Maleńka siostra jeździła sama po buszu terenowym suzuki. Uciekała przed stadem hien. I opowiadała Kameruńczykom, że Pan Bóg ich kocha.
Nieraz ratowała w Kamerunie dzieci pokąsane przez jadowite węże. Często pomóc już nie umiała, bo matki przynosiły jej te poranione dzieci zbyt późno. Sama też miała niebezpieczne spotkania z wężami. Raz, przy rozbieraniu się wieczorem w domu misyjnym sióstr, kilka godzin po powrocie z buszu, odkryła, że do wewnętrznej strony jej habitu, na wysokości łydki, przyczepił się skorpion. Nie ukąsił jej. Widać miała jeszcze jakieś zadania do wykonania.
Murzyni uczą Polaków
Próbowała nauczyć Kameruńczyków wielu rzeczy, które są zdobyczami europejskiej kultury. Zachęcała, żeby zerwali z afrykańskim fatalizmem. – Oni uważają, że skoro dotyka ich nieszczęście, to widać duch przodków tak chciał. I że nie ma sensu martwić się o powiększanie zbiorów, skoro, jak sądzą, od ich pracy tak wiele nie zależy... Pokazujemy im, że to nie tak działa. Gorący klimat też im nie pomaga w zakasaniu rękawów i wytrwałej pracy. Siedzą w „marasie” przed swoimi byle jakimi lepiankami, uprawiają małe poletka i myślą, że to im wystarczy. A nie wystarcza, kiedy nagle przychodzi susza i głód. Albo kiedy huragan zrywa im dach z lepianki w środku nocy, a ich dzieci krzyczą z przerażenia i mokną w ulewie – mówi.
Księża wdrażają więc młodych podopiecznych z misji do budowania solidnych budynków. A siostry uczą dziewczyny z internatu w Figuil, jak zakładać ogród, planować, sadzić drzewa, które wydadzą owoce po latach. Tak, jak praca misjonarzy.
Konstancja odkryła jednak też, że Polacy też powinni się dużo uczyć od Murzynów. – Jedna z naszych wychowanek, czarnoskóra siostra Celina, która parę lat temu była w Katowicach, mówiła, że tu jest fajnie, ale nie chce u nas zostać. Pytam, czy jej tu czego brakuje, a ona, że u nas na Mszach świętych jest smutno. Bo rzeczywiście, Afrykańczycy przeżywają Mszę świętą z wielką radością! Doskonale wyćwiczone chóry na każdej Mszy św. pięknie śpiewają, ludzie klaszczą, grają na tam-tamach, grzechotkach, skrzypcach własnej roboty... Na ofiarę niosą zamiast pieniędzy orzeszki ziemne albo związane kury. Idą z nimi tańcząc. Ale to nie jest taki taniec... trzepiący. Powiedziałabym, że ten taniec jest... duchowy. Oni mają niesamowite wyczucie – mówi siostra Konstancja. – Możemy się od nich też uczyć gościnności i bezinteresowności. U nas każdy bardziej dba o siebie. Oni tacy nie są. Z radością cię zapraszają do swojego obejścia i wolą być samemu głodni, byle czymś cię poczęstować – dodaje.