Bylibyśmy dzisiaj innymi ludźmi, gdyby nie ten łysy chudzielec w sutannie.
Fakt, że w średnim pokoleniu Polaków jest dużo ludzi autentycznie wierzących (co widać zwłaszcza w porównaniu z innymi państwami Europy), to w ogromnej mierze zasługa pewnego chudego księdza w grubych okularach. Urodził się w Rybniku, dorastał w Orzeszu i Tarnowskich Górach. Gotowe jest już „positio”, czyli opis życia i heroiczności cnót ks. Franciszka Blachnickiego. W ramach procesu beatyfikacyjnego zostanie w najbliższych tygodniach złożone w Rzymie (zobacz: Positio ks. Blachnickiego już w Rzymie).
Ci, którzy są dalej od Kościoła, nie zdają sobie sprawy z zasług księdza Blachnickiego dla całego kraju, bo nie mają świadomości duchowej siły Kościoła. Nieraz mają wrażenie, że Kościół to tylko instytucja, na dodatek dość smętna. Wierzących traktują z delikatnym lekceważeniem, uważając, że widać są nierozgarnięci, skoro dają prowadzić się „czarnym”. Gdyby nie było działalności ks. Blachnickiego, w ten sposób myślałaby dzisiaj przytłaczająca większość społeczeństwa (a nie tylko „zwykła” większość, jak jest teraz). Dzięki Blachnickiemu wciąż w Polsce jest silna, chrześcijańska baza, na której można jeszcze coś dobrego zbudować. Ludzie, którzy przeszli przez założoną przez ks. Blachnickiego „Oazę”, odkryli żywą wiarę, bo w czasie 1. stopnia letnich rekolekcji każdy z nich osobiście przyjął Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Już jako młodzi ludzie, tuż przed wejściem w dorosłość, doświadczyliśmy faktu, że Bóg jest Osobą, a nie ideą. I że ta Osoba czeka, aż nawiążemy z Nią osobistą więź. Jasne, że niektórzy, mimo formacji oazowej, po latach od wiary odpadli - bo przez całe życie musimy ponawiać nasze wybory. Z obserwacji jednak wynika, że ogromna większość dawnych oazowiczów trwa w Kościele. I doskonale wie, dlaczego w tym Kościele jest.
Najwięcej takich ludzi jest na Śląsku, gdzie „Oaza” zawsze była najsilniejsza. W najpełniejszy sposób zobaczyłem to przed 14 laty na pogrzebie ks. Henryka Markwicy, moderatora Ruchu Światło-Życie w diecezji katowickiej. Przyszło pół miasta. Ludzie wszystkich zawodów, robotnicy, adwokaci, ludzie z władz miasta, deklarowali, że ukształtowała ich Oaza. Nad otwartym grobem wszyscy razem pięknie, w porywający sposób, śpiewali księdzu Markwicy: „Niech Pan cię poprowadzi naszą pieśnią w kwiaty niebieskich łąk!”.
Nawet „Gość Niedzielny” w dzisiejszym kształcie jest w dużej mierze dziełem księdza Blachnickiego – choć mało kto z obecnego składu osobiście go poznał. Prawie wszyscy dziennikarze (przynajmniej z centrali w Katowicach, w oddziałach diecezjalnych nie pytałem), przeszli przez Oazę. Wiadomo, są też wyjątki – jednemu ze znakomitych kolegów fascynujący świat Kościoła pokazała jego „koleżanka małżonka”; inna świetna dziennikarka, która w dorosłym życiu nie pamiętała nawet, kiedy w kościele się wstaje, a kiedy siada, nawróciła się w czasie pielgrzymki do Medjugorie (na którą dała się przypadkiem wyciągnąć). Prawie wszyscy pozostali mieli to szczęście, że już w młodości przeszli formację oazową.
Z tego, co słyszę i widzę, dzisiejsza Oaza, mimo upływu już 26 lat od śmierci swojego założyciela, nie skostniała – co nieraz się różnym kościelnym dziełom zdarza. Jest nawet jeszcze bliższa wizji ks. Blachnickiego, niż za jego życia, bo mocniej, niż za czasów młodości dzisiejszych 40-latków (dzień dobry) ujawniają się w niej dary Ducha.