Przeczytaj homilę abp Wiktora Skworca podczas Mszy pogrzebowej Gerarda Cieślika.
Modlitwą żegnamy dziś śp. Gerarda Cieślika i dziękujemy Eucharystią Bogu za niego. Życiorys śp. Gerarda – to gotowy scenariusz filmowy. Był synem Śląskiej Ziemi, on sam i jego rodzina dzielili losy jej mieszkańców. Ojciec Gerarda – Antoni walczył w Powstaniach Śląskich. Kiedy wybuchła II wojna światowa – wierząc politykom, że linia Wisły będzie linią obrony i zwycięstwa – jak wielu powstańców uchodził na wschód Polski. Rodzina Cieślików dotarła do Wolbromia(?): tam zginął jego ojciec. Wtedy 12-letni Gerard wrócił wraz z matką i rodzeństwem na Śląsk, gdzie rodzinie powstańca śląskiego podczas okupacji lekko nie było… A kiedy Tysiącletnia Rzesza zaczynała chylić się ku upadkowi i potrzebowała żołnierzy, sięgnęła również po młodzież ze Śląska, wcielając ją do Wermachtu.
Taki los spotyka także Gerarda, który – stacjonując we wschodnich Niemczech – podejmuje nieudaną próbę dotarcia do aliantów. Ostatecznie osadzony zostaje w radzieckim obozie
w Brandenburgu, skąd po zakończeniu wojny wrócił do Chorzowa. Przeżycie tych trudnych chwili i powrót do Ojczyzny śp. Gerard określał jako: „prawdziwy cud”...
Niedługo potem w klubie sportowym Ruch Chorzów kontynuował grę w piłkę nożną, która była jego życiową pasją. Pamiętamy go jako młodego, 20-letniego piłkarza w 1947 roku w Oslo. Później – już jako kapitan narodowej drużyny – wystąpił na olimpiadzie w Helsinkach.
Jego systematyczna praca przyniosła spektakularne owoce w latach, które wielu określa jako schyłek kariery: rok 1957 i pamiętny rewanż z reprezentacją Związku Radzieckiego na Stadionie Śląskim. Mecz ten przypadał akurat w pierwszą rocznicę „Poznańskiego października”: cała Polska była w stanie społecznego i politycznego wrzenia oraz nadziei na odrodzenie wolności i suwerenności. Na mecz przyszło wówczas na „Śląski” 100 tysięcy kibiców, a reszta przykładała ucho do radia, aby niczego nie uronić z tej – niecodziennej – sportowej konfrontacji.
Gerard Cieślik – powołany w ostatnim momencie do reprezentacji strzela dwa gole: Polska zwycięża: 2:1. Entuzjazmu opisywać nie trzeba, ani umocnienia nadziei, jakie dało to zwycięstwo... Zatrzymajmy się jeszcze przez chwile przy bohaterze tego wydarzenia. Gerard Cieślik pozostał zawsze wierny swemu miastu – Chorzowowi oraz swojemu Klubowi – Ruchowi. Warto przypomnieć, że w 1946 roku nie skorzystał z oferty grania w jednym z angielskich klubów. W jednym z późniejszych wywiadów mówił: „nie chciałem nigdzie zostawać, zawsze mnie ciągnęło do domu. A mój dom: Ojcowizna i Ojczyzna to był Chorzów...”.
Tu czuł się u siebie, tu był szanowany i przynależał do społeczności miasta, parafii i klubu. Ileż to razy witały go na meczach Ruchu serdeczne, gromkie brawa, jak tylko stadionowy spiker obwieszczał kibicom jego obecność…
Po prostu – chociaż był niskiego wzrostu – był wielki w swoich wyborach i życiowych postawach. Niewątpliwie cechowała go niezwykła wierność. Nie był też materialistą – mógł na piłce nożnej zarabiać znacznie więcej – a jednak nie robił tego. Bo był wierny ojcowiźnie, klubowi i… Kościołowi. Także temu parafialnemu, do którego przybywał nie tylko w niedzielę, lecz i w tygodniu wstępował na prywatną modlitwę.
Kiedy w podeszłym wieku – z przyczyn zdrowotnych – nie mógł już opuszczać swego mieszkania, gościł co miesiąc kapłana z posługą sakramentalną: wiedział w jakiej gra drużynie i tej drużynie pozostawał wierny!
Swoją obecnością na stadionie uczył kultury kibicowania. To dziś aktualne i ważne! Byłoby rzeczą pożyteczną, gdyby kibice Ruchu Chorzów – niejako wypełniając testament Gerarda Cieślika – zawsze umieli dawać przykład kultury na stadionie, która wyraża się w gorącym wsparciu swojej drużyny, a nie w brutalnym starciu z kibicami drużyny przeciwnej. Niech stadion przy ulicy Cichej – ze względu na pamięć tego niezwykłego człowieka i piłkarza – będzie zawsze miejscem takiego kibicowania! Bardzo Was o to proszę nad trumną zmarłego Gerarda…!
Dziś, kiedy żegnamy naszego diecezjanina – tutejszego obywatela i parafianina – odnosimy do niego słowa wypowiedziane w 2 Liście Świętego Pawła Apostoła do Tymoteusza:
„(…) chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia…” (2Tm 4,7)
W modlitewnej zadumie, prosimy dziś Boga, by – za dobre i szlachetne życie – obdarzył naszego brata Gerarda „niewiędnącym wieńcem chwały” w Królestwie Niebieskim.
Każdy piłkarz na boisku czy stadionie podlega ocenie sędziego, który sądzi jego grę, słowa, gesty.. Wato pamiętać, iż poruszając się po stadionie życia również zostaniemy osadzeni przez Tego, który jest Miłością i Miłosierdziem, ale także Sprawiedliwością. Jesteśmy też przekonani, że Ten, który uspokoił serca uczniów słowami: „ Niech się nie trwoży serce wasze” – i gasi ludzki niepokój co do przyszłości, da śp. Gerardowi miejsce w Domu Ojca, „gdzie mieszkań wiele”, bo „przyznawał się przed ludźmi do Boga”, a Chrystus był dla Zmarłego „drogą, prawdą i życiem” (por. J,14,6).
Drodzy w Chrystusie! Niektórzy z tych, którzy otarli się o śmierć twierdzą, iż w ułamku sekundy zobaczyli przed oczyma rodzaj „filmu ze swego życia”. Jeśli tak jest, a przekonują nas o tym także słowa o Sądzie Bożym, to śp. Gerard Cieślik zobaczył raz jeszcze swoje piękne życie, które „wygrał”, nie tylko strzelając gole… Wygrał je również swoją wiernością: Bogu, Ojcowiźnie, Klubowi, ogólnoludzkim i ewangelicznym wartościom! Niech będzie to inspiracja dla młodych: zachęta do uprawiania sportu i umiłowania Ojcowizny…
Niech postać śp. Gerarda, będzie też impulsem, aby pójść za Tym, za którym on szedł przez całe życie – za Jezusem Chrystusem – i otrzymał wieczną nagrodę. Amen.