Podobno pierwszego anioła przyniosła chora na anoreksję nastolatka. Zrobiła go sama. Może to był ten ulepiony z modeliny, ubrany w pomarańczowy kubraczek? A może ten wydziergany z włóczki? Anielska historia tej kaplicy ma już ponad piętnaście lat.
– Kiedy Patryk umierał, jego mama miała w sobie niezwykłą siłę, by pozwolić synowi spokojnie odejść – wspomina ze wzruszeniem kapelan. – I jeszcze innych pocieszała… Ojciec Paweł pamięta małą Faustynkę. I jej mamę, bo takiej wiary nie da się zapomnieć. Dziewczynka leżała na OIOM-ie noworodka. Lekarze nie dawali dziecku szans na przeżycie. – A mama wierzyła, że jej córeczka wyzdrowieje, że wstawiają się za nią Anioł Stróż i jej święta patronka. Zawsze kiedy spotykaliśmy się na oddziale, prosiła o modlitwę. Jej wiara była naprawdę promieniująca. Po jakimś czasie dziewczynka została przeniesiona z OIOM-u na odział patologii. Nadal była w ciężkim stanie i pielęgniarki mówiły mi po cichu, że dziecko na pewno umrze. A Faustynka żyła. Dzisiaj ma chyba dwa latka i jest zdrową, radosną dziewczynką. Jej anioł stoi gdzieś pomiędzy innymi na drewnianej półce w niezwykłej, szpitalnej kaplicy.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się