Harmonia ducha

Dziś mija pierwsza rocznica śmierci Wojciecha Kilara, światowej sławy kompozytora. Zmarł w niedzielę 29 grudnia 2013 roku po ciężkiej chorobie. Miał 81 lat. Wszyscy, którym dane było poznać kompozytora, wspominają go jako wielkiego człowieka, niezwykle skromnego, Ślązaka z wyboru. Publikujemy wzruszający wywiad z Wojciechem Kilarem naszej redakcyjnej koleżanki.

Dla kapłana oblubieńcem jest Jezus.

– Kapłan widzi tamtą, niezakłóconą niczym miłość, która nie umrze, nie zostawi nas samotnymi. Nawet śmierć nie wydaje się wtedy straszna.

Boi się Pan śmierci?

– Bardziej cierpienia przed nią, jak wszyscy. Choć ja jako sercowiec mam pewną szansę, że zostanę trafiony od razu. (śmiech) Dość dużo się w życiu nachorowałem, ale myślę, że to była łaska, bo poznałem, jak to jest. Jeszcze jako tako się trzymam. Przeważnie ludzie mówią, że na starość boją się zmian w swojej psychice. Ale kiedy one przychodzą, okazuje się, że nawet nie zdają sobie z tego sprawy, bo już żyją w innym świecie.

Pan niczym zakonnik zamyka się w klasztorze eremickim swojego domu.

– Bo poznałem dwie różne odsłony życia. W młodości miałem okres zabawowy – w Paryżu i po powrocie z niego. Ale to tak miało być. Za nic nigdy nie złorzeczyłem Bogu, ale starałem się zrozumieć Jego logikę. Zawsze jednak potrzebowałem samotności. Był taki okres, że kiedy czułem, że mam jakiś pomysł na utwór, to żona przeprowadzała się na jakiś czas do rodziny w Katowicach. Była kilka ulic ode mnie. Mieliśmy stały kontakt, ale lubiłem być w całkowitym wyciszeniu.

Wzbraniał się Pan przed Hollywood.

– Raczej przed tym, co mi tam proponowali po „Draculi” Coppoli. Od razu chcieli, żebym podpisał kontrakt na trzy horrory. Gdyby to był kontrakt na trzy filmy romantyczne, pewnie bym się zgodził. Zresztą byłem już wtedy za stary, miałem 59 lat. Poza tym czekały na mnie wszystkie następne utwory niefilmowe.

Ciekawa była współpraca z Jane Campion?

– To anielska osoba. Kiedy nagrywaliśmy muzykę do „Portretu damy” w filharmonii w Pradze i był tam jeden kawałek zbliżony do muzyki absolutnej, muzycy zaczęli mi bić brawo. Zwykle granie do muzyki filmowej traktują jak chałturę, a tu zwrócili na coś uwagę. To było dla mnie cenne. Bardzo się cieszę z mojego spotkania z filmem. Dzięki temu mogłem sobie pisać różne walczyki. (śmiech) Ale muzyka filmowa to działalność usługowa. Najważniejszy jest reżyser, wszyscy inni to glina w jego rękach. To tak jakby pani pisała świetne teksty, ale na potrzeby reklamy. Dzięki pisaniu muzyki filmowej dostałem od losu piękne przyjaźnie, podróże. Pewnie nigdy bym nie pojechał do Australii albo Tajlandii, tylko w kółko jeździł do Rzymu, Paryża, Nowego Jorku.

Często odwiedza Pan Jasną Górę.

– To niezwykły dar Boga i ludzi. Pojechałem tam w 1980 r. dzięki przyjacielowi – Jerzemu Dudzie-Graczowi. Miał tam wtedy plener malarski. I odtąd tam wracam, mieszkałem nawet za klauzurą. To dla mnie miejsce szczególne. Na Jasnej Górze zostałem dopuszczony do rzeczy niezwykłej. Dzięki przeorowi o. Romanowi Majewskiemu w Wielkim Tygodniu mogłem oglądać poddawany wtedy konserwacji cudowny obraz bez sukienek. Widziałem, jak wywożą go windą do pokoju, gdzie czekają konserwatorzy, jak zakonnicy wyjmują go z ram. Z bliska widać, jaki jest zmordowany przez wieki, jakie nosi ślady uszkodzeń. Mogłem dotknąć nagiego obrazu, ucałować go. Przytknąłem do niego swój różaniec.

Jest teraz wyjątkowy.

– Mam dziesiątki różańców. Leżą porozkładane po domu, noszę je we wszystkich kurtkach i marynarkach, żeby nie zapomnieć. Tamten był trochę taki odpustowy – niebieski. Kupiłem go, bo wyjechałem gdzieś bez różańca i taki mi się trafił.

Zawsze cenił Pan księży.

– Mówię, że chciałbym być księdzem, choć całe moje życie jest inne od zdyscyplinowanego i trudnego życia kapłana. W kapłanach zawsze widzę pośrednika Chrystusa. To wspaniałe, kiedy podczas spowiedzi ksiądz, też przecież grzesznik, poucza mnie z perspektywy człowieka słabego, ułomnego, popełniającego błędy. Spowiedź to rozmowa braci. Ale różnie bywało. Kiedyś spowiadałem się dwa razy w ciągu godziny. Wstąpiłem do jednego z wielkich kościołów w Katowicach i tam miałem wrażenie, że spowiednik mnie nie zrozumiał. W takim dziwnym stanie wracałem pieszo przez park Kościuszki, no i zajrzałem do ks. Bolczyka. Zastałem u niego ks. Marka Szkudłę i zwierzyłem mu się, że wracam od spowiedzi i… jeszcze raz się wyspowiadałem. Także z tego, że byłem wściekły na tamtego księdza, który mnie nie zrozumiał. W Polsce mamy wspaniałych księży, ale księża śląscy, tak jak region, w którym posługują, są poważniejsi. Śląsk jest bardziej na serio, nie taki salonowy.

Dostał Pan wiele odznaczeń, ostatnio najwyższe polskie – Order Orła Białego.

– Oglądając je, znajdujemy się gdzieś poza polityką, ponad wszelkimi podziałami. (Wojciech Kilar pokazuje swoje nagrody – przyp. red.). Ten krzyż wręczał mi Zdzisław Grudzień, ten, w zastępstwie Aleksandra Kwaśniewskiego – już śp. Joanna Szymanek-Deresz, ten – Lech Kaczyński, a ten – Bronisław Komorowski. Ale najważniejszy jest list od Jana Pawła II po mojej „Mszy dla pokoju”.

Napisał w nim, że słuchających przepełniła harmonia ducha.

– Wzruszył mnie moment, kiedy papieżowi, podczas fragmentu „Glorii” z mszy, w której słychać echa góralszczyzny, zmieniła się twarz. Ten list wisi na ścianie. Drugi ważny dla mnie list napisał ambasador Stanów Zjednoczonych. W imieniu narodu amerykańskiego dziękuje mi w nim za „September Symphony”. Bo muszę przyznać, że mam taką swoją słabość do Ameryki. Zawsze wydawało mi się, że to symbol wolności i tolerancji, bez związku z filmami, do których muzykę tam komponowałem. Ale rozmawiając o nagrodach, trzeba wspomnieć o najcięższym grzechu uhonorowanych, jakim jest pycha. Kiedy dostaję te nagrody, czuję się coraz mniejszy. Naprawdę, słowo daję. Mam taki naturalny odruch, żeby, broń Boże, nie pomyśleć, że jestem od kogoś lepszy, że jestem kimś szczególnym, że coś mi się więcej należy. Bo to najlepsza droga do zguby. A kiedy słyszę o śmierci górnika w kopalni, to wiem, że niepotrzebnie się przejmuję tym, jaką wybrać nutkę do utworu, kiedy on nie żyje, a gdzieś tam rozpacza jego rodzina. Zawsze trzeba pamiętać o zachowaniu proporcji.

Na Pana fortepianie obok kartki z notesika żony leży Księga Psalmów w tłumaczeniu Miłosza.

– Psalm 136 wciąż na mnie czeka. „Chwalcie Pana, bo jest dobry, bo na wieki łaska Jego”. Pisałem dotąd muzykę tylko do jego fragmentów. Nieustannie powracam do jednego pytania, które zadaję sobie w moich wieczornych modlitwach; nie wiem, dlaczego to mnie właśnie spotkało takie piękne życie? Jestem dość niezorganizowany, trochę leniwy, niepewny swoich racji, a dostałem tyle wspaniałych łask Bożych. Poza tym nigdy o nic nie zabiegałem. Wszystko przyszło samo. Zawsze mnie to zadziwia. Mimo że się trochę nacierpiałem, to wszystko we mnie jest tylko wdzięcznością za to życie.

Podczas naszej rozmowy listonosz przyniósł świeżo wydane partytury z utworem „Sonety do Laury” Wojciecha Kilara.

 

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..