90-lecie Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego. – Tam rodzi się jakiś przyszły arcybiskup. A może kardynał, może papież? I taką mam wizję proroczą: żeby wreszcie z tego seminarium wyszedł jakiś błogosławiony i święty. Ks. Jan Macha, ks. Franciszek Blachnicki? – mówi ks. Henryk Olszar, historyk Kościoła, wykładowca na Wydziale Teologicznym UŚ.
Był tam taki jeden kleryk, rozsadzało go trochę i tak się uśmiechał, trochę dowcipkował i powiedział: „To ja!”. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy niedawno „Gość Niedzielny” opublikował artykuł o „Hanysach wśród stepów”. Napisałem e-maila do ks. Rafała Lara, który pracuje w Kazachstanie. „Wprawdzie mówiłeś, że pojedziesz nawracać Chiny, jednak nie zawiodłeś swojego Kościoła, profesora, wydziału i poszedłeś na misje. I to są te twoje Chiny” – dopowiada ks. Olszar. To właśnie on przeniesie nas w początki śląskiego seminarium.
Posag dla diecezji
Kończy się pierwsza wojna światowa. Śląsk czekają plebiscyty. W 1921 r. zostanie podzielony na część polską i niemiecką. Ci, którzy opowiedzą się za Polską, nie mają czego szukać we Wrocławiu. Powoli tworzą się podwaliny pod utworzenie nowej, polskiej diecezji, administrowanej przez ks. Augusta Hlonda. Śląscy kandydaci na kapłanów chcą zaczerpnąć polskiej kultury, dlatego wybierają studia w Krakowie. Schronienie znajdują w Kolegium Jezuitów, a studiują na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z jakim dorobkiem przyszli do Krakowa? Z dobrą znajomością języków obcych: francuskiego i niemieckiego. Dobrze znali też śląską tradycję i, jak wskazuje ks. Olszar, mieli świadomość, że w 1924 r. przerwali wielką tradycję wrocławską. – Pierwsze w tworzeniu tych struktur diecezjalnych było seminarium. Seminarium to pierwociny, posag dla diecezji, która w 1925 r. urodzi się dla Śląska – tłumaczy. Ks. Hlond, późniejszy prymas Polski, zadecydował o budowie śląskiego seminarium w Krakowie. Uroczyste oddanie budynku przy Alejach Mickiewicza 3 w Krakowie odbyło się 28 listopada 1929 r. w obecności biskupów: Adama Stefana Sapiehy, Arkadiusza Lisieckiego, Teodora Kubiny i Stanisława Rosponda oraz profesorów Wydziału Teologicznego UJ i przedstawicieli władz miejskich.
Klerycy śląscy przejęli coś z tradycji seminarium wrocławskiego. Nie chodzili w sutannie, koloratkę zakładali dopiero na trzecim roku. „Nie widzieli niczego złego w odwiedzaniu lokali, by wspólnie napić się piwa (…). Odwiedzali również restauracje. Czymś normalnym było dla nich granie w karty. Część alumnów, pochodzących z rodzin niemieckich, używała w miejscach publicznych języka niemieckiego, a większość alumnów gwary śląskiej” – pisze o nich ks. Michał Kłakus w książce wydanej z okazji 80-lecia seminarium, „Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne 1924–2004” pod redakcją dziś arcybiskupa, wtedy rektora seminarium, ks. Józefa Kupnego.
Opuszczają szeregi
Przychodzi rok 1934, a razem z nim rozpoczyna się kawałek bardzo smutnej historii śląskiego seminarium. Rektorem jest ks. Stanisław Maśliński. Klerycy wyjeżdżają na wakacje. Paru udaje się do Zakopanego, gdzie rozmawiają z przebywającymi tam nauczycielkami. Ktoś robi im zdjęcie i donosi abp. Stefanowi Sapiesze. – Arcybiskup musiał coś z tym zrobić – wyjaśnia ks. Olszar. – Zawołał rektora, który musiał dać znać biskupowi. Wtedy relacje między klerykami a kobietami nie wchodziły w rachubę. Nie wypadało niewieście i kapłanowi gdzieś tam wspólnie rozmawiać. Musiano problem rozstrzygnąć. Zrobiła to komisja powołana ds. seminarium.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się