Co załatwił święty

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Dzieci w szpitalu prosiły ją: „Mikołaju, ja bym chciał iść do mamy!”. Tylko raz odmówiła pewnej kobiecie wręczenia prezentu jej córce. Od ponad 50 lat Jadwiga Siejok w grudniu rozdaje słodkości dzieciom i chorym.

Rybniczanka w swoim mieszkaniu – z elementami stroju, którego używa od przeszło pół wieku. Rybniczanka w swoim mieszkaniu – z elementami stroju, którego używa od przeszło pół wieku.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Był grudzień w końcu lat 60. XX wieku. Zespół charytatywny przy „starym kościele” Matki Bożej Bolesnej w Rybniku pakował paczki dla chorych. Jeden z księży rzucił pomysł, że dobrze byłoby wręczyć te prezenty osobiście. – Zauważyłam: „Jeszcze lepiej, żeby zrobił to Mikołaj, byłoby tak uroczyście”. Ksiądz na to: „No dobrze, ale kto by szedł?”. Powiedziałam: „Ja!”. No i tak chodzę od ponad 50 lat, z przerwą w czasie epidemii – mówi 85-letnia Jadwiga Siejok, emerytowana kucharka w przedszkolu.

Dzieci się tulą

Co roku 6 grudnia roznosiła paczki tym chorym, których raz w miesiącu odwiedzał ksiądz z Komunią Świętą. – Poszłam też do szpitala przy ul. Rudzkiej. Trafiłam na odprawę lekarzy. Byli zaskoczeni, ale przyjęli mnie serdecznie. Powiedziałam im: „Słyszałem, że jesteście bardzo oddani chorym, że ich traktujecie z miłością. Chciałbym, żebyście w tym wytrwali! Nie chcę wam przeszkadzać, ale życzę wam dużo cierpliwości w niełatwej i odpowiedzialnej pracy!” – wspomina.

Później ruszyła przez oddziały. W tamtych czasach w szpitalach rodzice nie mogli towarzyszyć swoim dzieciom, nawet tym najmniejszym. Maluchy często tego nie rozumiały i czuły się porzucone przez mamę i tatę – choć przecież im też serce krajało się z powodu rozłąki. – Na oddziale dziecięcym usłyszałam: „Mikołaju, ja bym chciał iść do mamy!”. Aż mi łzy stanęły w oczach… Tłumaczyłam: „Jak lekarz wam pomoże, jak wyzdrowiejecie, to pójdziecie do mamy, ale teraz musicie się leczyć”. Wszystkie dzieci tak się do mnie zaczęły tulić, że aż się bałam, że mi brodę ściągną… Trochę z nimi potańczyłam, żeby zapomniały o tęsknocie. Potem poszłam do dorosłych pacjentów, każdemu dawałam krzyżyk. W jednej sali ktoś był za parawanem. Ja tam nie zaglądałam, ale jak wychodziłam, usłyszałam wołanie zza tego parawanu: „Ja nie dostałam krzyżyka!”. Oczywiście wróciłam. Chorzy byli bardzo uradowani – mówi. Odtąd Jadwiga odwiedzała pacjentów wszystkich rybnickich szpitali – wtedy w mieście działały trzy.

Bez węgla i obierek

Według Jadwigi ten, kto wkłada strój świętego Mikołaja, powinien pełnić jego misję z radością – bo to udziela się tym, których odwiedza. Ma sam chcieć być świętym Mikołajem – jeśli będzie to robił z przymusu, nic dobrego z tego nie wyjdzie.

W latach 90. XX wieku, w czasach urzędowania prezydenta Rybnika Józefa Makosza, Jadwiga dotarła też kiedyś jako św. Mikołaj do rybnickiego magistratu. Pozwolono jej wejść na salę obrad Rady Miasta. W czasie sympatycznej rozmowy z radnymi wspomniała, że starszym ludziom brakuje oświetlenia przed kościołem Matki Bożej Bolesnej. – Usłyszałam na to: „Święty Mikołaju, wkrótce to zrobimy”. I rzeczywiście zrobili! Niedługo potem ówczesny ks. proboszcz Franciszek Radwański podszedł do mnie i powiedział: „Pani Jadziu, widziała pani, co święty Mikołaj załatwił?” – śmieje się.

Dawniej pani Jadwiga wracała do domu z mikołajowego obchodu chorych nawet o 22.30. Dzisiaj, gdy doskwiera jej reumatyzm, chodzi znacznie mniej – tylko, gdy ktoś ją o to poprosi i może po nią przyjechać. Zawsze jednak rusza w te odwiedziny z radością. W tym roku nawet jeszcze tydzień po 6 grudnia była u dziewczynki, która dopiero co wróciła ze szpitala. Mała bardzo się cieszyła, a jej matka aż rozpłakała się ze wzruszenia.

Wciąż jest też św. Mikołajem na Roratach w rybnickim „starym kościele”. Przy okazji z radością rozmawia i obdarowuje cukierkami każdego, kogo spotka, w tym bezdomnych, którzy czekają przy probostwie na zupę.

Ostatnio odwoziła ją po tych Roratach do domu przewodnicząca parafialnego zespołu charytatywnego. Po drodze zatrzymała się przy sklepie, żeby coś kupić. Jadwiga w stroju biskupa nie czekała bezczynnie w samochodzie, tylko weszła do środka i wręczyła po wafelku kasjerkom i klientom, którzy stali w kolejce. Zostawiła ich wszystkich z rozjaśnionymi przez uśmiech twarzami. Zanim wyszła, pracownice sklepu zrobiły sobie z nią zdjęcie.

Tylko raz, przed laty, odmówiła pewnej kobiecie wręczenia prezentu jej córce. Ta matka chciała, żeby Jadwiga dała dziewczynce dwa worki: z węglem i obierkami z ziemniaków. Twierdziła, że jej córka była bardzo niegrzeczna. Jadwiga wspomina: – Powiedziałam jej: „Proszę pani, Mikołaj nie jest od wychowania. On przychodzi zawsze z dobrym słowem”. Była oburzona, coś tam za mną buczała, ale i tak jej życzyłam zdrowych, spokojnych, błogosławionych świąt.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.