Nie ma to jak w jednym z największych parków miejskich w Europie postawić pomnik znienawidzonemu przez spacerowiczów insektowi.
Julitę Wójcik poznałam trzy lata temu podczas happeningu w Katowicach. Artystka zwiozła wtedy pod pomnik Powstańców Śląskich kilka ton węgla, żeby ułożyć z nich sporych rozmiarów napis: "Bogactwo". Trochę się przy tym zbrudziła i to pamiętam najlepiej ze spotkania z nią, bo poza tym rozmawiało się dość banalnie. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że niewiele też ma do powiedzenia na temat instalacji, którą właśnie wykonała.
Julitę Wójcik można jeszcze kojarzyć z... ziemniakami. W 2001 roku performerka osiągnęła popularność, kiedy w Zachęcie - Narodowej Galerii Sztuki wysypała na posadzkę 50 kilogramów kartofli, po czym spokojnie zaczęła je obierać na oczach zszokowanej publiczności. Cóż było robić? Głupio tak przyznać, że dało się z siebie zrobić idiotę, płacąc za bilet na skrobanie ziemniaków. "Postępowe" media okrzyknęły więc Wójcik "wielką artystką", a każdego, kto w sztuce ziemniaka nie dostrzegał jeszcze "wielkiej sztuki", określiły ignorantem i oszołomem. Najczęściej katolickim.
Może ktoś nie słyszał wcześniej o kartoflanej akcji w Zachęcie. Ani też o węglu pod pomnikiem. I być może nawet nazwisko artystki nie obiło się o uszy. Kto jednak nie zna słynnej tęczy z warszawskiego placu Zbawiciela? Taaa, to również dzieło Julity Wójcik. Kolorowa konstrukcja, kojarzona głównie ze środowiskiem gejowskim, pięć razy była palona i za każdym razem, za ciężkie pieniądze, rekonstruowana. Stała się w końcu symbolem walki o "równość" i "tolerancję". Wolnych, liberalnych poglądów. Dla mnie osobiście jest symbolem kiczu i jarmarcznego stylu. Razi infantylnością i pasuje jak pięść do oka do architektury placu.
Dlaczego to teraz wyciągam? Bo oto władze Parku Śląskiego w Chorzowie, zachwycone metalowym badziewiem, publiczną przestrzeń parku, zamiast architektom ogrodów, oddały w ręce Wójcik. W ten sposób już wkrótce na promenadzie generała Ziętka stanie gigantyczny komar, za gigantyczne pieniądze. Wielki, przeskalowany biały owad będzie podłączony do internetu, wyposażony w system monitoringu, by stale "podglądać" spacerujących ludzi. Uciążliwy insekt, kojarzony z denerwującym bzyczeniem, przenoszonymi chorobami i swędzącymi bąblami, będzie miał swój pomnik w jednym z największych parków miejskich w Europie. Osoby zbulwersowane marnowaniem pieniędzy z budżetu województwa władze parku uspokajają: marnowane są pieniądze z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Czego symbolem będzie ten 4,5-metrowy insekt? Może krwiopijców i pasożytów sprawujących władzę?! Do końca jeszcze nie wiadomo. Autorka dywaguje o "wieloznacznej relacji, jaka ma miejsce pomiędzy dziełem i widzem", "swoistym systemie, w którym artystka kontroluje dzieło do czasu, kiedy go nie wypuści z rąk". Ktoś rozumie ten bełkot? Nieważne. Chodzi o to, by w możliwie najbardziej enigmatyczny sposób przekonać wszystkich, że król jednak nie jest nagi.
Aż chciałoby się powiedzieć: "To jest KOMAR na miarę naszych możliwości. My tym KOMAREM otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz KOMAR, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!".