Dziś diakoni - w sobotę już kapłani. Metropolita katowicki abp Wiktor Skworc udzieli im święceń prezbiteratu 23 maja o 10.00 w katowickiej katedrze Chrystusa Króla.
dk. Wojciech Waszczak
Ur. 26.11.1990 r. w Rudzie Śl., z parafii pw. Bożego Narodzenia w Rudzie Śl.-Halembie. Rodzice: Marian i Elżbieta z d. Kalandyk, rodzeństwo: 2 siostry i 1 brat. Hasło prymicyjne: „Szukałem Pana, a On mnie wysłuchał i uwolnił od wszelkiej trwogi” (Ps 34,5)
dk. Wojciech Waszczak
Danie słowa to męska rzecz
Pierwsza myśl o powołaniu zrodziła się we mnie w drugiej klasie szkoły podstawowej. Wiadomo, że to było raczej marzenie, które jednak dojrzewało we mnie długo, aż przerodziło się w pragnienie pójścia za głosem Boga. Decyzję o wstąpieniu do seminarium podjąłem dosyć wcześnie, bo po zakończeniu szkoły gimnazjalnej. Dlatego też zdecydowałem się na liceum, bo trwało tylko 3 lata! Oczywiście, mogło się jeszcze wszystko zmienić, ale Pan Bóg tak działał i działa nadal, że to pragnienie zostania księdzem towarzyszyło i towarzyszy mi cały czas. Być powołanym to być szczęśliwym i pewnym tego, że to, co się wybrało, jest jedynym możliwym wyborem. A kroczenie za powołaniem to nic innego jak danie słowa, obietnicy wytrwania w powołaniu aż do końca, złożonej Bogu. Danie słowa to męska rzecz! Wymaga zdecydowania, ale i podjęcia konsekwencji decyzji. Dać słowo to nie tylko dać obietnicę, ale całkowicie powierzyć się Temu, Komu to słowo się dało, czyli samemu Bogu.
Posługa w grupie ministrantów odegrała znaczącą rolę w rozeznawaniu powołania. Będąc ministrantem, również pełni się służbę, która często jest związana z rezygnacją ze swoich planów. Gdy była słoneczna pogoda, to zazwyczaj koledzy proponowali popołudniami grę w piłkę nożną. Nie zawsze było tak, że mogłem pójść zagrać, bo miałem w tym dniu wyznaczoną służbę na Mszy św. Najpiękniejsze jest to, że nigdy nie spotkałem się z niezrozumieniem. Jak się coś naprawdę kocha, to jest się w stanie zrezygnować z wielu rzeczy. Będąc ministrantem, mogłem się z bliska przyglądać pracy kapłanów i zawsze wiązało się to z fascynacją, podziwem i zainteresowaniem, z myślą, że też bym tak chciał. Będąc animatorem, mogłem uczyć się brania odpowiedzialności za tę grupę poprzez organizowanie spotkań formacyjnych, zbiórek, różnego typu wyjazdów rekolekcyjnych czy rekreacyjnych. Myślę, że ten czas niemalże dziesięciu lat spędzonych w grupie ministrantów był potrzebny i pozwolił mi ostatecznie dojrzeć do podjęcia decyzji o wstąpieniu do seminarium.