Sprawna akcja Krzysztofa Grabca z Łazisk pozwoliła zapobiec tragedii.
Strażnik miejski kojarzy się przeważnie z osobą, która wypisuje mandaty za złe parkowanie czy zakłada blokady na koła w samochodzie. W tym przypadku było jednak inaczej. Strażnik miejski Krzysztof Grabiec z Łazisk Górnych uratował rodzinę z płonącego samochodu. – Od razu postanowiłem pomóc, nie było się nad czym zastanawiać. Zawsze się zatrzymuję i staram się coś zdziałać. Człowiekowi w takiej sytuacji wzrasta poziom adrenaliny. Dzisiaj na spokojnie uświadamiam sobie, jakie to było zagrożenie. Auto mogło wybuchnąć, a człowiek stał metr od niego. Ale nie można się zastanawiać w takiej chwili, trzeba działać i tyle – mówi.
Po godz. 15 w sobotę 3 sierpnia Krzysztof Grabiec jechał wiślanką do Łazisk Górnych z zakupów, gdy zauważył, że płonie samochód. – Wracałem z Mikołowa. Zauważyłem, że po przeciwnej stronie biega kierowca obok samochodu, a spod maski wydobywają się kłęby dymu. Zawróciłem jak najszybciej, zabrałem gaśnicę i pobiegłem pomóc ugasić ten pożar – relacjonuje pan Krzysztof. W tym czasie zauważył, że w samochodzie znajdowało się nadal 4-letnie dziecko. Zabrał je z jego mamą do własnego auta. Jak się później okazało, malec chorował na astmę, więc tata włączył klimatyzację, aby chłopiec mógł spokojnie oddychać. Gaśnice znajdujące się w każdym samochodzie mają małą pojemność, dlatego pan Krzysztof wraz z kierowcą palącego się auta zmuszeni byli zatrzymać kilka samochodów. – Kiedyś to było nie do pomyślenia, żeby ktoś się nie zatrzymał. Teraz niektóre auta po prostu nas omijały. Jeden z kierowców zapytał mnie nawet, czy bym mu nie oddał pieniędzy za tę gaśnicę. A ona kosztuje tylko 17 zł! – wspomina strażnik miejski. Znaleźli się na szczęście tacy kierowcy, którzy bez namysłu oddawali własne gaśnice. Jeden z nich stanął nawet na środku drogi i na chwilę zablokował ruch, bo najważniejsza była pomoc. Razem udało się im zdobyć 12 gaśnic. O całym zdarzeniu poinformowana została straż pożarna z Mikołowa. Gdy przyjechała na miejsce, pożar udało się już ugasić. Pan Krzysztof ma kontakt z rodziną, której udzielił pomocy. Są mu bardzo wdzięczni, można powiedzieć, że małżeństwo z dzieckiem zaprzyjaźniło się ze strażnikiem. – Miałem już do czynienia z podobnymi wypadkami. Z przyjacielem z pracy wyciągaliśmy dziecko z płonącego samochodu, a także mężczyznę z mieszkania, w którym wybuchł pożar. Lekarz, który przyjechał wtedy na miejsce, stwierdził, że jeszcze trzy minuty i mężczyzna by się zaczadził – opowiada strażnik. Krzysztof Grabiec w swojej zawodowej karierze przechodził różne szkolenia, m.in. z udzielania pierwszej pomocy czy przepisów prawa, jednak pierwsze ważne doświadczenia zdobył w warszawskiej policji, gdzie odbył zastępczą służbę wojskową. Pracował wtedy na Pradze Północ i Pradze Południu, które nie należą do najbezpieczniejszych dzielnic stolicy. Po powrocie z Warszawy okazało się, że w łaziskiej Straży Miejskiej był wolny etat, dlatego postanowił tam się zgłosić. Pan Krzysztof jest także instruktorem nauki jazdy. W wolnych chwilach lubi jeździć na motorze, a w zimie na nartach, co pozwala mu się odstresować. – Obojętnie, czy ktoś należy do służb mundurowych, czy nie, jeśli widzi, że ktoś potrzebuje pomocy, powinien się zatrzymać. Wśród motocyklistów panuje zasada, że jeśli jednoślad stoi na światłach awaryjnych, to drugi motocyklista zawsze się zatrzyma. Ludzie dziś boją się wszystkiego. Przecież lepiej próbować pomóc, niż w ogóle tej pomocy nie udzielić – mówi pan Krzysztof.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się