Pielgrzymki, rekolekcje, "Rio na Śląsku" i tysiące ludzi zaangażowanych.
Piekarskie "Rio na Śląsku", piesze pielgrzymki, czy różnego rodzaju rekolekcje, to tylko niektóre z wakacyjnych sposobów troski o swoje życie duchowe.
Przyglądając się statystykom w wymiarze archidiecezji w takie formy aktywnego życia duchowego włącza się tysiące ludzi. To bardzo dobrze, bo przecież o to chodzi. Jednak mam jedno ważne pytanie. Dotyczy ono tego, co dalej dzieje się z tymi ludźmi po wakacjach? Czy uczestnicy pielgrzymek, rekolekcji, a w tym roku także "Rio na Śląsku", staną się bardziej widoczni w swoich parafiach oraz miejscach pracy i nauki?
Przecież ich dobre świadectwo wiary i życia wiarą byłoby najlepszym sposobem na dotarcie do tych ludzi, którzy Boga nie znają z kościoła, bo do niego nie chodzą. Być może pojawia się tu przestrzeń większej aktywności duszpasterzy, ale również samych świeckich, którzy mogą w ten sposób znaleźć miejsce swojego zaangażowania we wspólnocie Kościoła.
Na pewno impulsem do takiej aktywności po wakacjach może być słowo zachęty ze strony księży czy osób już zaangażowanych w życie Kościoła. Takie dobre słowo jest ważne, bo z biegiem czasu z wielu uczestników rekolekcji i pielgrzymek "uchodzi powietrze". Czasem wracają stare przyzwyczajenia i świadomość własnej słabości i grzeszności. Wtedy pojawia się strach przed mówieniem o Bogu.
Zamiast cieszyć się skutkami zmartwychwstania Jezusa chowamy głowę w piasek widząc tylko to, co w nas słabe. Zapominamy wtedy, że "My nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli" (Dz 4,20). A przecież widzimy i doświadczamy na rekolekcjach tak wiele! Zatem odwagi!