześniej opowiadał trochę dzieciom. – Pytałem, czy kogoś zastrzelił, ale o tym nie chciał mówić – wspomina jego syn, Piotr Kanafek.
Adam Pietryga zapamiętał, że trzy lata temu, kiedy zawiózł do Mszany te listy, pan Józef wspominał moment wcielenia do Wehrmachtu. – Młodzi Ślązacy byli tym tak poirytowani, że przed odjazdem z nerwów zniszczyli lampy na dworcu w Rybniku – mówi.
Synowi pan Józef opowiedział wcześniej, jak w końcu lata 1944 r. szczęśliwie trafił do szpitala wojskowego w Belgii z powodu... wrzodów. Później, w czasie ewakuacji, szpitalny konwój został zaatakowany przez alianckie lotnictwo. Ślązak widział, jak nadlatują samoloty, siekąc z działek i karabinów maszynowych. – Tata wspominał, że jak te „fligry jechały”, panował jeden wielki huk. Pięć minut i było po wszystkim. Na drodze zostali ludzie we krwi, leżały urwane nogi. Tata uciekł z jednym kolegą. Dotarli do jakiegoś gospodarstwa i ukrywali się w nim aż do nadejścia aliantów. Stały tam krowy, więc sami doili sobie mleko – mówi Piotr Kanafek.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się