Niektórym wydaje się, że dziewczyna, przekraczając klauzurę, zostawia swoją kobiecość na wieszaku przed wejściem. O przeżywaniu kobiecości w zakonie klauzurowym mówi Małgorzacie Kokot najprawdziwsza kobieta – s. Ewa Maria Hop, klaryska.
Zastanawia się czasem Siostra, jak by to było mieć męża, rodzinę...?
– Ja jestem szczęśliwa w klasztorze. Wiem, że są inne drogi, ale zostawiam je jako alternatywę, której nie zrealizowałam. Gdy rozważałam pójście do zakonu, takie wyobrażenia były silne. Nie powiem, że tego nie pragnęłam. Byłam najstarszą wnuczką i moja babcia zaczęła już zbierać dla mnie posag. Ale odkryłam, że życie zakonne jest też dla takich osób jak ja. Mogę Bogu ofiarować całe piękno, jakie we mnie stworzył. Stwierdziłam, że w klasztorze – mimo braku typowej więzi rodzinnej – człowiek nie zostaje sam. Rodziną staje się cały Kościół, a nawet więcej – cały świat.
Jak ludzie reagują na widok klaryski?
– Niektórzy bardzo spontanicznie mówią „siostro, siostrzyczko”. Inni lodowatym głosem zwracają się „proszę pani”. Odzwierciedla się w tym cała relacja człowieka z Kościołem. Czasem biadolą, że taka ładna dziewczyna, a poszła do zakonu. Pewnego razu jedna z sióstr, zaczepiona tak na mieście, odpowiedziała: „Och, a gdyby pan wiedział, jakie ładne zostały w klasztorze!”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się