Prawda jest taka, że Ministerstwo Gospodarki generalnie w d... miało całe górnictwo przez siedem lat – cytuje dziś "Do Rzeczy" Elżbietę Bieńkowską podsłuchaną w restauracji "Sowa i przyjaciele".
Gazeta dotarła do taśm z nagraniem spotkania, które odbyło się 5 czerwca 2014 roku. Ówczesna minister infrastruktury rozmawiała z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem. Jednym z wątków – obok prowokacji przed rosyjską ambasadą – miała być sytuacja polskiego górnictwa.
Elżbieta Bieńkowska nie pozostawiła na tej branży suchej nitki. Mówiła też, jaki był poziom zarządzania ze strony właścicieli, czyli ministerstwa gospodarki. „Były pieniądze, a oni, wiesz, pili, lulki palili, swoich ludzi poobstawiali, sam wiesz, ile zarabiali i nagle pierdyknęło” – cytuje „Do Rzeczy”.
Bieńkowska twierdziła, że polskie górnictwo potrzebuje pilnej restrukturyzacji – kontynuacji reform z połowy lat 90. Jednak na mniejszą skalę. Mówiła o ośmiu, dziesięciu tysiącach pracowników, którzy powinni dobrowolnie odejść z branży. Tymczasem zmiany są blokowane – jak tłumaczyła – przez „bandy”, które z górnictwa świetnie żyją: profesorów, związkowców, zarządzających, podwykonawców. „Tam jest, k..., banda na bandzie i bandę pogania” – cytuje gazeta.
Zdaniem ówczesnej minister infrastuktury Polska musi bardzo dokładnie przyglądać się temu, jak sytuacja węgla jest rozgrywana w Unii Europejskiej. „W komisji idą absolutne cięcia węgla” – mówiła. Dodała, że podczas gdy polskie górnictwo zmaga się z unijnymi restrykcjami, Niemcy budują cały czas nowe kopalnie i wykorzystują węgiel brunatny, bo taki kraj „na wietrze się nie utrzyma”. „Myśmy cieszyli się przez chwilę, że od nas będą kupować, ale...” radość była krótka.