Płakałam i się tego nie wstydzę. Płakałam, że nie znalazł się nikt, kogo dopuściłby do siebie. Nawet rodzice i żona, nawet kumple, z którymi odniósł sukces nie rozumieli go.
Łzy same napłynęły mi do oczu. Na długo przed finałową sceną "Jesteś Bogiem". Nie dlatego, że wychowałam się w Bogucicach i chodziłam do jednej podstawówki z Fokusem. Nie dlatego, że film Leszka Dawida był po prostu smutny. Mnie przez cały czas chodziły po głowie słowa Listu św. Jakuba: "Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie".
Płakałam, bo nie było nikogo, kto zrozumiałby Magika. Kogo on dopuściłby do swojego świata. Wszyscy byli jakby obok. Niby rozumieli, jak rodzice (ojciec naprawiający słuchawki, bo nie było ich stać, żeby kupić nowe), czy kumple z Paktofoniki (jak Fokus, który dla Magika wykradł słuchawki z biurka nauczyciela) czy wydawca (co najlepiej udowadnia jego kuriozalny pomysł, żeby rapował Asnyka albo Norwida "Bema pamięci żałobny rapsod"). Byli blisko, a jednak nie wiedzieli, co się z nim dzieje.
Magik, zarówno w filmie, jak i w rzeczywistości popełnił samobójstwo w Święta Bożego Narodzenia. Czemu to jest istotne? Bo w filmie ważne momenty z życia Piotra Łuszcza w jakiś sposób powiązane są z kościelnymi rytuałami. Celowo piszę o rytuałach, a nie o sakramentach. Nie chcę oceniać, jaka w rzeczywistości była wiara Magika. W obrazie Leszka Dawida to był właśnie zlepek rytuałów, które właściwie nic nie wnoszą. To właśnie taka martwa wiara bez uczynków (kilka lat wcześniej w jednym z kawałków kapela Kaliber 44, którą tworzyli Magik oraz bracia Abra dAb i Joka, pytali: "Czemu oczywiste dla mnie jest, że Ciebie nie ma?"). Te momenty krzyżowania się jego dróg z Kościołem obnażają w nim ból, głęboko tkwiące rany i tęsknoty. Po ślubie śni mu się koszmar przyszłego życia. W trakcie świąt uświadamia sobie, że stracił żonę i gonił coś, czego nigdy nie osiągnie, a przez to nawet nie ma za co kupić synowi prezentu.
Abra dAb narzekał po premierze, że film jest nieautentyczny, że kreuje Magika na bohatera klasy robotniczej. Może to głos zawiedzionego kolegi, ale jest coś w tym, że życie Piotra Łuszcza zostało poddane "korektom" tak, by nadawało się na film. Pewne rzeczy na pewno uległy spłaszczeniu.
Nie zmienia to jednak wydźwięku "Jesteś Bogiem". Wstrząsający jest fakt, że Magik, który po ludzku rzecz biorąc stanął tuż przed szczytem ("Kinematografia" odniosła ogromny sukces, docenili ją zarówno krytycy jak i fani), tak naprawdę znalazł się na skraju załamania nerwowego. Jak wielką pustkę musiał czuć, chyba najlepiej świadczy kawałek "Jestem Bogiem". Dla wielu obrazoburczy, przeraził na początku nawet Fokusa i Rahima. Stał się głosem pokolenia, które porzuciło wiarę bez uczynków na rzecz poszukiwania boskości w sobie. Wielu "fanów" zna tylko ten utwór. Jednak żeby go w pełni zrozumieć, trzeba wiedzieć, jak bardzo bał się świata Magik. Jak bardzo czuł się niezrozumiany.
Końcowe momenty filmu wypełniają autentyczne fotografie Piotra Łuszcza i jego zeszytu, w których zapisywał teksty. To w nim niestarannie, jakby w popłochu nabazgrał ołówkiem słowa przeprosin i prośby o wytrwałą walkę. W sali kinowej zapadła cisza. Ciekawe, ile osób zamiast oświadczyć "jestem Bogiem", poruszone historią Magika zastanowiło się, co by było "gdyby Magik był doskonały (...), ideały po Ziemi stąpały (...), a czyn był godny chwały".