Widziałam kierowcę, który w oknie auta przyczepił dwie flagi: polską i niemiecką. W gruncie rzeczy to nie był dowód na to, że Śląsk jest niemiecki. To pokazuje jak trudno pogodzić patriotyzm z głodem sukcesów sportowych.
Można żartować, jaki sponsor taka reprezentacja. U nas padło na Biedronkę. I co? Popularny dyskont spożywczy, w który wielu z nas robi zakupy. Ja powiem inaczej: jaki orzeł na koszulce, taka reprezentacja. Co to ma wspólnego? Niby nic, ale od orła się zaczyna. A jak już piłkarz przyznaje wprost, że hymn zna tak po łebkach, umie zanucić melodię, bo to tylko mało istotna minuta przed meczem, to już mnie żaden wynik nie zdziwi. Nawet jak kolejne mecze oddamy walkowerem.
Bo kluczem do sukcesu jest nie sponsor, nie piłkarze, którzy obskoczą przed Euro wszystkie poczytne tygodniki (od opiniotwórczych po te lifestylowe) i opowiedzą, że takie mają super zegarki i tak im się super żyje. Kluczem do sukcesu jest patriotyzm. I to ten przez duże Pe. To z tego powodu chce się biegać do ostatniej minuty, chociaż już czarno przed oczami. Robi się to dla tych wszystkich, którzy siedzą przed telewizorami i na trybunach i czują się przez chwilę dumni z tego, że są Polakami. I myślą o tych piłkarzach jako o prawdziwej reprezentacji, wybrańcach narodu. A oni kochają swój kraj i chcą, żeby był z nich dumny.
Jerzy Gorzelik i Marek Plura wprawili w lekkie osłupienie mieszkańców regionu, deklarując, że będą kibicować Niemcom. Podobnie jak Jan Tomaszewski tuż przed turniejem wsadził kij w mrowisko, bo powiedział, że nie chce, żeby w reprezentacji grali Niemcy i Francuz. I trochę go rozumiem. Kiedyś także mawiał, że to nie pieniądze wygrywają wielkie turnieje, bo gdyby tak było to Arabia Saudyjska byłaby mistrzem świata. To wszystko pokazuje, że w piłce nożnej tak jak i we wszystkim, trzeba być naprawdę dumnym z tego, że nosi się orła na piersi. A u nas: po pierwsze są piłkarze, którzy grają w polskich barwach, bo odrzuciły ich inne reprezentacje, a po drugie nawet sami działacze nie są pewni czy orzełek na koszulce jest przydatny (logo sponsora to przynajmniej pieniądze, a to tylko niepotrzebne sentymenty – takie odniosłam wrażenie po prezentacji strojów drużyny narodowej).
Nie wiem, czy ten cały wywód o patriotyzmie zrozumie np. Sebastian Boenisch, skoro jego ojciec Piotr (do końca lat ’80 XX wieku posługujący się nazwiskiem Pniowski) otwarcie przyznał, że wychował syna na Niemca i Europejczyka. To jaka dla niego ma być różnica, czy gra dla Polski czy Grecji? Skoro obie drużyny są de facto europejskie. Jak ma wierzyć, że interes jego drużyny jest ważniejszy, skoro ekonomiści twierdzili, że wygrana choćby w meczu z Polską może dać Grecji „kopa” w walce z kryzysem. A kryzys w Grecji to zagrożenie dla całej Europy, przede wszystkim Niemiec. Więc jak ktoś się czuje bardziej Europejczykiem niż Polakiem…
Oczywiście, nie jednym Boenischem kadra stoi. Jednak nie da się nie zauważyć kontrastu pomiędzy 15 minutami a resztą meczu. Do bramki Lewandowskiego wszyscy grali super. Później się posypało. Naród już dostał to, czego chciał: pierwsi zdobyliśmy bramkę w meczu otwarcia. Sponsorzy już widzieli, kibice się ucieszyli, pora do ligowych klubów, bo kontuzja może się przydarzyć. A tam na Wyspach, Holandii, Francji czy Niemczech czekają konkretne pieniądze. Kibice i tak zaśpiewają: "Nic się nie stało", chociaż równie dobrze mogliby wzorem kibiców Górnika Zabrze wręczyć koszulki: "Nie wystarczy tylko biegać lub trochę się starać, z naszym herbem na sercu trzeba… (tu cenzura)".