Monika i Paweł Chorowscy opowiedzieli wzruszającą historię walki o życie ich syna. Niespełna roczny Ignaś słuchał, siedząc na rękach taty. Słuchało też około trzystu ludzi, którzy przyszli na Marsz dla Życia i Rodziny w Wodzisławiu Śl.
Tych ok. trzystu ludzi radośnie demonstrowało przywiązanie do wartości ludzkiego życia i wartości rodzinnych. Celowo szli 4 czerwca 2017 r. przez przestrzeń publiczną, maszerując przez rynek i przyległe uliczki. W ten sposób pokazywali innym mieszkańcom, w tym politykom, że właśnie te wartości są ważne dla ogromnej części społeczeństwa. Wśród uczestników marszu było zresztą dwoje parlamentarzystów z ziemi wodzisławskiej - posłanka Teresa Glenc i senator Adam Gawęda, oboje z PiS.
W czasie Marszu ubrani w śląskie stroje państwo Galwasowie z Wodzisławia-Wilchw przekonywali zebranych, żeby nie bali się mieć wielu dzieci. Sami mają ich sześcioro.
Z kolei o walce o życie swojego syna opowiedzieli Monika i Paweł Chorowscy, prawnicy z Wodzisławia, członkowie Domowego Kościoła. W tym czasie niespełna roczny Ignaś, o którym mówili, bystro przyglądał się tłumowi, siedząc na rękach taty. Obok stała najstarsza córka Chorowskich, Joasia.
Monika i Paweł już wcześniej przeszli ciężkie doświadczenie, kiedy po urodzeniu zmarł ich syn Jaś. Zdążyli go tylko ochrzcić i pożegnać się z nim. - Warto walczyć o każde życie. Nawet, gdy dziecko żyje dwie minuty, jak nasz Jasio, czy kiedy trzeba zmagać się z chorobą, warto walczyć, warto żyć, bo życie jest piękne - mówiła Monika. - Zaczęliśmy skupiać się na tym, co mamy, a nie na tym, czego nam brakuje. I to jest najważniejsze: cieszmy się z tego, co mamy! Chwała Panu za nasze piękne rodziny - mówiła z mocą.
Najmłodszy syn Moniki i Pawła urodził się z bardzo rzadką wadą serca. Zgodnie z polskim prawem te dzieci można zabijać przed urodzeniem. - Na Zachodzie takie dzieci w ogóle się nie rodzą. Na szczęście w Polsce mamy specjalistów, którzy potrafią te dzieci ratować - powiedział nam Paweł Chorowski.
Pierwszą, krytyczną operację w Krakowie-Prokocimiu Ignaś przeszedł krótko po urodzeniu - w dniu, w którym tamtejszą klinikę odwiedził papież. - Franciszek był na parterze, a piętro wyżej Ignaś walczył o życie - wspomina Paweł. - Ta pierwsza operacja poszła znakomicie - dodaje.
Lekarze nie byli zgodni, co zrobić w czasie następnej operacji. Część uważała, że jeśli zamknie się przetokę komorowo-wieńcową, chłopiec umrze. Część z kolei sądziła, że dziecko umrze, jeśli tej przetoki się nie zamknie.