Starszych panów "Gaudeamus"

Tłumaczyli się bardzo. Że ich tak mało. Bo ktoś zachorował, ktoś się wymówił, a inni już zmarli... Ale ja sobie myślę, że tych dziesięciu to bardzo dużo. Rybnickich maturzystów sprzed... ponad 60 lat.

Maturzystów roku 2014 dzieli zatem od starszych panów, o których mowa, przepaść sześciu z górą dekad! Czy tylko „przepaść czasowa”? Myślę, że nade wszystko przepaść mentalna.

Kościół Matki Boskiej Bolesnej w Rybniku; ten, w którym ochrzczony został sł. Boży ks. Franciszek Blachnicki. Kameralna Msza św. w sobotnie czerwcowe przedpołudnie – w ten okołomaturalny czas, dobry na wspólne świętowanie kolejnej rocznicy wkroczenia w dorosłość. W ławkach starsi panowie. Przyglądam się dyskretnie, przypominam sobie sylwetki i rysy twarzy. Modlą się w skupieniu. Jeden z mężczyzn zgłasza się do czytań, potem wszyscy idą w procesji do Komunii św., a po Eucharystii witają się serdecznie przed kościołem. Ze sobą i z nami. Niektórych rozpoznaję bez trudu, choć nie widzieliśmy się kilka dziesiątek lat. To uczniowie i wychowankowie mojego zmarłego przed laty ojca.

– Same szlachetne twarze – wymieniamy z mężem szeptem uwagę. – Powojenni maturzyści z przedwojennej tak naprawdę szkoły. To widać!

Z rocznika maturalnego 1951 r. na przykład wyszli m.in. lekarze, prawnicy, inżynierowie, aktorzy, księża. Jedna zaledwie osoba nie ukończyła studiów wyższych. 

Szkoła, o której mowa, to Państwowe Męskie Gimnazjum (później Liceum) Ogólnokształcące im. Powstańców Śląskich w Rybniku. Szkoła, której pierwszym absolwentem, w roku 1923, był późniejszy biskup wrocławski kard. Bolesław Kominek. W tym miejscu warto też wspomnieć, że w latach 50. ubiegłego wieku szkołę tę ukończyli abp senior Damian Zimoń oraz były redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego” śp. ks. Stanisław Tkocz. W wywiadzie rzece, wydanym w 2002 r. przez Księgarnię św. Jacka pt. „Ciągle tonę i chwytam się Jezusa”, metropolita katowicki, w rozmowie z Aliną Petrową-Wasilewicz i ks. Jerzym Szymikiem, tak wspomina swoją szkołę i jej nauczycieli: „To byli pedagodzy, którzy się poświęcali, czuli się za nas odpowiedzialni i mieli dla nas czas. Robili to wbrew naciskom ideologicznym, które już szły z góry. Moi nauczyciele byli w zgodzie z tradycyjną opcją katolicką, choć się tym nie afiszowali. Nigdy nie powiedzieli nam nic złego o Kościele. W domach wychowywano nas w tym samym duchu. Choć mieliśmy książki stalinowskie, one niewiele nam mogły zaszkodzić...".

Później było spotkanie przy stole, przy luźnych rozmowach o szkole i o życiu, a także – czemuż by nie? – o komputerze i Facebooku (trzech spośród tych ponadosiemdziesięciolatków ma swoje konto na fb, a jeden wszystkie rachunki płaci przez internet i jego wnuki chwalą się rówieśnikom, jakiego nowoczesnego mają dziadka!). A posłuchać 10 męskich głosów skandujących po łacinie dwie zwrotki „Gaudeamus igitur” to także niecodzienne przeżycie. Chcieli tę pieśń, zgodnie z doroczną tradycją, wyśpiewać do telefonu swojemu rocznikowemu koledze ks. Stanisławowi, który, sparaliżowany od wielu lat, przebywa w katowickim Domu Księży Emerytów. Niestety, nie udało się uzyskać połączenia. – Jak tylko będę mógł, pojadę do Stasia – obiecywał główny organizator spotkań, pan Benedykt, rześki wykładowca języka niemieckiego na rybnickim Uniwersytecie Trzeciego Wieku.

Mojej licealnej klasie (rocznik maturalny 1978) udało się spotkać raz, bodajże z okazji 10. rocznicy matury. Jeśli chodzi o moje dzieci, żadne nie miało zorganizowanego spotkania klasowego z prawdziwego zdarzenia; absolwenci umawiali się jedynie na małe, w gronie najbliższych koleżanek i kolegów. Inne czasy... Ale czy nie szkoda tych więzi, przyjaźni, wspomnień?

Takie śląskie klimaty – w maturalny czas. Czytałam gdzieś prognozy, że podobno jedna trzecia tegorocznych maturzystów nie zda matury. Smucić się? A może, tak nieśmiało, cieszyć – że wróci niegdysiejszy poziom egzaminu dojrzałości? Tylko czy więzi ludzkie – których nic przecież nie zastąpi – też powrócą i w roku 2074 w różnych miejscach Śląska i Polski starsi panowie i starsze panie (bo to już przecież koedukacja!) będą rozprawiać o swojej szkole i przyjaźniach, które przetrwały dziesiątki lat? Lepiej już nie myśleć, co zastąpi wówczas komórki, komputery, Facebooki, Twittery... Oby choć „Gaudeamus” pozostało!

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..