A na dodatek po śląsku.
Mamy Wielki Tydzień. Czas w roku jedyny. Zawsze chcę go przeżyć inaczej, lepiej, bardziej świadomie. I zwykle wychodzi średnio. Ale może – tak sobie teraz myślę – nie ja i moje przeżywanie jest najważniejsze? Jestem tylko kamyczkiem wielkiej mozaiki ludzi „z każdego plemienia i języka”. A ściślej, nawet geograficznie i socjologicznie: ludzi z różnych miast Śląska czy dzielnic mojego miasta, różnego wieku, stanu, zawodu…
Oto trzy scenki rodzajowe wielkotygodniowo-śląskie:
Rozmowa telefoniczna w tramwaju. Słyszę, bo chłopak stoi obok mnie.
– Muszę ci się czymś pochwalić! Byłem na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Hardcore.
– …
– No mówię ci, hardcore! Z Tychów do Bierunia. Nocą.
– …
– Agata mnie podrzuciła. Potem już piechotą. 43 kilometry. Całą noc. Ciężko było.
– …
– Samemu idziesz. Słaby człowiek, ledwo doszedłem. Pod koniec – to już w ogóle. Ale przeżyłem! Nie mogę już gadać, lecę na uczelnię.
***
Młoda kobieta prowadzi za rękę chłopaka z zespołem Downa. Zastanawiam się, czy to jego matka, czy siostra. Młoda, elegancko ubrana. Chłopiec potężny i otyły. Kobieta ciągnie go trochę, widocznie spieszą się gdzieś. Na warsztaty terapii albo do lekarza. Gdziekolwiek by nie szli – idą naprzód, tam, gdzie powinni. Szybko, bo czas goni.
Zastanawiam się, ile ciepła, ale też ile codziennego trudu przynosi kobiecie ten człowiek. Zapewne bardzo kochany, ale i wymagający. Więcej pewnie jest Wielkiego Piątku w ich życiu, ale wierzę, że Niedziela Zmartwychwstania będzie radosna dla obojga.
***
I Msza z Niedzieli Palmowej. Przeżywam ją w małej wspólnocie, w kaplicy. I spotyka nas wszystkich coś nieoczekiwanego. Kapłan – okazuje się, że po raz pierwszy w życiu – odczytuje Mękę Pańską sam. Nie spiesząc się, akcentując niektóre słowa. Markowa Ewangelia staje się coraz bardziej dramatyczna i jakoś wyjątkowo dobitna. I my – mocno skoncentrowana na treści grupka – wysłuchujemy jej być może po raz pierwszy w całości, bez podziału na role, bez „Żydów”, tłumów, narratora i samego Jezusa. Jest tylko głos księdza, który chwilami łamie się podejrzanie…
Krótka homilia. Bo trzeba podzielić się tym, co w duszy. Każdy z nas pewnie wysłyszał coś dla siebie. Ksiądz – dla siebie i dla nas. Że słowa: „Wstańcie, chodźmy”, znane z tytułu książki Jana Pawła II, tak naprawdę mówią o drodze ku rzeczom trudnym…
Później dalszy ciąg tej Eucharystii, aż po jej centrum, kiedy ze swoją nikłą tak naprawdę świadomością tego, co stało się na ołtarzu, przyjmujemy ten Jedyny Pokarm, wprowadzający nas w największe tajemnice naszej wiary. Na koniec krótka rozmowa z kapłanem, z potrzeby serca. Chcemy jakby potwierdzić niezwykłość tej Mszy, poruszeni bliskością Boga i siebie nawzajem.
W tym samym czasie, tuż obok, młodzi Ślązacy z palmami, jak tam, w Jerozolimie. Wkraczają do katowickiej katedry, by przypomnieć, że Kościół żyje i ma się – wbrew pozorom – dobrze. Również na Śląsku.
Kamyki śląskiej mozaiki. Niech wstają i idą. Tam, gdzie powinny.