O kryzysie w górnictwie, koniecznych zmianach i dialogu, którego nie ma, z Januszem Steinhoffem, wicepremierem i ministrem gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, rozmawia Aleksandra Pietryga.
Aleksandra Pietryga: Zdaję sobie sprawę, że cokolwiek dziś powiemy o stanie górnictwa, to kogoś rozdrażnimy. Czy jest w ogóle realny konstruktywny dialog w tej sytuacji?
Janusz Steinhoff: Doświadczenie z przeszłości pokazuje, że to jest możliwe. W latach 1997–2001, za czasów rządów Jerzego Buzka, udało nam się zrestrukturyzować górnictwo i uratować je przed upadłością. Ten sukces był właśnie efektem porozumienia strony społecznej i rządu. Wtedy związkowcy, liderzy „Solidarności”, wykazali się odpowiedzialnością za przyszłość branży i aktywnie uczestniczyli w tworzeniu programu naprawczego. Wspólnie wprowadziliśmy górniczy pakiet socjalny, który otworzył drogę do dobrowolnych odejść z branży górniczej, co z kolei umożliwiło racjonalną restrukturyzację i uzyskanie rentowności. Górnictwo od 2001 roku generowało zyski.
Ale dzisiaj dialogu nie ma. Związkowcy tupią nogami na każde wspomnienie o konieczności zmian w górnictwie. Właśnie poleciała głowa prezesa Kompanii Węglowej...
Mam wrażenie, że żyjemy w czymś, co od dawna nazywam „Balem na Titanicu”, czyli zaklinaniem rzeczywistości. Ciągle podejmuje się doraźne działania, które nie rozwiązują zasadniczych problemów górnictwa. Cały czas widzę nieumiejętność czy też brak woli racjonalnej hierarchizacji problemów. Kolejne zmiany personalne, dokonywane pod presją związków zawodowych, też nie skutkują poprawą sytuacji. Nie można zrzucać całej odpowiedzialności za problemy w górnictwie na kwestię importu węgla z zagranicy. Należy pamiętać, że niektóre sortymenty węgla muszą być importowane, bo w Polsce ich brakuje. Rosnący import i malejący eksport węgla są przecież konsekwencją spadku konkurencyjności polskich kopalń.
Czy polskie górnictwo ma jeszcze szansę być silne?
Górnictwo znalazło się w największym kryzysie od 1989 roku. Od dwóch lat dramatycznie spada cena węgla na rynku międzynarodowym. Ten spadek nie tylko radykalnie pogorszył kondycję górnictwa, ale i obnażył błędy w zarządzaniu, które są rezultatem politycznych, oderwanych od ekonomicznej racjonalności koncepcji funkcjonowania branży. W szczególnie fatalnej sytuacji znalazła się Kompania Węglowa, która ma w swojej strukturze kopalnie o bardzo wysokich kosztach i często nadkoncentracji górniczych zagrożeń. I te kopalnie utrzymywane są z pieniędzy zakładów przynoszących zyski, które w efekcie zmuszone są do ograniczenia nakładów inwestycyjnych. A przecież to one decydują o przyszłości.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się