Sto lat temu w „Gościu”

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 38/2023

publikacja 21.09.2023 00:00

Dramatyczne przeżycia Ślązaków w czasie „wojny wszechświatowej”, relację z wycieczki mikołowskiej młodzieży do Pszczyny i Starej Wsi, gdzie omal nie doszło do bójki z miejscowymi, gawędy „po naszymu”, informacje o tym, czym żył Kościół przed wiekiem – znaleźliśmy w naszym tygodniku w pierwszym roku jego wydawania.

▲	Pismo  w 1923 i 1924 roku. ▲ Pismo w 1923 i 1924 roku.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

przemyslaw.kucharczak@gosc.pl

Świętujemy stulecie naszego tygodnika. Pierwszy numer ukazał się 9 września 1923 roku. Przejrzeliśmy wszystkie egzemplarze z tamtego oraz z następnego, 1924 roku, żeby dowiedzieć się, czym żyli wierzący Ślązacy sto lat temu.

„Gość” zaczął ukazywać się w fatalnych, jak się wydawało, czasach – podczas szalejącej hiperinflacji. Jeśli ktoś sprzedał wtedy krowę, po kilku tygodniach za uzyskaną kwotę mógł sobie kupić najwyżej paczkę papierosów.

4900 procent inflacji

Na samym początku, we wrześniu 1923 roku, nasz tygodnik kosztował 3 tysiące marek polskich. W październiku cena podskoczyła do 4 tysięcy, a w listopadzie do 12 tysięcy marek polskich. „Żeby w ogóle mógł przyjść do was, »Gość Niedzielny« musi się ubierać w szaty papierowe. Papier zaś stał się tak drogim, że „Gość Niedzielny” już dostał się w znaczne długi i że nadal wogóle nie będzie w stanie wejść, jeżeli mu nie dacie więcej pieniędzy na kupienie sobie ubioru papierowego” – tłumaczyła się redakcja z kolejnej podwyżki. „Ale fabrykant papieru za darmo nie chce mu dostarczać materji na ubiór, lecz żąda za nią coraz to więcej” – czytamy.

Ostatni grudniowy numer w 1923 roku kosztował już 60 tysięcy marek. Nie minął kolejny miesiąc, a za „Gościa” trzeba było zapłacić 130 tysięcy.

W ciągu pięciu miesięcy, od września 1923 do lutego 1924 roku, „Gość” podrożał z 3 tysięcy do 150 tysięcy marek polskich, czyli o 4900 procent! Dopiero wtedy reformy premiera Grabskiego zdusiły hiperinflację. Od czerwca 1924 r. za gazetę płaciło się już w nowej walucie: kosztowała 10 groszy.

Sofia to Rybnik z tramwajem

Tygodnik z numeru na numer stawał się coraz ciekawszy – zwłaszcza od czasu, gdy zaczęły się w nim ukazywać także teksty młodego księdza Józefa Gawliny. Pisał on pięknie i bardzo wciągająco. Zaczęło się od cyklu wspomnień z I wojny światowej „Wędrówka teologa-żołnierza do Ziemi św.”, z początku niepodpisanych.

„W czerwcu 1917 r. pobrano mię po raz drugi do wojska. Skończyła się nagle krótka od służby wojskowej reklamacja, której mi udzielono celem dokończenia studiów teologicznych. W niedzielę podczas oktawy Bożego Ciała miałem otrzymać pierwsze święcenia – a tu zwiastuje mi czerwony świstek z komendy okręgowej, że się mam w piątek przed święceniami znów stawić do pułku jedenastego.

O ten osławiony pułk jedenasty! Cały Górny Śląsk go zna, bo przeważnie Górnoślązacy służyli w jego kompanjach, przelewali swą krew w jego szeregach pod Rossignolem i Tintigny, w Szampanii i pod Loreto.

Już dwa razy i ja byłem ranny (…). Po cóż to dopiero pisałem do Rzymu o dyspensę, którą uważano za potrzebną dla byłego żołnierza, pragnącego święceń (chociaż nikogo nie zabiłem) – gdy teraz znów nie mogę dopiąć celu?”.

Kleryk Józef Gawlina pożegnał się więc z matką i rodzeństwem, a potem stawił w koszarach 11. pułku we Wrocławiu. „Otrzymawszy mundur, broń i »gasmaskę«, ćwiczyłem jako starszy i nieco już doświadczony żołnierz nowicjuszów wojskowych, jak mają stać i chodzić, jak się kłaniać oficerom, jak maszerować i pełzać po ziemi. Ciągle jednak medytowałem nad wydostaniem się ze szpon piechoty, bo myśl o rowach strzeleckich, o przeżytych już bitwach i kanonadach, słowem o trupiarni francuskiej, wywoływała we mnie zgrozę.

A na co wszystkie te tortury? Dla jakiej idei? Po cóż to mamy właśnie my Polacy, których zawsze traktują jako kopciuszków, ofiarować życie, podczas gdy arcypatrioci, szczycący się niesfałszowanym pochodzeniem z rodu i ducha Wotana, bez przerwy siedzą reklamowani w domu, wzmacniając front polecaniem pożyczek wojennych, zbieraniem złota, dzwonów, klamek i pestek, i wygłaszaniem nielogicznych zdań na temat: »Zwyciężymy, bo musimy zwyciężyć!«”.

Wotan albo Wodan czy Odyn, o którym wspomniał autor, to germański bóg wojny. Kleryk Gawlina ostatecznie załapał się do kompanii sanitarnej. W korkowym hełmie i „cytrynowym” mundurze, mającym zapewniać maskowanie wśród piasków – został zawieziony na dalszą wojaczkę do Palestyny.

Opisał mijane po drodze miasta, w tym Sofię. „Lecz stolica bułgarska nie wyglądała zbyt elegancko. Jest nieco podobna do Rybnika z tą różnicą, że ma tramwaj”. Ksiądz Gawlina znał Rybnik bardzo dobrze, bo skończył w nim gimnazjum.

Wojna wszechświatowa

Pod koniec 1924 r. w tekście „Teologowie podczas wojny wszechświatowej” – czyli I wojny światowej – ks. Gawlina wspomniał też o swoich doświadczeniach wojennych we Francji. „Pamiętam jeszcze jak dziś, jak nas sześciu teologów, służących w jednym bataljonie, pewnej niedzieli spotkało się we wiosce Avion pod Loretą. O czem mówiliśmy? O seminarjum, o święceniach, o prymicjach, o kapłaństwie (…). Dzień później było z nas sześciu trzech zabitych, a trzech rannych. (Jeden z rannych, obecny ks. proboszcz Liwoń tak skaleczony, że do dziś dnia udziela komunję św. lewą ręką). Poległym Pan Jezus wynagrodził miłość i wierność”.

Wkrótce tekstów ks. Gawliny przybyło w „Gościu”, bo od września 1924 r. zaczął kierować naszą redakcją. Był autorem pierwszych pisanych po śląsku „Gawęd Stacha Kropiciela”, od których prawie wszyscy zaczynali czytanie „Gościa”. Podobnie jak z dzisiejszymi felietonami, tak i z tymi gawędami nie zawsze wszyscy czytelnicy się zgadzali. Teksty budziły emocje i pobudzały do wyrobienia sobie własnego zdania. Po tym, jak w jednej z gawęd „Stach Kropiciel” poruszył sprawę nauki szkolnej, czytelnik K. z Radzionkowa przysłał do redakcji list z pretensjami, a czytelnik Bronisław J. z Lipin – list z wyrazami uznania. „Stach” skomentował: „Moi kochani! Znajduja sie w położeniu jak ten dziad pod Kalwarią. Przychodzi ku niemu pani, dawa mu czeskie i godo: »rzykejcie dziadku, aby wojny nie było«. Podchodzi aufzejer z Litandry, który był ficefeldfeblem przy wojsku, dawa mu dwa czeskie i godo: »rzykejcie dziadku, aby wojna była«. No bo chcioł zostać feldfeblem. I cóż dziad sprytny na to? Głośno się żegna i mówi: »Panie dej wojny, nie wojny, jeno takiej szarpaczki«”.

Ksiądz Józef Gawlina został później arcybiskupem. Zapisał się w historii także jako biskup polowy Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej oraz jako opiekun polskiej emigracji. Został pochowany wśród polskich żołnierzy na Monte Cassino.

Oby nas za wzór wzięła

Fantastyczne bywają relacje, które napływały do „Gościa” z parafii. Na przykład Stowarzyszenie Katolickiej Młodzieży Polskiej w Mikołowie przysłało opis wycieczki do Pszczyny i Starej Wsi. 1 czerwca 1924 roku młodzi z Mikołowa z orkiestrą i z dziewczynami ze szkoły w Kochłowicach przeszli przez Pszczynę. Były występy, monologi, pantomimy z „innemi różnemi żartami, co wszystko wywołało salwy śmiechu”. W centrum miasta mikołowianie zostali miło przyjęci, ale w Starej Wsi chyba wdali się w jakiś zatarg z miejscowymi chłopakami. Tak to opisali: „...tamtejszej oświeconej młodzieży się to nie podobało i chciała z nami bójkę urządzić (…), oby sobie ta druga młodzież nas za wzór wzięła i wstąpiła w nasze szeregi, miast hulacze życie prowadzić”.

„Gość” często zaczynał się wtedy od wydrukowanej niedzielnej Ewangelii. Po niej następował obszerny komentarz. Czytelnicy mogli też poczytać o tym, co dzieje się w Kościele na Śląsku i na świecie.

Papież wśród przepaści

W numerze 6. z 10 lutego 1924 roku okładka i sporo miejsca wewnątrz dotyczą Piusa XI. Był to papież, któremu Polska była bliska, bo przed powołaniem na Stolicę Apostolską był nuncjuszem w Warszawie; znał też Śląsk. Żyjemy czasem w przekonaniu, że Jan Paweł II wyróżniał się wśród papieży sprawnością fizyczną i zamiłowaniem do górskich wędrówek. Tymczasem w tym „Gościu” sprzed wieku znajdujemy mały tekst „Obrazki z życia Papieża. Turysta”. Można się z niego dowiedzieć, że Pius XI, zanim osiadł w Watykanie, zdobył alpejski Matterhorn (4482 m) i wdarł się od południa, z włoskiej strony, na Mont Blanc (4810 m). „Na lodowem Gran Paradiso uratował życie całej grupie w chwili, gdy przewodnik w sytuacji bardzo niebezpiecznej stoczył się w przepaść” – napisał nasz tygodnik. „Lubił spędzać noce wśród dzikich gór. Jedną z nich sam opisał. Było to w roku 1890 w powrocie z pierwszej wyprawy na Dufour”.

Przyszły papież z towarzyszami spędził wtedy noc na wąskiej skalnej półce poniżej tego szwajcarskiego szczytu. „Aneroid wskazywał 4600 metrów. Mróz był tak wielki, że kawa i wino, i jajka zamarzły w twardą bryłę (…). Nadto i wąskość skały, na której staliśmy otoczeni przepaściami, zmuszała do czuwania. Tylko ciągłem stąpaniem w miejscu, bacząc, by nie zrobić fałszywego kroku w otchłań, chroniliśmy się od zaśnięcia i od przemrożenia sobie nóg. Ale za to jakie wrażenia! Z jednej strony milczący, wspaniały majestat gór, z drugiej ciągłe grzmoty i dzikie odgłosy walących się ku lodowcom lawin i ta ciągła gra ciemnych cieni i półświateł, i to przeczyste powietrze. Tymczasem w dolinie drut telegraficzny rozniósł wieść o katastrofie w górach, bo nikt nie przypuszczał, by jakiś człowiek mógł bez szwanku przepędzić noc na Dufour. Witano nas potem ze zdumieniem”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.