Wyniki elekcji do sejmiku województwa śląskiego wyglądają równie dziwnie, jak w innych częściach Polski.
PSL zdobyło 5 mandatów, czyli o 3 więcej, niż w 2000 roku. Nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby ludowcy zdobyli te mandaty na północy i południu województwa, ale udało im się to też w przemysłowej części Śląska.
SLD poniósł klęskę: zajął 3 miejsca w sejmiku zamiast 10, jak w zeszłej kadencji. RAŚ zrobił pół kroku do przodu: ma, jak poprzednio, 4 mandaty, ale wszystkie wywalczył w wyborach (poprzednio jeden radny przeszedł do RAŚ w trakcie kadencji). To zysk tym bardziej, że z powodu ubytku ludności w nowym śląskim sejmiku radnych jest mniej: 45 zamiast 48.
Wygrała PO z 17 miejscami w sejmiku, PiS ma ich 16. Pierwszej z tych partii w porównaniu z poprzednimi wyborami ubyło 5 mandatów, drugiej o 5 przybyło. I tu dochodzimy do drugiego punktu, który – oprócz wyników PSL – zastanawia. Według sondażu przeprowadzonego pod lokalami wyborczymi, to PiS w województwie śląskim wygrało.
Oczywiście w jednym województwie wyniki nawet tak dokładnego sondażu mogą rozminąć się z rzeczywistością. Jeśli jednak w całej Polsce w przypadku tylko tych dwóch partii – PSL i PiS – sondaże nie pasują do wyników, sprawa wygląda poważnie. Tłumaczenie wszystkiego masowymi pomyłkami wyborców jest dziwaczne, bo niby dlaczego na sukcesie PSL straciło tylko i wyłącznie PiS?
Wbrew popiskiwaniom „lemingów”, że „nic się nie stało”, sprawa wymaga poważnego zbadania. Jeśli uczciwie zbadana nie zostanie, to – oprócz garstki wspomnianych „lemingów”, którzy ufnie łykają wszystko, co poda im w telewizji małżeństwo Lisów albo pani Olejnik w radiu – nikt już nie uwierzy, że w Polsce jeszcze działa demokracja.