Rzecz o oknach życia i misji społecznej, by pomóc tym niezaradnym.
"Życioodporni" – taki tytuł nosi reportaż Marcina Kołodziejczyka w ostatnim numerze "Polityki" (nr 08). Pierwsze zdanie: "Pąsio sprawdził w necie – zostawiasz dzieciaka w oknie życia i nikt cię o nic nie pyta". Opisuje historię chłopca – półtorarocznego Kacpra – którego konkubent matki zostawił w piotrkowskim oknie życia. Autor tak się wczuł w sytuację swoich bohaterów, że cały tekst przesiąknięty jest banałami z internetu na temat tej inicjatywy (proste rozwiązanie, jeśli się nie chce dziecka), okraszonymi "bajkami", jakimi ponoć straszą dzieci babcie: "Latają dzieciaki, trzaskają drzwiami. Mama Pawełka z nimi siedzi. Mama wierząca, do okna życia was wsadzę – mówi wnuczkom". Cudownie, czyli przyjmując powszechnie obowiązującą retorykę, okna życia to taka "kościółkowa" antykoncepcja i aborcja w jednym? W podobnym stylu wypowiada się Ewa Wilk z tej samej redakcji, pisząc, że Kościół w oknach widzi "miłosierny mechanizm napędzany tym samym »szacunkiem do życia«, który wyklucza rozmowę o aborcji z powodów społecznych, o antykoncepcji, o wychowaniu seksualnym".
Temat przewodni "Polityki" już nawet na okładce podany jest odpowiednio – krzyczy tytuł: "Niechciane. Mamy już w Polsce 100 tys. bezdomnych dzieci". To wszystko, oczywiście, wpisane w zdjęcie uroczego niebieskookiego malucha – golaska w pampersie, zamkniętego w kartonie. Czy kogoś to nie poruszy?
Kampania przeciwko oknom życia trwa. Ewa Wilk nazywa je wprost pieśniami przeszłości. Nie gwarantują dzieciom prawa do tożsamości, do poznania własnych rodziców. "Jak dziecko zamarznie na śmietniku, też ich nie pozna" – napisał ironicznie jeden z internautów. Brutalne słowa, można nawet rzec chamskie, ale szczere. Bo może by tak choć raz przyznać, że Kościół robi coś dobrze – spojrzeć na okna i powiedzieć: "Jestem niewierzący, daleko mi do Kościoła, ale dzięki tej inicjatywie malutkie dzieci znajdują dom". Bo w większości przypadków na niemowlaki czekają już wytęsknieni rodzice. I sprawę udaje się rozwiązać.
Szkoda, że oboje dziennikarzy nie zadało sobie trudu, żeby sprawdzić, że Kościół nie promuje okien życia jako najlepszego rozwiązania, ale alternatywę. Sama pisałam o tym, że prawnicy proszą, żeby zachęcać kobiety do oficjalnej ścieżki zrzekania się praw do dziecka. Wtedy są łatwiejsze procedury, a dziecko będzie miało szansę – teoretycznie – poznać swoich rodziców. Jolanta Bugajska-Wierzbicka przypominała wtedy, że okno życia jest przede wszystkim dla matek, które nie chcą się przyznać, że urodziły. Często poród odbył się w domu, bez świadków, a dziecka nie chcą zachować. Wtedy zamiast śmietnika czy grobu za stodołą, mogą wybrać okno.
Niestety, bzdur przekazywanych z ust do ust o oknie życia jest bardzo wiele. Przekazywanych nawet przez dziennikarzy. Marcin Kołodziejczyk pisze: "Kacperek jest za duży na okno życia i dlatego policja węszy". To nieprawda, w każdym przypadku, gdy dziecko znajdzie się w oknie, zawiadamiana jest policja, której zadaniem jest próba ustalenia tożsamości dziecka.
Na szczęście zła prasa nie przeszkadza w rozwoju inicjatywy. Kolejne okno życia zostanie otwarte w piątek w Świętochłowicach, w szpitalu przy ul. Chorzowskiej 38. Do tej pory w archidiecezji katowickiej działa 5 okien.
PS. Dziękuję Ewie Wilk, że nie napisała wprost, iż problem biedy i nieporadności życiowej rodziców rozwiązałaby edukacja seksualna i antykoncepcja. Remedium mają być asystenci rodziny. W wielu parafiach tak właśnie funkcjonują zespoły charytatywne – wolontariusze opiekują się stale lub tylko pomagają osobom starszym i potrzebującym rodzinom. Może nie jest tak wspaniale, jak w opisywanym przez "Politykę" projekcie, ale zwykła ludzka wrażliwość i uczynność już działają.