Wolontariusze, żeby być z chorymi sami kupili bilet na pielgrzymkę, wzięli urlopy, zostawili na tydzień rodziny. - Bo to jest pociąg wariatów. Wariatów z miłości - mówi pani Halina.
Minęła piąta rano. Do pierwszego punktu programu zostało ponad trzy godziny. Na korytarzu ruch. Lekarze czujnie wychylają się z przedziałów. W końcu lista osób chorych, potrzebujących pomocy, zażywających leki jest długa.
Tym razem jednak jedyna niezbędna interwencja, to rozmowa. Wygląda na to, że działa jak lekarstwo. Pielgrzymom usta się nie zamykają. 36 godzin w podróży. - Dużo? - Mamy drogę, mamy czas - słyszę w odpowiedzi.
Tu obowiązuje metoda 3xN: nigdy nie narzekać. W sześcioosobowych kuszetkach nie można siedzieć z wyprostowanymi plecami, więc wszyscy leżą. Na łóżko na trzecim piętrze wędrują kanapki, słodycze, picie. Nie trzeba schodzić. Tylko jak usadowić się na Mszy świętej? Na leżąco? Sala konferencyjna pomieści może 30 osób. Pielgrzymów jest 406. W przedziałach próba działania głośników. Dziś i jutro muszą wystarczyć.
- Zwycięzca śmierci, piekła i szatana - rozlega się po austriackiej ziemi, gdzie akurat znalazł się nasz wędrujący kościół. - Ziemia się trzęsie - śpiewają odprawiający Mszę księża, łapiąc równowagę. Przez mikrofon słychać komunikat: "Prosimy o zgłoszenia, kto potrzebuje komunię bezglutenową". - To dla chorych na celiakię - tłumaczy pielęgniarka.
- To, że tu jestem, to cud - słyszę od kolejnej osoby. Czy nie przesadzają? - Nikt z Was nie jest tu przez przypadek - mówi przez głośniki ksiądz Krzysztof Tabath. Te słowa wywołują na twarzach wyraz ulgi.
Dla wielu droga do tego szalonego pociągu była długa. Wolontariusze, żeby być z chorymi sami kupili bilet na pielgrzymkę, wzięli urlopy, zostawili na tydzień rodziny. - Bo to jest pociąg wariatów - mówi pani Halina. - Wariatów z miłości.
- Rano myślałam, że nie wstanę z łóżka, od tygodnia fatalnie się czuję - mówi pani Helena. - Oczywiście to pielgrzymka chorych, więc dolegliwości są czymś normalnym, ale to też walka. Komuś się nie podoba nasz trud, modlitwa, ofiara. My obiecujemy innym modlitwę, ale też o nią prosimy, bo ten wyjazd to walka duchowa.
- Dużo macie bagaży - powiedział abp Wiktor Skworc, żegnając pielgrzymów na peronie w Katowicach. Niektórzy się zmieszali. Faktycznie miejsca w przedziałach mało, a tu wolontariusze wnoszą kolejne torby. - To bagaż intencji, próśb, modlitw - wyjaśnił metropolita katowicki. - Weźcie je wszystkie ze sobą.
Pielęgniarka Halina Morcinek ze wzruszeniem wyciąga z torby plik kartek. Wiezie listy do Matki Bożej od swoich chorych. Może jeszcze będzie okazja do nich zajrzeć. - A skoro rozmawiamy o korespondencji, to mój list wyprzedził czas - śmieje się pani Ola. - Tydzień temu wzięłam udział w wyborach prezydenckich. Korespondencyjnie.
Modlitwa za Polskę to też jeden z bagaży intencji wiezionych do Lourdes.
Posłuchaj relacji audio z pociągu do Lourdes:
Przeczytaj także: