W kwiaty niebieskich łąk

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Niesamowity testament ks. Henryka Markwicy został odczytany na jego pogrzebie: „Oświadczam, że nic nie posiadam, a to, co niby posiadam, jest własnością Kościoła katowickiego. Niech Bóg będzie uwielbiony”.

Ludzie, którzy słabo znali proboszcza z „Jadwigi”, odbierali go  jako surowego. Ludzie, którzy słabo znali proboszcza z „Jadwigi”, odbierali go jako surowego.
reprodukcja przemysław kucharczak /foto gość

Mija 25 lat od śmierci człowieka, który wywarł wielki wpływ na całe pokolenie wierzących w archidiecezji katowickiej. Ks. Henryk Markwica zmarł 18 lutego 1999 r. w szpitalu w Nowym Sączu. Trafił tam pięć dni wcześniej po wypadku samochodowym. Miał 57 lat.

Moderatorem diecezjalnym Ruchu Światło−Życie był od 1986 r. do śmierci. Wielu ówczesnych oazowiczów pamięta go z letnich rekolekcji III stopnia, które prowadził. Oprowadzał młodych po kościołach Krakowa i opowiadał, jakie konkretnie wydarzenia rozgrywały się w tych murach. Robił to fascynująco; dzięki niemu niejeden oazowicz polubił historię. Pokazywał przy tym, jak Ewangelia jest wpisana w dzieje Polski.

Przymrużone oko

Do końca życia był też katechetą w I LO im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie – choć przecież mógł zlecić to niełatwe zadanie wikarym. Zabierał uczniów na wyprawy do Krakowa i szlakiem baroku śląskiego. – W niektórych miejscach na tym szlaku turystycznym byli oficjalni przewodnicy, których trzeba było zamówić. Przewodniczka się produkowała, a potem ks. Markwica mówił: „Dobrze, a teraz, jeśli mogę, dopowiedziałbym kilka rzeczy” – relacjonuje ks. Ryszard Nowak, proboszcz w Orzegowie, a przed laty wikary ks. Markwicy i jego współpracownik w Ruchu Światło−Życie. – Prezentował wtedy historię pisaną życiem, a nie tylko ciąg faktów i dat. Opowiadał barwne anegdoty, plotki o paniach i panach, przedstawiał kontekst. Sam byłem świadkiem, jak w takiej sytuacji przewodniczka usiadła i zaczęła… spisywać to, co mówił ks. Markwica – wspomina.

Ksiądz Henryk pochodził z Tarnowskich Gór. Księdzem został w 1966 roku. Biskup Herbert Bednorz chciał go zaraz po święceniach wysłać na studia do Rzymu. Nic z tego nie wyszło: młody ksiądz odmówił współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, a wtedy komunistyczne władze odebrały mu paszport.

Całym sercem zaangażował się w Ruch Światło−Życie. Już w latach 70. XX wieku na letnich oazach, które prowadził, pojawiali się Czesi i Słowacy. Niektórzy z nich zostali później księżmi. W stanie wojennym ks. Henryk działał w Biskupim Komitecie Pomocy Osobom Internowanym.

W pierwszym kontakcie ludzie odbierali jego spojrzenie jako surowe. Ks. Ryszard Nowak podkreśla, że w rzeczywistości ks. Markwica miał w sobie wiele dobra i ciepła. Kiedy ktoś przeżywał problemy, potrafił to zauważyć, wziąć go na rozmowę, a potem pomóc. – Jego charakterystycznym wyrazem twarzy było przymrużone oko. Kryło się za tym spojrzenie trochę krytyczne, ale przyjazne dla ludzi i dla świata – uważa ks. Nowak.

Nigdy ksiądz nie dorówna!

Dodaje, że ks. Markwica ciągle wydawał się zamyślony. – Ludzie mówili, że jest markotny, że nie odpowiada na pozdrowienia, a to wynikało z tego, że on ciągle myślał kilka kroków do przodu. Proboszczem parafii św. Jadwigi w Chorzowie został po ks. Ryszardzie Dyllusie, dobrym człowieku o wielkim sercu, takim „przytulasie”. Powierzchowna surowość ks. Markwicy sprawiała, że ludzie dostrzegali między nimi kontrast. Kiedyś jedna pani, wychodząc z kancelarii parafialnej, powiedziała: „Ksiądz nigdy nie dorówna księdzu Ryszardowi!”. Ks. Henryk odpowiedział: „Ma pani rację. To klęknijmy razem i pomódlmy się o spokój jego duszy”. Uklęknęli w tej kancelarii i się pomodlili. Ta scena została opisana w kronice parafialnej – dodaje.

Ksiądz Nowak wspomina też, że na ambonie ks. Markwica z fragmentów Pisma Świętego zawsze potrafił wydobyć coś, co było świeże i zaskakujące. – Myślałem sobie wtedy: „Tyle razy ten tekst czytałem, a nigdy nie zwróciłem na to uwagi” – mówi.

Na spotkaniu Jana Pawła II z młodzieżą w 1997 r. na Błoniach w Krakowie ks. Markwica swoim głębokim basem prowadził śpiewy. Kochał śpiew gregoriański i kazał uczyć go na każdej letniej oazie. Różnie to wychodziło, bo młodzi niechętnie dawali się do tej nauki zagonić. Ostatecznie jednak często zaczynali doceniać także wielowiekową tradycję Kościoła.

Wielu też w końcu nauczyło się tej gregorianki. Kiedy na pogrzebie ks. Markwicy w kościele św. Jadwigi zabrzmiało „Święty, święty” i „Baranku Boży” po łacinie, w śpiew włączyły się liczne młode głosy.

Ten pogrzeb wrył się w pamięć jego uczestników ze względu na radosną atmosferę. „Żałobnicy”, zamiast żałować, dziękowali Bogu za życie ks. Henryka. Pod koniec Mszy św. w świątyni dynamicznie zabrzmiały gitary. Chórek zaczął pieśń, napisaną specjalnie na pożegnanie moderatora oazy. To było jedno zdanie: „Niech Pan Cię poprowadzi naszą pieśnią / W kwiaty niebieskich łąk!”. Po chwili wyśpiewywał je już cały kościół, aż pieśń odbijała się od sklepień.

Młodzi i starsi wychowankowie księdza Markwicy długo jeszcze stali nad jego otwartym grobem, śpiewając coraz to nowe radosne pieśni przy żywiołowym akompaniamencie gitar. – On nie chciałby, żeby było smutno – komentowali jego oazowi animatorzy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.