Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Nie wychowała do pieszczot

„Tyś umiejętniej od wielu uczonych pedagogów założyła w duszach swych dzieci mocny fundament życiowy, oparty silnie o wiarę i prawo Boże” – pisał nowo mianowany kardynał do swojej matki Marii.

O Marii Hlondowej wiadomo niewiele. Jedno jest pewne – pochodząca z Brzęczkowic matka prymasa kierowała domem i opiekowała się 12 dzieci, których dochowała się z mężem Janem. Czesław Ryszka w książce „Prymas ze Śląska” przytacza słowa młodszej siostry pierwszego biskupa katowickiego. Paulina Hlondowska wspomina, że w domu panowało hasło: „Módl się i pracuj”. Maria wpajała dzieciom przekonanie, że próżniactwo jest początkiem zła. Ponadto pani Hlondowa nie znosiła pychy. Ze wspomnień Pauliny wynika również, że to matka odpowiadała za zachowanie niedzielnego zwyczaju modlitwy – gdy starsze dzieci były na Mszy św., młodsze towarzyszyły jej w przygotowaniu obiadu, klęcząc kolejno na progu kuchni i odmawiając cząstkę Różańca.

Staraniem matki wszystkie dzieci uczęszczały na katechizację w języku polskim, co nie było przychylnie widziane przez niemieckie władze. Jednak pytany o tę kwestię Jan Hlond zwykł odpowiadać ze spokojem, że on poświęca się służbie zawodu, a wychowaniem dzieci zajmuje się matka. W domu państwa Hlondów dzieci wychowywane były w polskiej tradycji. Ojciec bardzo często opowiadał dzieciom o Polsce, jej historii i kulturze. Wspólnie śpiewali „Mazurka Dąbrowskiego”. Jan Hlond w domu ukrywał strzelby, które przygotowane były na chwile walki o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. On sam nie dożył już tego momentu. We wszystkich trzech powstaniach wziął za to udział najmłodszy syn Jan. Maria Hlond konsekwentnie odmawiała posługiwania się językiem niemieckim, mimo że znała go doskonale. Mówiła po polsku nawet w urzędach czy w sklepie. Na uwagi, że obowiązujący jest język niemiecki, odpowiadała: „Taki trudny ten język, że się go nie mogę nauczyć”.

August Hlond większą część życia spędził z dala od bliskich. Jako nastolatek wyjechał do Turynu, do zakładu salezjańskiego, by tam się kształcić. Pozostawał jednak w kontakcie listownym z rodzicami. Nie zawsze była to prosta relacja. Z czasem przybywało kolejnych obowiązków ks. Augustowi, który był coraz bardziej cenionym przez przełożonych wychowawcą młodzieży. Miał coraz mniej czasu na korespondencję, na co utyskiwali jego rodzice. Wydaje się, że jeden z listów szczególnie musiał dotknąć młodego salezjanina. Wzburzony odpisał rodzicom, że jest mu przykro, iż uważają go za złego syna. Podkreślił, że zawsze będzie ich czcił, ale obecnie jego rodziną jest zgromadzenie. Zakończył ostro postawioną sugestią: „A może byście mnie chętnie widzieli nie zakonnika, lecz jako proboszcza, bym tym samym bogacił rodzinę? Lecz i ten krzyż wezmę i chętnie poniosę”. Mimo nieporozumienia August Hlond zawsze z szacunkiem wyrażał się o swoich rodzicach. Dowodem najwyższego szacunku, jakim darzył matkę, był gest wykonany podczas konsekracji biskupiej w Katowicach. Maria Hlond podeszła do syna, by ucałować pierścień, a on pochylił się i pocałował jej dłonie. Zwrócił się również do zebranych słowami, że nie byłoby pierścienia biskupiego na palcu syna, gdyby nie pracowite dłonie matki. Maria Hlond do końca życia mieszkała w Mysłowicach. Nie zgodziła się przyjąć tytułu arystokratycznego – były takie pomysły po objęciu godności prymasowskiej przez Augusta Hlonda. Nie chciała również przenieść się do Poznania. „Otwarłaś przed nami szeroko drogę do szczęścia, boś nas wychowała nie do pieszczot i wygód, lecz do hartu i pracy i nauczyłaś nas kochać obowiązek, a powinność spełniać poważnie i ochoczo” – pisał August do matki, donosząc jej o nominacji kardynalskiej. „Czule Ci za to dziękuję, żeś mi była dobrą matką i polecam się Twoim pobożnym modlitwom, bym się swą pracą mógł przysłużyć chwale Bożej, pomyślności św. Kościoła i szczęściu Narodu”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy