- Spora część odwiedzającej nas młodzieży mówi, że z nim rozmawia. Radzi się, co zrobić w niełatwym życiu - mówi Ślązakom Wanda Gawrońska, siostrzenica Piera Giorgia Frassatiego. Oto relacja z piątego dnia wyprawy śladami włoskiego błogosławionego.
Niemal całą niedzielę spędziliśmy w Pollone. Na miejscowym cmentarzu zgromadziliśmy się przy grobowcu rodziny Frassatich, by tych wszystkich, którzy poprzedzili nas w pielgrzymce do nieba, polecać dobremu Bogu. Zawitaliśmy następnie do rodzinnej willi, w której często w czasie wakacji przebywał bł. Piotr Jerzy. Uczestniczyliśmy we Mszy św. w pokoju błogosławionego, tuż przy łóżku, na którym umierał. Było to niesamowite przeżycie, które na pewno na długo zagości w naszych sercach. Przeprowadzony przy tej okazji wywiad z panią Wandą Gawrońską, siostrzenicą Frassatiego, podsumowuje niejako nasze pielgrzymowanie. 8 lipca bowiem, poniedziałek, to dzień naszego powrotu do Polski...
Kl. Łukasz Wieczorek: Od czego się zaczęło? Jaka była Pani reakcja na wieść o przyjeździe do Włoch młodej grupy razem z ks. Krzysztofem?
Wanda Gawrońska: - Z ks. Krzysztofem spotkaliśmy się w Katowicach podczas wprowadzenia relikwii bł. Piotra Jerzego Frassatiego do kościoła na katowickim os. Tysiąclecia. Kiedy powiedział mi, że przyjedzie tu z grupą młodzieży, poczułam olbrzymią radość. Mam nadzieję, że Piotr Jerzy pomoże młodym ludziom w ich życiu. Najważniejsze, by jego przykład świętości - wyglądającej prosto - pozwolił im przekonać się, że świętość jest dla każdego. Jemu się udało, dlaczego nie mam spróbować i ja?
Kontynuuje Pani dzieło szerzenia kultu bł. Piotra Jerzego Frassatiego. To odpowiedzialne zadanie...
- Piotr Jerzy nie pozostawił po sobie żadnego stowarzyszenia, które zajmowałoby się szerzeniem jego ideałów. Zajmuje się więc tym rodzina. Kult błogosławionego zrodził się już w dniu jego pogrzebu. W 5 lat po jego śmierci we Włoszech istniało ponad tysiąc organizacji, które przyjęły jego imię.
Spotyka się Pani ze sporą liczbą młodych ludzi. Jak Piotr Jerzy jest przez nich odbierany?
- Spotykam się z cudowną młodzieżą. Często przyjeżdżają do Włoch grupy z Francji czy Ameryki. Ostatnio była także po raz pierwszy grupa z Australii. Przez wszystkich Piotr Jerzy odbierany jest jako przyjaciel. Spora część odwiedzającej nas młodzieży mówi, że z nim rozmawia. Radzi się, co zrobić w niełatwym życiu.
Piotr Jerzy gromadzi sporą liczbę młodych. Na czym polega jego fenomen?
- Nie robił żadnych nadzwyczajnych rzeczy, ale za to każdą rzecz czynił w sposób nadzwyczajny. Nawet to, co codzienne. Wszystko wynikało z wielkiej miłości do Chrystusa. Jego życie charakteryzowała miłość bliźniego. Szedł przez życie z wielkim oddaniem oraz nieukrywanym entuzjazmem i radością. Szedł do bezdomnych, biednych i cierpiących, bo widział w nich Chrystusa.
Czy w tym miejscu gromadzą się tylko młodzi?
- Tu, do domu w Pollone, przybywa głównie młodzież. Zdarzają się jednak i ludzie starsi. Mile zaskoczona jestem faktem, że przybywa tu duża liczba kleryków. W amerykańskich seminariach duchownych na przykład Piotr Jerzy jest chyba bardziej znany niż we Włoszech (śmiech).
Czy Piotr Jerzy myślał o wstąpieniu do seminarium?
- Na pewno myślał. Potem jednak odkrył, że jego powołanie to laikat. Żeby nauczyć się niemieckiego, mieszkał w Berlinie, w domu Rahnerów - dwóch wielkich jezuitów - Karla i Hugona. Ich mama, widząc, że często się modlił, codziennie chodził na Mszę świętą, zapytała go, czy nie chce zostać księdzem. On miał na to odpowiedzieć: „Gdybym żył tu, w Niemczech, może tak, ale we Włoszech czuję się bliżej ludzi”. Wybrał studia na politechnice, mając konkretną wizję dalszego życia. Chciał być inżynierem górnictwa. Chciał być z górnikami. Ewangelizować ich i pracować z nimi.
Czy nadal czuć w tym domu obecność błogosławionego?
- Naturalnie! Obecność Piotra Jerzego w tym domu jest odczuwalna. Wszystko, co tu jest, to, na czym siedzimy, krzesła, pokoje... nawet widelce, którymi jemy - wszystko pochodzi z jego czasów. Czuje się jego ducha także w młodzieży, która tu przyjeżdża.
Pani Wando, prosimy na koniec o krótkie przesłanie do młodzieży, szczególnie tej, która jeszcze nie zasmakowała wielkości przykładu bł. Piotra Jerzego Frassatiego. Warto, Pani zdaniem, przyjaźnić się z nim?
- Pewnie, że warto! Jan Paweł II mówił, że Piotr Jerzy pokazuje nam, jak ludzkie życie potrafi stać się piękną przygodą. Oczywiście, tylko wtedy, kiedy odważnie kroczy się w nim za Jezusem. Pier Giorgio Frassati pokazuje niesamowitą radość i wolność. Uderza mnie w nim to, jaką wolność dawała mu wiara. By tak mogło być w naszym życiu, ważna jest formacja. Frassati skierował kiedyś w Pollone do młodzieży katolickiej bardzo piękne słowa. Mówił o konieczności formacji w naszym życiu - nie możemy rozpocząć żadnego apostolstwa, dopóki sami wpierw się nie uformujemy. Dla niego najpiękniejszym apostolstwem było przekonywanie kolegów. A zatem... do dzieła!