Służba w ochronie

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Czy lekarz i pielęgniarka powinni wzruszać się losem pacjenta jak miłosierny Samarytanin na widok człowieka poranionego przez zbójców? Dyskutowali o tym przedstawiciele zawodów medycznych, chorzy i duchowni na sympozjum w szpitalu w Katowicach-Ochojcu.

Sympozjum „Samaritanus bonus”. Przy mikrofonie prof. Edward Wylęgała. Sympozjum „Samaritanus bonus”. Przy mikrofonie prof. Edward Wylęgała.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

To sympozjum nosiło tytuł „Samaritanus bonus” – czyli „Dobry Samarytanin”. Podtytuł to: „Ile jest służby w ochronie zdrowia?”.

Prof. Jan Duława, który zabrał głos w dyskusji, podkreślał, że u lekarza wartościowe może być tylko takie wzruszenie, które nie prowadzi do utraty obiektywizmu.

Żona mu się podobała

– Mnie się wydaje, że „wzruszenie” to jest takie słowo klucz – stwierdził w swoim wystąpieniu prof. Edward Wylęgała, okulista. – Kiedy my się wzruszamy nad pacjentem, widzimy w nim na przykład siebie w przyszłości albo swoją rodzinę. Już nie idę tak daleko, że widzimy Pana Jezusa… – powiedział. – Aby się wzruszyć, trzeba po prostu spotkać się z pacjentem, porozmawiać. Po ponad 30 latach pracy wiem, że ta rozmowa z pacjentem jest najważniejsza.

Przyznał, że utrudnia to brak czasu. – Ile my jako lekarze rozmawiamy z pacjentem? Prowadzimy wizytę i badamy go przez 5 albo 10 minut w ciągu doby. Więcej kontaktu mają z nim pielęgniarka, salowa – powiedział. Podkreślił, że w spotkaniu z pacjentem, nawet w ograniczonym czasie, pomaga uśmiech, czasem dotknięcie dłoni.

Profesor Wylęgała pokazywał obecnym zdjęcia, które zrobił sobie ze swoimi pacjentami. Na jednym z nich, siedząc na szpitalnym łóżku, przyjacielsko obejmuje ramieniem Siergieja, grekokatolika. – On po operacji po raz pierwszy zobaczył twarz swojej żony. Powiedział mi, że 30 lat modlił się, żeby zobaczyć. Niekoniecznie żonę, ale żeby w ogóle zobaczyć świat. Znaczy... żona bardzo mu się podobała – stwierdził profesor, a sala zareagowała dużą wesołością.

Nie uszlachetnia

W sympozjum wziął udział arcybiskup katowicki Adrian Galbas. W swoim wystąpieniu mówił między innymi o liście apostolskim Jana Pawła II Salvifici doloris z 1984 roku, poświęconym ludzkiemu cierpieniu. Przyznał, że jedno zdanie z tego tekstu wywoływało w nim opór, a nawet bunt. – Papież pisze, że „cierpienie, w naszym ludzkim świecie, jest w nim obecne także i po to, ażeby wyzwalać w człowieku miłość, ów bezinteresowny dar z własnego »ja« na rzecz innych ludzi, ludzi cierpiących”. Cierpienie jest obecne po to, by wyzwalać miłość. Czy to jest prowokacja, czy jakaś delikatna próba zrozumienia sensu cierpienia? W przyjęciu tego zdania św. Jana Pawła II pomogła mi historia, którą usłyszałem kiedyś, a która dotyczy śp. ks. Józefa Tischnera – powiedział.

Przypomniał, że ks. Tischner zmarł na raka krtani, z powodu którego chorował wiele miesięcy. – Któregoś dnia w jego krakowskim mieszkaniu zgromadzili się jego przyjaciele, którzy zażarcie dyskutowali o cierpieniu. Ks. Józef leżał w łóżku, nie mogąc już nic mówić, a oni, zdrowi, dyskutowali o cierpieniu. I w pewnej chwili ktoś z nich wypowiedział znaną frazę: „Cierpienie uszlachetnia”, na co ks. Tischner poprosił o kawałek kartki i długopis i napisał: „Nie uszlachetnia”, a potem miał tę myśl rozwinąć: „Cierpienie nie dźwiga, cierpienie nie uszlachetnia. Wręcz przeciwnie: cierpienie zawsze niszczy. Tym, co uszlachetnia, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest tylko miłość”.

Arcybiskup Adrian mówił też o postawie miłosiernego Samarytanina. Zwrócił uwagę, że on nie tylko rannego człowieka zobaczył, ale też – w przeciwieństwie do kapłana i lewity – wzruszył się jego losem. – Oby miłość bliźniego pomogła nam wszystkim zobaczyć dramat cudzego cierpienia, wzruszyć się i, tak jak możemy, konkretnie mu ulżyć – powiedział.

Jestem stary doktor

Wśród głosów z sali pod koniec spotkania pojawiła się opinia, że młode pokolenie, wchodzące w zawód – na przykład studenci medycyny – patrzy na swoją przyszłość w kategoriach bardziej materialistycznych niż dawne pokolenia; studenci psychologii często już na pierwszym roku zastanawiają się, który rodzaj terapii będzie najbardziej opłacalny.

Inni lekarze z tą tezą polemizowali. Agata Fengler, ordynator w Centrum Kardiologii Scanmed w Chorzowie, powiedziała, że czasem takiej postawie młodych są winni starsi lekarze, bo w tym zawodzie bardzo wiele znaczy przykład starszych kolegów. – Wierzcie mi państwo, że tym młodym ludziom, którzy na początku rzeczywiście przychodzą tylko zarabiać pieniądze, można wskazać inną drogę. Można im wskazać człowieka i nasze wartości. Nie krytykujmy młodzieży, tylko pokazujmy jej drogę – zaapelowała. – W prywatnej służbie zdrowia też można dobrze funkcjonować. Goni mnie kontrakt i muszę zarobić na siebie. Można to jednak robić, zwracając uwagę na człowieka. Tego się cały czas uczę i jeszcze się nie nauczyłam – dodała.

Wtórowała jej dr Barbara Kopczyńska z hospicjum w Chorzowie. – Jestem już stary doktor, więc mam dłuższą perspektywę. Myślę, że w każdym pokoleniu, kiedy byłam studentką i młodą lekarką też, zawsze byli i tacy, i tacy. Tacy z powołania, którzy patrzyli bardzo ideowo, oraz tacy, którzy kombinowali, która specjalizacja daje większe możliwości. Teraz też są wspaniali młodzi lekarze; mam takich w hospicjum. Myślę, że najważniejsze, żebyśmy mieli wzorce, mieli mistrzów. Profesor Włodzimierz Fijałkowski, gdy wyleciał z roboty za odmowę wykonywania aborcji, napisał, że odmawia nie jako lekarz czy jako katolik, tylko jako człowiek. Ktoś taki może być wzorem szacunku do życia dla każdego: wierzącego i niewierzącego – wskazała. – Zapłacił za to. Musimy być gotowi na ofiarę, niestety. Jestem z pierwszej miłości anestezjologiem. Zawsze mówię, że jeśli zostanie zalegalizowana eutanazja, nie będę jej wykonywała. Powiecie: fajnie, jestem w wieku emerytalnym, będę miała za co żyć. Nie wiemy jednak, jakie będą wtedy szykany, może pójdę do więzienia, różnie bywa. Trzeba być na to gotowym – powiedziała.

Zalecam słownik

W czasie dyskusji Witold Hanke, zastępca dyrektora ośrodka Caritas w Halembie, opowiedział o burzliwej sesji Rady Miasta w Rudzie Śląskiej sprzed kilkunastu lat. – Skończyły się punkty i niemożliwe stało się przyjmowanie pacjentów przez lekarzy. Chociaż byli oni na posterunku, to procedury nie były rozliczane. Ktoś na sesji powiedział: „Ale jako służba zdrowia ostatecznie nie możecie zostawić pacjenta potrzebującego”. Na to padła odpowiedź: „O nie, proszę pana. My nie jesteśmy służbą zdrowia, tylko opieką medyczną” – wspominał.

Fakt, że określenie „służba zdrowia” było w części środowiska medycznego traktowane z niechęcią, potwierdzali zabierający głos lekarze. Sami raczej wyrażali przy tym przekonanie, że ich zawód jest służbą. – Ile służby jest w ochronie zdrowia? Zalecam taką lekturę jak słownik języka polskiego. Służba to jest działalność w ważnej dziedzinie, ważna dla jakiejś społeczności, wykonywana z poświęceniem – powiedział prof. Jan Duława.

Kontrakty są potrzebne

Ksiądz prof. Antoni Bartoszek analizował przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Mówił o różnicach między wolontariatem, który reprezentuje Samarytanin, a pracą etatową, której przykładem jest gospodarz gospody. Samarytanin pomógł człowiekowi pobitemu na drodze, ale później – już za pieniądze – troskę tę przejął gospodarz. Ks. Bartoszek wskazał, że tych postaw nie trzeba traktować jako przeciwstawnych; jego zdaniem one się uzupełniają. – Zauważmy, że Samarytanin podejmuje opiekę doraźną wobec człowieka znajdującego się w „skrajnej potrzebie”, używając języka zasady ordo caritatis. Jego postawę możemy nazwać porywem serca. U podstaw jego działania leży imperatyw moralny: człowiekowi znajdującemu się w niebezpieczeństwie utraty życia należy pomóc. Gospodarz podejmuje natomiast opiekę stacjonarną, która z natury rzeczy wymaga nakładów finansowych. Innymi słowy: kontrakty są potrzebne – powiedział.

Ksiądz Bartoszek dodał, że Samarytanin przekazał na leczenie pobitego dwa denary, bo je miał. – Jeden denar to była zapłata za dzień pracy niewykwalifikowanego robotnika. Samarytanin musiał te denary zarobić. Całe jego życie nie polegało na świadczeniu usług wolontaryjnych. Pojęcie „służba zdrowia” kojarzy się z wymuszaniem na lekarzu, że ma leczyć zawsze, wszystkich i najlepiej za darmo. Jest to jakby ukryty szantaż emocjonalny. „Ochrona zdrowia” brzmi nowocześniej i profesjonalnie – powiedział. – Co w tę dyskusję wnosi Samarytanin? Pokazuje, że potrzebne jest serce, czyli otwarcie wnętrza człowieka, które sprawia, że profesjonalna sztuka medyczna nigdy nie przerodzi się w zimną rutynę i bezduszne procedury – podkreślił.

Dodał: – Samarytanin pokazuje, że czasem trzeba poświęcić i swój czas, i swój pieniądz. Nie ma tu wykluczenia. Wydaje się, że „służbę” należy wkomponować w „ochronę”. „Służba” daję głębię.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.