„Czego ode mnie oczekujecie?” – zapytał strajkujących górników KWK „Borynia” ks. Antoni Łatko, proboszcz z Jastrzębia-Szerokiej. Było to przed południem 17 grudnia 1981 r. Zebrani w cechowni zdjęli hełmy i zawołali: „Rozgrzeszenia i modlitwy!”.
17 XII 1981 r. Czołgi pod kopalnią „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu--Zdroju. Archiwum Stowarzyszenia „Pokolenie”/ GN Zbigniew Jaskólski, jeden z organizatorów strajku w kopalni „Borynia”, wspomina tamte dramatyczne chwile łamiącym się głosem. Nie potrafi ukryć wzruszenia. 30 lat temu wiedział, że życie strajkujących górników wisiało na włosku.
Ruch oporu
Protesty w zakładach pracy całego kraju zainicjowały pamiętne słowa gen. Wojciecha Jaruzelskiego, nadane przez telewizję w niedzielny poranek 13 grudnia: „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy”.
– W świadomości społecznej utrwaliło się przekonanie, że początek „Solidarności” wiąże się z Porozumieniami Sierpniowymi, podpisanymi latem 1980 r. na Pomorzu. Nie możemy jednak zapominać o tym, co działo się w innych regionach Polski w ciągu kolejnych miesięcy, aż po pierwsze tygodnie stanu wojennego – uważa dr Jarosław Neja z katowickiego oddziału IPN. – Na Śląsku już pod koniec sierpnia 1980 r. stanęły kopalnia „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju, Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej, a w Zagłębiu Huta „Katowice” w Dąbrowie Górniczej. Te strajki odniosły podwójny skutek – przyspieszyły podpisanie Porozumień Gdańskich i Szczecińskich oraz zagwarantowały robotnikom możliwość tworzenia komitetów zakładowych „Solidarności” na terenie całego kraju.
Jesienią 1980 r. „Solidarność” na Śląsku liczyła ponad 1,1 mln członków, działało 1300 komisji zakładowych. Po wybuchu stanu wojennego w województwie katowickim ruch oporu wobec władzy stawał się coraz mocniejszy. Jego siłę potęgowały z pewnością przemysłowy charakter regionu i wysoka liczba zatrudnionych w kopalniach i hutach. Precedensem jednak był fakt, że górnicy strajkowali najdłużej. Do końca grudnia 1981 r. na dole wytrwali pracownicy kopalń „Ziemowit” w Lędzinach i „Piast” w Bieruniu. W śląskich kopalniach przelała się krew. Zginęli ludzie. Wspomnijmy tylko niektóre tragiczne epizody.
Drzwi wyważone
Do mieszkania Jana Ludwiczaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej „Solidarności” przy kopalni „Wujek”, milicjanci zapukali tuż przed północą z 12 na 13 grudnia. Tłumaczyli, że gdzieś okradziono drukarnię, i prosili Ludwiczaka, aby poszedł z nimi. – Kiedy zrozumiałem, że to podstęp, zatrzasnąłem drzwi. Szybko zadzwoniłem do kolegów na kopalnię, że dzieje się coś niedobrego – wspomina Ludwiczak. – Nieproszeni goście dalej pukali do drzwi i straszyli mnie, że je wyważą. Kiedy pojawili się górnicy, funkcjonariusze ustąpili. Koledzy z pracy postanowili mnie pilnować.
Spokój u Ludwiczaków nie trwał długo. Po kilkunastu minutach wokół bloku, w którym mieszkali, pojawili się zomowcy. Wtargnęli do klatki schodowej. Górnicy pilnujący swojego przewodniczącego z zakładowej „Solidarności” nie mieli szans. Oberwali po głowach. Zomowcy wyważyli drzwi opozycjonisty. – Tak trafiłem na Komendę Miejską w Katowicach przy ul. Kilińskiego – mówi Jan Ludwiczak.