– Świat jest pełen wierszy, które nie są zapisane – mówi autor.
Można było powrócić pamięcią do grozy czasu stanu wojennego oraz przypomnieć sobie, że to wiara i ufność bez warunków pozwalają trwać, a drobne czyny – te „okruchy Te Deum naszego powszedniego” – stają się przepustką do raju. Animatorem tych przemyśleń był artysta malarz, wykładowca ASP, pedagog i profesor sztuki, urodzony w Krakowie, od ponad 40 lat katowiczanin – Maciej Bieniasz. – Nie jestem poetą, natomiast jestem malarzem. Nie pisałem z zachwytu. Pisałem raczej wtedy, gdy potrzebowałem mokrego okładu na głowę – zdradzał. Prezentując sylwetkę autora, inicjatorka spotkania prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz zaznaczyła, że Maciej Bieniasz pięknie operuje słowem, sprawnie posługuje się aluzją, a jego myśli „uczesane i nieuczesane” warto czytać właśnie w Wielkim Poście.
Hiobowe motywy wielu wierszy wybrzmiały przejmująco zarówno w ustach aktora Romana Michalskiego, jak i samego profesora. „Pancry” Macieja Bieniasza, stylizowane na znanym wierszu Broniewskiego, „dostąpiły zaszczytu trafienia pod strzechy” – jak powiedziała pani profesor. Dopiero po transformacji ustrojowej okazało się, kto jest ich autorem. Prowadzący dialog z bohaterem wieczoru ks. prof. Jerzy Szymik pytał o jego drogę duchową. M. Bieniasz mówił o olśnieniu, jakim stały się dla niego przed laty teksty założycielki Ruchu Focolari Chiary Lubich, która chciała być „czystą szybą, przez którą można na nowo zobaczyć Ewangelię”. Przypomniał też prosto: – Pan Jezus potrzebuje wiernych wyznawców, nie kibiców. A my jesteśmy często zagrożeni kibicowaniem… – Tonacja zaufania do Boga i głębokiej pokory dobiega z wielu wierszy Maćka – podsumował twórczość malarza ksiądz profesor. – Moje wiersze to „listy do siebie samego” – mówił Maciej Bieniasz. – Pisane jednak słowem, którego należy używać dobrze i odpowiedzialnie. Bo nie wystarczy się rozrzewnić „na ciepło” lub „na zimno”. Tego wieczoru – z uśmiechem, z nostalgią, a chwilami, zgodnie ze słowami ks. Szymika, z ciarkami chodzącymi po plecach – można było rozrzewnić się „na serio’”. – Los padł na Macieja – żartował „apostoł pędzla i pióra”, tłumacząc, dlaczego pisze. I bardzo dobrze. Dzięki temu w jeden z wielkopostnych piątków trasa Hiobowo-Maciejowej drogi krzyżowej przecięła kilkadziesiąt serc.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się