Eric-Emmanuel Schmitt to autor marzeń – tak przedstawił twórcę prof. Jan Malicki, dyrektor biblioteki.
Nowy cykl Biblioteki Śląskiej „Dobre książki i kawa z…” zainaugurowano 22 lutego. – Chcemy także w ten sposób uczcić 90-lecie istnienia – zapowiedział we wstępie spotkania prof. Malicki. Ideą „Dobrych książek…” ma być dyskusja z ciekawymi osobowościami literatury. Pierwszą z nich był Eric-Emmanuel Schmitt, francuski autor powieści i dramatów. Przez polskich czytelników jest kojarzony przede wszystkim jako autor „Oskara i pani Róży”, „Dzieci Noego” oraz dramatu „Małe zbrodnie małżeńskie”.
Do Katowic Schmitt przyjechał, by promować swoją najnowszą książkę „Kobieta w lustrze”. Wieść o tym, że lubiany pisarz spotka się z czytelnikami, rozniosła się szeroko. Sala biblioteki pękała w szwach, fani jego twórczości tłoczyli się nawet w holu budynku. – Pierwsze osoby były tu już trzy godziny przed rozpoczęciem spotkania – szeptały z przejęciem panie w ostatnich rzędach. Bo audytorium było w znacznej części żeńskie. – Jaką on ma dobroć wypisaną na twarzy – zachwycała się jedna z czytelniczek. – Jestem optymistą. Czasem jest mi aż przykro i wstyd, że jestem tak optymistycznie nastawiony do świata – tłumaczył pisarz. – Zajmuję się dobrem w swojej literaturze, ponieważ uważam, że zło jest tak powszechnie i tak szeroko opisywane, że nie ma potrzeby, żeby się nim zajmować – dodał.
Podczas rozmowy, którą prowadził Dariusz Bugalski z radiowej Trójki, Eric-Emmanuel Schmitt wyjawił swoje metody pracy oraz inspiracje. Padały także pytania dotyczące Boga i absolutu. – Kim jest dla pana Bóg? – A ma pani dużo czasu? Całą noc, żeby poznać odpowiedź? – żartował. Po chwili jednak podzielił się swoim doświadczeniem nawrócenia. – Pustynia to adres Boga. Zgubiłem się na Saharze. 30 godzin błąkałem się po bezdrożach. Kiedy zapadł zmrok, zamiast czuć strach, poczułem błogość i zaufanie. O wschodzie słońca wiedziałem już, że umrę jako wierzący, albo przeżyję, żeby wierzyć – opowiedział zgromadzonym. Niestety, liczba chętnych przysłuchiwania się opowieściom prozaika i dramaturga zaskoczyła organizatorów, co nieznacznie odbiło się na jakości spotkania. Kiedy cała sala ruszyła, by zdobyć autograf Schmitta (wszyscy zaopatrzeni w najnowsze dzieło „Kobieta w lustrze”), nikt nie poinformował zgromadzonych, że pisarz będzie dostępny tylko przez godzinę. Przez ten czas podpis zdobyło może 30 proc. chętnych. Co więcej, prowadzący wcześniej sugerował, że warto czekać do końca, opowiadając o małżeństwie, które poznało się w takiej właśnie kolejce. Kiedy czas pisarza, który musiał zdążyć na pociąg, skończył się, większość czytelników z trudem kryła rozżalenie. Wielka szkoda, że taki drobiazg zepsuł wielu osobom ten miły literacki wieczór.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się