Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Ponoć w Polsce jest jeden szczególny dzień, w którym każdy dzieli się dobrocią serca. Nie, proszę państwa, nie są to święta – ani wielkanocne, ani Bożego Narodzenia. To wszystko zasługa Wielkiej Orkiestry, która jak burza przetacza się po ulicach i miastach. Właśnie taki przekaz można usłyszeć w większości mediów. Że tylko wtedy, że potrafimy, że jesteśmy wspaniali i w ogóle wow!
To wielkie bum miało miejsce także na Śląsku. Co ciekawe, nie zaobserwowałam jego większych przejawów w moim otoczeniu. Niedziela była taka, jak zawsze – spokojna, rodzinna. Zaczepiło mnie tylko dwóch wolontariuszy i na palcach jednej ręki mogłam policzyć osoby oklejone słynnymi serduszkami. I wcale mnie to nie zmartwiło. Jestem nieczuła? Nie pomagam innym? Myślę, że nie w tym rzecz. Jako osoba przeznaczająca swoje pieniądze na dobry cel, chcę mieć pewność, że zostaną wykorzystane tak, jakbym chciała. A poglądy Wielkiego Dyrygenta są – delikatnie mówiąc – inne od moich. I chyba od setek innych Polaków, którzy uznali, że oburzające jest granie dla poprawy sytuacji seniorów i jednoczesne popieranie eutanazji. Czyli "wielkie granie w pomaganie", cytując samych orkiestrantów.
Owszem, sam pomysł był niczego sobie. Tylko że wiąże się z nim jeszcze jedna wątpliwość – co z innymi dniami? Jezus nauczał, by dobro czynić w ukryciu. I to wcale nie jest takie bezpodstawne. Czynienie dobra na pokaz, żeby usłyszeć strumień pochwał rozleniwia. Jak tu potem zrobić coś dla innych, kiedy nikt nie pędzi z mikrofonem, by spytać, jak się z tym czujesz? Kiedy nikt nie bije brawa, a ty nie pławisz się w luksusie własnych zapewnień, że dla słabszych i potrzebujących to zawsze.
Dlatego zdecydowanie lepszą opcją wydaje mi się ofiarowywanie 1 proc. podatku. Bez rozgłosu, ale z pewnością, że obdarowany na pewno te pieniądze wykorzysta w dobrym celu (często konkretnie określonym, np. na ulotce z prośbą).
I jeszcze jedno: kilka lat temu, gdy pracowałam w telewizji, jedna ze znanych wokalistek (chyba nie powinnam mówić, która) przyjechała na Śląsk, żeby spełnić marzenie chorej dziewczynki. Z tego, co pamiętam, miała z nią spędzić jeden dzień. Wszyscy dziennikarze byli chętni, by przygotować relację z tego wydarzenia. To był naprawdę łakomy kąsek. I nagle szlaban – rzecznik piosenkarki nie zgodził się nawet, żeby ujawnić fakt pomocy. O reportażu mogliśmy pomarzyć. Wszyscy byli wściekli, bo przecież to pani N., znana polska wokalistka. Mnie to też zdenerwowało. Pomyślałam, że okładki do czasopism to sobie jedna za drugą robi, a o dobrych rzeczach mówić nie chce. I w pewnym momencie dotarło do mnie, że największe owoce przynosi to dobro ukryte. "A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie" (Mt 6,4).