Lux ex Silesia. – Co to tak dudni? – zapytał Maciej starą Ślązaczkę, która raz na dobę przynosiła jedzenie do mieszkania w Katowicach, gdzie się ukrywał. Był 16 grudnia 1981 roku. Kobieta na to: – A, to pancry.
Prof. Bieniasz był w grupie ludzi, którzy założyli Związek Górnośląski. – Przyjąłem z radością pomysł założenia organizacji, w której nie będzie obowiązywała śląska grupa krwi... Zaprojektowałem godło związku, z pisklęciem orła, które dopiero pręży się do pierwszego lotu. Ale po pewnym czasie znowu zacząłem tam słyszeć jakieś gadki o „gorolstwie”. Odpiąłem znaczek związku, położyłem na stole. Koledzy mówili: „Maciek, nie znasz się na żartach?”, ale mnie to nie przekonało. Rozstaliśmy się w zgodzie. Odchodząc, obiecałem, że jeśli będzie trzeba w czymś pomóc, jestem zawsze do dyspozycji. Dostałem też później od związku Nagrodę Korfantego – mówi.
Jeśli jesteś, Boże
Prace prof. Bieniasza wiszą w muzeach w całej Polsce. Należał do słynnej krakowskiej grupy „Wprost”, która działała w latach 1965–1986. Zrzeszała czterech artystów, którzy – jak Bieniasz – stawiali na realizm nasycony treściami egzystencjalnymi. Ich wystawy odznaczały się nadzwyczaj częstymi ingerencjami cenzury.
Prawdopodobnie dlatego droga naukowa prof. Bieniasza była długo blokowana. Dopiero przy trzecim podejściu, już w 1980 r., senat krakowskiej ASP zatwierdził jego habilitację, i to już jednogłośnie.
Miłości komunistów nie przysparzało mu też, że nie ukrywał wiary w Boga. Przyjął ją w sposób świadomy dopiero jako człowiek dorosły. – Byłem pierwszym pokoleniem, któremu odebrano religię w szkole. Jako młody człowiek na wielu polach się rozwijałem, ale w sprawach wiary zatrzymałem się na etapie „Aniele Boży, stróżu...”. Jedyne, co mi zostało, to przekonanie, że istnieje jakiś Byt nadrzędny. Pożyczyłem Biblię od kuzynki mamy. Z tej okazji w domu odbyła się dyskusja, czy też można to Maciusiowi pożyczyć, żeby się nie zgorszył, bo tam są takie rzeczy opisane... – śmieje się prof. Bieniasz. – W tym czasie powiedziałem Bogu: „Jeżeli jesteś, a czuję, że jesteś, to albo pozwól się poznać, albo zapomnieć o Tobie, bo ja już tego mam serdecznie dość” – wspomina.
Zaczął studia na ASP. Wkrótce spotkał kilku – jak mówi – wspaniałych księży, którzy pomogli mu odczytywać jego drogę życia.
Czarny kok Małgorzaty
Małgorzatę poznał na schodach akademickiego kościoła św. Anny w Krakowie. – Miała wspaniały, wielki, czarny kok. Studiowała na UJ. Podobała mi się jako piękna dziewczyna. Ale okazało się też, że mamy sobie wiele do powiedzenia – wspomina. – Sądziłem, że nie mam powołania do małżeństwa, tylko do osoby Małgorzaty. Ale ponieważ Kościół nie widzi innego sposobu realizacji powołania do osoby niż małżeństwo, w końcu się pobraliśmy – opowiada.
Przyjaciele Bieniaszów twierdzą, że było to wyjątkowo zgrane małżeństwo. Małgorzata była też przez 6 lat redaktor naczelną „Małego Gościa Niedzielnego”. Maciej pomagał jej w pracy nad tym miesięcznikiem dla dzieci.
Prof. Bieniasz jest dziś wdowcem, niedawno zmarła jego córka. Mimo to jest pogodny i zaraża innych pozytywnym nastawieniem do świata. Przyznaje też, że często wraca do lektury Księgi Hioba.
Przeglądamy obrazy w jego pracowni. Na widocznych miejscach wiszą portrety żony i córki. Jest też kilka sześciobocznych portretów trumiennych. – To cykl „Moi mistrzowie”. O, to Jacek Kaczmarski, a to mój nauczyciel Adam Hoffmann. Tu jest Tomasz Merton, zakonnik trapista, jego książki bardzo mi pomogły. A to Josif Brodski – pokazuje Maciej Bieniasz. – Brodski napisał taki piękny wiersz, zakończony słowami:
Cóż mogę powiedzieć o życiu?
Rzecz to w istocie dość długa
Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie
Lecz póki ust mi nie zatka gliniasta gruda
Zawsze z nich się rozlegać będzie tylko dziękczynienie.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się