Homilia na pogrzebie ks. Franciszka Otremby - Rybnik-Niedobczyce, 2 czerwca 2014 roku.
Wj 33,7–11
Mojżesz zaś wziął namiot i rozbił go za obozem, i nazwał go Namiotem Spotkania. A ktokolwiek chciał się zwrócić do Pana, szedł do Namiotu Spotkania, który był poza obozem. Ile zaś razy Mojżesz szedł do namiotu, cały lud stawał przy wejściu do swych namiotów i patrzał na Mojżesza, aż wszedł do namiotu. Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy [Pan] rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu. Cały lud stawał i każdy oddawał pokłon u wejścia do swego namiotu. A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem. Potem wracał Mojżesz do obozu, sługa zaś jego, Jozue, syn Nuna, młodzieniec, nie oddalał się z wnętrza namiotu.
J 15,12–17
To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.
Wielu z nas tak o księdzu Franciszku myślało: jako o Przyjacielu Boga. Którego Pan nazwał swoim przyjacielem, któremu oznajmił wszystko, co usłyszał od Ojca (J 15,15), z którym rozmawiał „twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (Wj 33,11). I wielu z nas było jak Jozue, syn Nuna: staraliśmy się nie oddalać od Franciszka-Mojżesza, być blisko „wnętrza namiotu” jego życia – żeby móc przebywać w promieniowaniu jego przyjaźni z Bogiem.
*
Tego nas, swoich braci w kapłaństwie, uczył w swojej szkole-namiocie.
Że Jezus powiedział do każdego z nas: „Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi” (J 15,15). Że mówi to każdemu z nas osobiście, intymnie. „Nazywa mnie przyjacielem. Przyjmuje mnie do kręgu tych, do których zwrócił się w Wieczerniku. […] Zwierza się mnie. […] to prowadzi do wielkiej radości wewnętrznej, a jednocześnie w swej wielkości może przez dziesiątki lat rodzić dreszcze […] «Nie jesteście sługami, ale przyjaciółmi»: w słowach tych zawarty jest cały program życia kapłańskiego. Czym jest tak naprawdę przyjaźń? Idem velle, idem nolle – chcieć tego samego i tego samego nie chcieć. Przyjaźń to wspólnota myśli i woli” (Benedykt XVI, 29 VI 2011 r., z okazji 60. rocznicy swoich święceń kapłańskich).
Uczył, że być głosem dla Słowa to podstawowe zadanie kapłana. Chodzi zaś w tym zadaniu o coś znacznie większego niż o postawę telegrafisty, który przekazuje wiernie cudze słowa, nie interesując się zgoła ich treścią. Muszę więc Jego słowa przekazywać w pierwszej osobie, i tak się z nimi utożsamić, by stały się one moimi własnymi. Słowo potrzebuje bowiem świadka-przyjaciela, a nie dalekopisu. I dopiero tak głoszony Jezus przemienia twarde serca, również – przede wszystkim – serce głosiciela.
Uczył, że kapłański los jest więc dogłębnie naznaczony tą intymną więzią z Chrystusem; nie jest w swej istocie skutkiem wykonywania określonej profesji (obsługiwania kościelnego telegrafu) – jak to wydaje się nieraz tym, którzy nie rozumieją, z różnych zresztą przyczyn, Kościoła i jego powołań – ale konsekwencją serdecznej przyjaźni, wzajemnością największej z miłości. Dlatego konieczna jest owa pierwsza osoba liczby pojedynczej – nie tylko gramatyczna, ale przede wszystkim egzystencjalna – kiedy daje się własny głos Słowu Przyjaciela.
W konsekwencji – uczył – kapłan nie może poprzestać jedynie na słowach i zewnętrznych rytach; musi dodać coś ze swojej krwi – musi dać samego siebie. Nasz los jest dogłębnie związany z Bogiem, nasza krew z jego przelaną za nas krwią. „Działalność Kościoła jest wiarygodna i skuteczna tylko w takiej mierze, w jakiej ci, którzy do niego należą, są gotowi w każdej sytuacji osobiście ponieść konsekwencje swej wierności Chrystusowi. Tam, gdzie nie ma takiej gotowości, brak też decydującego dla istnienia Kościoła argumentu prawdy” (Benedykt XVI, Paweł Apostoł Narodów, Częstochowa 2008, s. 19).
Uczył, że tak rozumiany bezwzględny prymat Chrystusa w naszej posłudze upokarza kapłana, ale jednocześnie go wyzwala. Ta synteza upokorzenia i wyzwolenia jest fundamentem księżowskiej ascezy. Kapłan nie jest ani Pośrednikiem ani Zbawcą; ani też nie głosi siebie. Zajmuje miejsce skromne, wyrzeka się siebie na rzecz Chrystusa – i to właśnie jest najwłaściwszą formą jego ascezy. I to też daje księdzu nadludzką siłę i bezbrzeżną wolność. Tu Franek był dla nas mistrzem wyjątkowym: asceta i outsider zarazem, świadomie i od lat wybierający życie w cieniu i na marginesach, daleko od jakichkolwiek reflektorów.
Uczył nas, że aby osobiste spotkanie z Chrystusem było możliwe, potrzebne są chwile duchowego postoju i wytchnienia. Nie poznałem nigdy księdza, który byłby bardziej oczytany od księdza Franciszka. Żył tak jak radził święty Karol Boromeusz przeszło 400 lat temu: „Jeśli płomień Bożej miłości zapalił się już w tobie, nie odsłaniaj go pochopnie, nie chciej wystawiać go na wiatr … trwaj w skupieniu, przed Bogiem… Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego, i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie już nic nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak żebyś zapomniał o swojej własnej … Jeśli udzielasz sakramentów, myśl, bracie, o tym, co czynisz. Jeśli odprawiasz Mszę świętą, zastanów się, co ofiarujesz. Śpiewasz w chórze, pomyśl, z kim rozmawiasz i o czym mówisz. Jeśli jesteś kierownikiem dusz, pamiętaj, czyją krwią zostały oczyszczone …” (Acta Ecclesiae Mediolanensis, Milano 1599, s. 1177n.).