Nie wybuchł. Leżał przy murze domu 67 lat.
Pocisk artyleryjski, prawdopodobnie niewybuch, częściowo tkwiący w ścianie swojego domu, znalazł w sobotę 28 kwietnia mieszkaniec Radoszów (to granicząca z Rybnikiem dzielnica Rydułtów). Pocisku w noc i w dzień pilnują strażacy, czekając na przybycie saperów.
Na wybuchowe znalezisko natrafił mieszkaniec domu, gdy odkopał od zewnątrz ścianę swojej piwnicy, żeby ją zaizolować. To dom, który stoi dokładnie naprzeciw kościoła św. Jacka w Radoszowach. Parafianie przybywający na niedziele Msze św. ze zdziwieniem przyglądali się strażakom i biało-czerwonym taśmom naprzeciw kościelnej bramy.
Skąd wziął się tam pocisk? Są dwie możliwości. Pierwsza – że to niewypał, który zakopali w ziemi żołnierze niemieccy i porzucili go, gdy przyszło im uciekać w marcu 1945 roku przed Armią Czerwoną. Starsi mieszkańcy wspominali, że w okolicy był niemiecki okop. Druga możliwość – bardziej prawdopodobna – jest taka, że to niewybuch, pamiątka po ostrzale kościoła w Radoszowach przez wojska sowieckie.
Ten ostrzał doskonale pamięta Izabela Kucharczak, również mieszkanka Radoszów. Razem z rodzicami, dwoma siostrami i dwoma braćmi, przebywała w marcu 1945 roku właśnie w tym domu, pod którym w sobotę znaleziono pocisk, u swojego kuzynostwa. Miała wtedy 6 lat. Jej rodzinne Pietrzkowice (też należące do radoszowskiej parafii) były wtedy ewakuowane z powodu nadchodzącego frontu. Okazało się jednak, że ewakuacja nie uchroniła ich przed wojną, bo sowieckie pociski spadły właśnie na radoszowski kościół i jego okolice.
W marcu 1945 roku Niemcy już uciekali szosą z Rybnika do Raciborza, która przebiega przez Radoszowy. Szosa ta była pod obstrzałem Sowietów z terenu sąsiedniej wsi Jejkowice. - Rosjanie prawdopodobnie zobaczyli jakiś błysk na wieży radoszowskiego kościoła. Uznali, że siedzi tam niemiecki obserwator i ostrzelali nasz kościół z artylerii – wspomina Izabela Kucharczak. W czasie kilku ostrzałów kościół św. Jacka został poważnie uszkodzony. Raz został nawet trafiony w chwili, gdy trwało w nim nabożeństwo. Wypełnił się gryzącym dymem i kurzem, lecz cudem nikt w nim nie zginął. Nawet młodziutka Kornelka Wieczorek, która grała akurat na organach pod kościelną wieżą, na którą posypały się pociski. Później Kornelia została siostrą zakonną i przełożoną u służebniczek w Panewnikach.
Cudem nie było ofiar także w stojącym naprzeciw kościoła domu Szebeszczyków, tam, gdzie w sobotę znaleziono pocisk. - Mamy nie było w domu, bo poszła wykupić kartki żywnościowe do Rydułtów. Kiedy zaczęły spadać pociski, najstarsza Hela chwyciła rocznego Franka i wszyscy zbiegliśmy do piwnicy. Z sąsiedniej piwnicy przybiegli do nas państwo Małkowie z dziećmi; nie wiadomo dlaczego, może pod wpływem impulsu, żeby było im raźniej. I chwilę później właśnie ta sąsiednia piwnica, z której uciekli Małkowie, została trafiona. Wszyscy przeżyliśmy, skończyło się tylko na małej panice, kiedy po eksplozji z komina wybiły na nas sadze i wokół zrobiło się czarno – wspomina.
Saperzy są w Radoszowach spodziewani dopiero w poniedziałek 30 kwietnia.