Staż w tempie panono

Gość Katowicki 40/2023

publikacja 05.10.2023 00:00

O poznaniu zambijskiego Kościoła i pieszej pielgrzymce w Afryce opowiedzieli „Gościowi alumni Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego.

 i z bp. Clementem Mulengą. i z bp. Clementem Mulengą.
archiwum prywatne

Myśl o wyjeździe na staż misyjny dojrzewała w nich powoli. U mnie na parafii był ks. Rafał Lar, który był misjonarzem w Kazachstanie. Kiedy słuchałem, jak opowiadał o tym duszpasterstwie, to dla mnie był zupełnie inny świat. Zrodziło się we mnie pragnienie poznania tego Kościoła. Później na seminaryjnym dniu skupienia gościem był ks. Zdzisław Brzezinka, który był duszpasterzem we Francji. Opowiadał o całkowicie odmiennym doświadczeniu misyjnym. Wtedy postanowiłem, że chcę jechać wspomina kl. Krystian Salewski, alumn IV roku Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego. Przyznaję, że moją motywacją do wyjazdu była czysta ciekawość. Dla mnie momentem przełomowym był zeszłoroczny tydzień misyjny. Kiedy odwiedzali nas kolejni misjonarze, niektórzy wrócili już do kraju, i opowiadali o swojej historii, zrodziła się we mnie myśl, że chcę sprawdzić: jak wygląda Kościół w Zambii, praca misjonarza, zupełnie inna niż w naszej diecezji. Jakoś dogadaliśmy się z Krystianem, że jemu też się zrodziło takie pragnienie uśmiecha się kl. Mateusz Raczek, alumn IV roku Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego. No i oczywiście opowieści naszych poprzedników Pawła i Dominika, oni też byli w Zambii, tylko u innego misjonarza. To też na mnie wypłynęło dodaje Mateusz.

Jezus w nadbagażu

W czasie przygotowań Mateusza i Krystiana zaskoczyła liczba szczepień, które musieli przyjąć przed wyjazdem. Żółta febra, malaria, cholera, dur brzuszny, tyle pamiętam wymienia Mateusz. Ale bardziej zadziwiła nas ludzka hojność i otwartość na pomoc w przygotowaniu do naszej podróży. Odwiedzaliśmy parafie z prośbą o wsparcie, żeby pokryć koszty podróży i przygotować dary dla ks. Piotra Kołcza, który nas przyjął pod swoje skrzydła. Liczyłem, że znajdą się chętni, ale nie aż tak wielu wspomina Krystian. Nie tylko dawali fundusze, ale także zapewniali o modlitwie, prosili, żebyśmy wrócili i opowiedzieli o naszych doświadczeniach. Tak było w każdej odwiedzonej parafii dodaje Mateusz.

Droga na miejsce minęła im bardzo spokojnie. Ich przewodnikiem był ks. Zenon Bonecki, misjonarz z Masansy w Zambii. Prowadził nas, gdzie mamy się przesiąść, więc było bardzo spokojnie. Nawet doświadczyliśmy bardzo miłej sytuacji. Ks. Zenon miał duży obraz Jezusa Miłosiernego, którego nie zgłosił wcześniej. Wizerunek był zwinięty, zabezpieczony w kartonie, ale i tak ks. Zenon musiałby dopłacić za nadbagaż. Ale pani z obsługi zauważyła, że podróżujemy razem i my mamy mniejszy bagaż niż mogliśmy zabrać. Postanowiła połączyć nasze trzy i tak okazało się, że obraz mieści się w limicie, nawet mieliśmy zapas wspomina Krystian. Co ważne: ona nie wiedziała, że ks. Zenon jest misjonarzem, nie miał koloratki tylko koszulę misyjną. Może domyślała się, patrząc na kierunek. To była czysta życzliwość zauważa Mateusz.

Okrągłe insaki

Podróż na misje obejmowała kilka przystanków: z Warszawy do Stambułu, tam przesiadka. Dalej do Tanzanii, do największego miasta Dar es Salaam, i dalej do Lusaki, stolicy Zambii. Miejscem docelowym była Likumbia, parafia Chrystusa Króla. Pierwszy kontakt z miejscowymi i od razu doświadczenie ogromnej przychylności, jak szliśmy ulicą w koloratkach, każdy nas pozdrawiał. To było bardzo miłe. Chociaż czasem byliśmy atrakcją: podczas zwiedzania, co chwila ktoś nas prosił o wspólne zdjęcie. Nasz kolor skóry przyciągał uwagę uśmiecha się Krystian.

Zaskoczeniem były także malutkie dzieci, które bawiły się same na ulicach. Takie pięcio-, sześciolatki biegały, zajmowały się same sobą. Trochę nas to przeraziło. Ks. Piotr powiedział nam, że lokalni mają takie powiedzenie, że kury i dzieci zawsze znają drogę do domu. To zupełnie inne podejście niż w naszej kulturze mówi Krystian. Ale było widać, że nastolatki dzięki takiemu nastawieniu dorosłych, są dużo bardziej samodzielne niż w Polsce dodaje.

Alumni pomagali we wszystkich pracach, które były konieczne. Malowaliśmy przedszkole, trochę w tym naszej zasługi, że udało się je przygotować na nowy rok szkolny żartują. Pomagaliśmy też w drobnych naprawach: spłuczki, szafek, klamki. No i był jeszcze zepsuty szteker, czyli no wiem: włącznik do światła wymienia Krystian. Braliśmy też udział w odwiedzinach u chorych i to była okazja, żeby zobaczyć prawdziwe życie. Odwiedzaliśmy bardzo różne gospodarstwa mówi Mateusz. Zaskoczyło mnie, że domy wyglądają zupełnie inaczej niż w naszym wyobrażeniu. My jesteśmy przyzwyczajeni do jednego budynku, podzielonego na kuchnię, łazienkę, sypialnię. Tam dom to kilka mniejszych konstrukcji: kuchnia w jednym, obok salon, czasem połączony z sypialnią. W przeważającej liczbie były zbudowane na planie koła, szczególnie insaki, czyli tamtejsze kuchnie mówi Mateusz. Okrągłe, żeby nie gnieździły się węże, bo jak taki wpełznie do środka, porusza się wzdłuż ściany i szuka kąta, żeby się schować. Jak jest okrągła konstrukcja, to obejdzie wszystko i trafi z powrotem do drzwi uśmiecha się Krystian.

Biskup w Piekarach

Jak wspominają klerycy, w kontaktach z miejscowymi często nie przeszkadzał brak znajomości języka. Uśmiech załatwiał wszystko. Chociaż czasem parafianie odnosili mylne wrażenie, że potrafimy mówić w ich języku, bo okazało się, że czytanie w bemba jest dość proste. To znaczy nie wiedzieliśmy, co jest napisane, ale umieliśmy to przeczytać mówi Mateusz. Wiedzieliśmy też jak się przywitać w bemba i to powodowało od razu potok słów. Ale pod koniec naszego pobytu byli mieszkańcy, którzy umieli po polsku powiedzieć np. „jak się masz? albo „szczęść Boże. Był ambitny ministrant, który witał się „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus wspomina Krystian.

W czasie wizyty śląskich alumnów parafię odwiedził bp Clement Mulenga, ordynariusz diecezji Kabwe. Przypomniał nam, że w 2016 roku odwiedził Piekary, bardzo życzliwie mówił o Polsce i zaprosił nas do siebie. Ciekawym doświadczeniem było zobaczyć, że biskup prowadzi takie małe gospodarstwo. Hodował przepiórki, kurczaki, gęsi, indyki, w zagrodzie były kozy i woły niektóre zwierzęta dostawał w darze mówi Mateusz. Klerycy poznali też alumna z zambijskiego seminarium, który także był na stażu u ks. Piotra Kołcza. To była kolejna lekcja współpracy dla nas. Choćby z tego powodu, że brewiarz odmawialiśmy wspólnie po angielsku. Musiałem się przełamać, ale było warto mówi Krystian.

Alumni poznali także prawa, jakie rządzą wspólnotami misyjnymi. Niektóre mogą dla katolików w Polsce być sporym zaskoczeniem. Choćby duże zaangażowanie świeckich, nie tylko katechistów, którzy troszczą się o wspólnotę, kiedy misjonarz rusza w drogę do innych podopiecznych. Ważne jest wykształcenie w mieszkańcach poczucia odpowiedzialności, to oni sami muszą chcieć, żeby powstała parafia, chcieć ją utrzymać. Świeccy są także odpowiedzialni za funkcjonowanie różnych wspólnot tłumaczy Mateusz. Myślę, że my też nie zdajemy sobie sprawy z tego jak dla tamtejszych mieszkańców ważna jest żywotność wspólnoty. Jeżeli czują, że coś gaśnie, szukają innej. I nie zwracają uwagi, czy to katolicy czy protestanci dodaje Krystian.

Wyjazd na staż misyjny to zawsze okazja, by doświadczyć czegoś po raz pierwszy. Dla Krystiana i Mateusza jedną z wielu nowych rzeczy była piesza pielgrzymka. Ja nie byłem nigdy wcześniej, przyznaję mówi Mateusz. A ja chodziłem tylko do Piekar precyzuje Krystian. W Zambii ruszyli w drogę z parafią. Trzy dni szli pieszo z Likumbii do Kabwe. To był wspaniały czas. Wszyscy byli zwartą grupą, pełną życzliwości i troski o siebie wzajemnie mówi Krystian. Poza tym Zambijczycy są niezmordowani: szli, śpiewali, tańczyli, a pod koniec dnia mieli siłę biegać. Każdy odcinek to było ponad 20 km, a ostatni 30, czyli naprawdę wymagały wysiłku te trasy mówi Mateusz.

Tęsknota za polską wspólnotą

Staż wiele nam dał. Choćby patrząc tylko na nasze umiejętności: poćwiczyliśmy angielski, wzbogaciliśmy nasz horyzont o doświadczenie bogactwa kultury zambijskiej. Od strony duchowej: zobaczyliśmy zupełnie inne przeżywanie wiary. Tam Msza św. łączy się z tańcem, śpiewem, radością pokazywaną na zewnątrz. Nie było organów, ale za to perkusja, bębny i inne instrumenty, które sami stworzyli. Zapamiętałem też tańce w trakcie Mszy św. mówi Krystian. Nauczyłem się cierpliwości. Poznałem zupełnie inny sposób przeżywania Eucharystii. Niby ten sam ryt, ale np. dłuższa procesja z darami, uwielbienie. Zobaczyłem inny sposób wyznawania wiary: całym sobą, przez gesty, tańce, śpiew. Nie byli tym zmęczeni, po Mszy św., która trwała trzy godziny, miałem wrażenie, że mogliby jeszcze drugie tyle siedzieć uzupełnia Mateusz. Ten czas był cenny, bo stęskniłem się za naszym przeżywaniem liturgii. Mam wrażenie, że u nas jest wszystko bardziej zaplanowane. W zambijskiej liturgii odbija się ich sposób bycia: wszystko na spokojnie, jak czegoś nie ma, to dodamy piosenkę, jak się ktoś pomyli, to można się zaśmiać. Miałem wrażenie, że jest luźniej niż u nas wspomina Krystian. Dokładnie! Pamiętam, że raz zapytałem Krystiana, czy dalej jesteśmy na Mszy św., bo dla mnie uwielbienie przerodziło się w taki festiwal. Chyba brakował mi trochę takiego tradycyjnego skupienia, jakie towarzyszy liturgii w Polsce. Może czasem ktoś przyśnie na kazaniu, ale śledzi co się dzieje. Tam jest luźniej ocenia Mateusz. Wszystko „panono, panono, czyli powoli dodaje.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.