„Biada temu, kto osiadł na laurach śląskości” – przestrzega Łukasz Tudzierz.
Od kilku dni to zdanie wraca do mnie jak bumerang, więc i ja wracam do tekstu Tudzierza (można go przeczytać tutaj), zaś w głowie układam sobie własny tekst, który teraz próbuję spisać.
Jest coś paradoksalnego w śląskości. Z jednej strony wszyscy bowiem dobrze wiemy czym ona jest. Hołdy, familoki, godanie po ślónsku, wice, etos pracy… - a więc wszystko to, co arcyswojskie i arcyregionalne. Ale z drugiej strony, śląskość niesamowicie otwiera nas na inne kultury, tradycje, języki. Przede wszystkim na to, co czeskie, niemieckie i polskie. Z każdą z tych narodowości czuję się związany i jakoś przez nie wszystkie wciąż kształtowany.
A są przecież i inne tradycje (zjawiska), które choć w pierwszej chwili zdają się nie mieć ze Śląskiem nic wspólnego, także ze śląskością się łączą, wzmacniają ją i ubogacają.
Pół żartem, pół serio pisałem ostatnio o śląskich „Gwiezdnych Wojnach” („Star Wars a sprawa śląska”), ale przecież coś w tym jest. Ni stąd, ni zowąd gwiezdnowojenna saga, której akcja toczy się dawno, dawno temu w odległej galaktyce, stała się niezwykle ważnym elementem mojej śląskości.
Trzy dekady temu o „Gwiezdnych Wojnach” odbywałem niekończące się rozmowy z ujkiym z Bogucic i we wspomnieniach są one dla mnie tak samo ważne (i śląskie), jak bogucicki kołocz z makiym babki Agniyszki, czy betlyjka dziadka Karola. Dziś takie same dyskusje (rzecz jasna po śląsku) toczę z 8-letnią siostrzenicą.
Tym czym dla nas są „Gwiezdne Wojny”, dla pokolenia mojego ojca i dziadka były westerny. Też – choć brzmi to nieprawdopodobnie - stały się dla nich śląskie. To o nich durch godali, za nimi gupieli, Józef Kłyk zaczął je amatorsko kręcić, a i sam Kazimierz Kutz planował swego czasu nakręcenie westernu o Ślązakach z Teksasu. Dziś telewizja TVS emituje NRD-owskie filmy o „Winnetou” ze śląskim lektorem i w ogóle mnie to nie dziwi. Bo western także jest dla mnie gatunkiem… śląskim.
Inne niby nie-śląskie, a jednak arcyśląskie fenomeny to blues (bo Rawa Blues), britpop (bo Myslovitz), hip-hop (bo Paktofonika)…
Warto uważnie przypatrywać się takim zjawiskom. Zwracać uwagę nie tylko na śląskie tradycje sprzed lat („biada temu, kto osiadł na laurach śląskości”!), ale także wyłapywać, co nowego w śląskiej trawie piszczy. Być może to właśnie dzięki nim (a nie krupniokom i szlagierom) śląskość wciąż jest żywa…
*
Felieton z cyklu Okiem regionalisty