W niedzielę, w pierwszy dzień tygodnia, gdy Kościół świętuje zmartwychwstanie Chrystusa, odszedł do Domu Ojca Wojciech Kilar. Zakończył się adwent jego życia narodzinami do wieczności,w święto Świętej Rodziny, z którą Zmarły był duchowo związany synowskimi więzami wiary i miłości.
Publikujemy homilię abp. Wiktora Skworca z Mszy pogrzebowej Wojciecha Kilara
"Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi” - stwierdził św. Paweł w czytaniu mszalnym i wyjaśnił, że otrzymaliśmy ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: "Abba – Ojcze!". Słowa te odnosimy dziś, w dniu pogrzebu, do śp. Wojciecha. Prowadził go Duch Boży po tej ziemi drogami niełatwymi; i ostatecznie zamknął je cierpieniem jak klamrą. Było ono już obecne u początku jego życia, kiedy, po szczęśliwym i dostatnim dzieciństwie, musiał opuścić lwowską ojcowiznę i znalazł się na Górnym Śląsku, który stał się dla niego oraz wielu mieszkańców utraconych Kresów nowym miejscem na ziemi, a z czasem ojczyzną umiłowaną.
"Wkomponował” się Wojciech Kilar w Górny Śląsk, aż do pełnej identyfikacji z tą ziemią i jej mieszkańcami, gdzie zdobył wykształcenie muzyczne, gdzie znalazł dom i szczęśliwe lata swego małżeństwa z umiłowaną żoną Barbarą. Sam dał o tym czasie takie świadectwo: "Pomyślałem sobie, że to jest także jedna z wielkich rzeczy, którą dał mi Pan Bóg, że wygnany z mojego miasta Lwowa, trafiłem właśnie tutaj. I jestem przekonany, że byłbym innym człowiekiem, który niezbyt by mi się dzisiaj podobał, gdyby nie właśnie Śląsk. I to w wielu aspektach... Ale rzeczywiście nie mogłem lepiej trafić!”.
A Górny Śląsk był szczodry w okazywaniu wzajemności. Miasto Katowice dało honorowe obywatelstwo, uniwersytet, z inspiracji Wydziału Teologicznego – doktorat honoris causa, a górnośląski Kościół – nagrodę Lux ex Silesia – bo był światłem ze Śląska, chociaż urodzonym we Lwowie, światłem zapalającym i inspirującym... I na ziemi naznaczonej pracowitością mieszkańców Wojciech Kilar pracowicie tworzył: "Komponowanie – jak sam mówił – jak każda praca, jak pisanie czy rzeźbienie, jest uciążliwym procesem. Ale mimo że jest to proces meczący, to jednak fakt, że chodzi o pisanie »Magnificat« czy »Veni Creator« oznacza ogromną radość, szczęście, że możemy być z tymi tekstami świętymi nie tylko w kościele. Nie tylko w modlitwie, ale także w naszej pracy”.