Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów

msp

publikacja 13.05.2023 14:08

Ośmiu diakonów Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego przyjęło w sobotę 13 maja święcenia z rąk abp. Wiktora Skworca w katowickiej katedrze. Jak odkrywali swoje powołanie? Jaka droga przywiodła ich do seminarium? Zapraszamy do lektury.

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów Neoprezbiterzy tuż po święceniach ze swoimi rodzicami, z abp. Wiktorem Skworcem i księdzem Markiem Pankiem, rektorem seminarium. Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Maciej Budner Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Maciej Budner

ur. 14.04.1997 Tychy,

parafia zamieszkania: św. Barbary, Bieruń Nowy

hasło prymicyjne: "Cóż masz, czego byś nie otrzymał?" (1 Kor 4,7)

Nie jest to spektakularna historia. Nie jest to jeden, konkretny moment. To raczej proces dochodzenia do przekonania, że Bóg oczekuje ode mnie czegoś więcej. Historia raczej zwykła w swojej istocie, choć dla mnie osobista i tym samym wyjątkowa. Gdy byłem dzieckiem bardzo nudziło mi się podczas mszy niedzielnych. Jednak rodzice skutecznie mnie mobilizowali do uczestnictwa w nich, zabierając ze sobą do kościoła. Wszystko zmieniło się, gdy zostałem ministrantem. Wtedy już nikt nie musiał mi przypominać o kościele. Miałem zadanie, miałem odpowiedzialność, miałem misje. To mobilizowało mnie do częstszego chodzenia na Eucharystię. Do tej pory pamiętam pierwszą Mszę św. po otrzymaniu ministranckiej komży, podczas której moją funkcją było trzymanie pateny w trakcie Komunii świętej. Wszystko co działo się przy ołtarzu bardzo mnie zachwycało. Było takie inne, takie nieziemskie. Wtedy pierwszy raz pojawiła mi się w głowie myśl o byciu księdzem. W domu pod nieobecność rodziców brałem swój komunijny skarbiec i na podstawie obrzędów Mszy św. tam zawartych, odprawiałem swoje domowe msze. Skarbiec był mszałem, kieliszek do wina - kielichem mszalnym, kromka chleba – hostią, sok – winem, a chusteczki higieniczne – bielizną kielichową. Tak wyglądały moje dziecięce msze.

Ten zachwyt po jakimś czasie minął. Gdy poszedłem do gimnazjum, to jakoś wygasł. Chodziłem na Eucharystię, bo wypadało. Zostałem lektorem, potem psałterzystą. Będąc w szkole średniej dostałem propozycje wzięcia udziału w kursie animatorskim. Był to kolejny krok w „karierze” ministranckiej. Tam na nowo zachwyciłem się ministranctwem. Moja nieco uśpiona wiara zaczęła się na nowo budzić. Zacząłem wprowadzać to czego się nauczyłem na kursach do wspólnoty ministranckiej w mojej rodzinnej parafii. Razem z kursowym kolegą z parafii przemodelowaliśmy kształt parafialnej grupy ministranckiej. Zacząłem angażować się w przygotowanie liturgii parafialnej. Na horyzoncie pojawił się kurs na ceremoniarza i wziąłem w nim udział, z racji na moje zamiłowanie do liturgii.  Przyszedł czas matury i decyzji o studiach. Ogromny dylemat: Politechnika Śląska czy WŚSD. Miałem problem z podjęciem decyzji. Oba warianty miały być na próbę.  Do tego stopnia, że postanowiłem sobie wybrać konkretny wariant na rok, a potem się zobaczy. Tylko co wybrać? Od pewnej osoby usłyszałem wtedy słowa, że większość czasu spędzam w kościele, tak jakby był moim domem. Pomyślałem, że może tak ma się stać, że mam zadomowić się w Kościele. Bardziej zaangażować.  Po wielu rozmowach, godzinach rozmyślań, przedstawiania „za” i „przeciw”, decyzja zapadła. Od października chce rozpocząć formację w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Katowicach. Tak rozpoczęła się prawdziwa przygoda.

To pytanie „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?” towarzyszy mi od trzeciego roku seminarium. Pewnego pandemicznego dnia, siedząc w swoim kościele parafialnym, sięgnąłem po liturgię słowa z dnia, czyli przeznaczoną na ten, konkretny dzień, który trwa. W niej przeczytałem to pytanie, które wtedy jakoś mocno mnie uderzyło, a dziś staje się moim hasłem prymicyjnym. Pytanie, które w momencie pewnych rozterek życiowych, zmobilizowało mnie do wdzięczności za to co już otrzymałem i czego się już doświadczyłem. W tamtej chwili siedziałem przy Jezusie obecnym w tabernakulum i obecnym w słowie Bożym. Jak film przewijały się różne momenty z mojego życia, które były darem dla mnie od samego Boga. To jest wspaniały prezent, który Bóg daje mi do dyspozycji. Od tamtej pory właśnie tak patrzę na otaczających mnie ludzi, spotykane sytuacje i materialny wymiar życia na Ziemi.

Wszystko jest darem. Darem Boga dla mnie. Darem, który mogę wykorzystać, albo też zakopać, schować czy zmarnować. „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?”, często za św. Pawłem zadaje sobie to pytanie. I za każdym razem dochodzę do wniosku, że wszystko! Wszystko mam, bo wszystko otrzymałem! W tych momentach rodzi się we mnie ogromna wdzięczność i pragnienie dzielenia się tym darem. Jednym z tych otrzymanych darów jest moje kapłaństwo i chce, aby ono było darem dla innych. Chcę być kapłanem darującym… swój czas, talenty, dyspozycyjność. A nade wszystko kapłanem darującym innym Boga poprzez sakramenty. 

Czas formacji seminaryjnej obfitował w różnego rodzaju sytuacje, które powodowały, że odczuwałem bliskość Boga. Takie, które przekonywały mnie o Jego nieustannej trosce. Pozwolę sobie jednak wybrać dwie z nich, które położyły fundament pod mój wybór drogi życiowej, jaką jest kapłaństwo. Jako klerycy II roku mamy możliwość w okresie wakacyjnym odbycia wolontariatu w placówkach medycznych (szpital, DPS, hospicjum). Taki wolontariat odbywałem w Archidiecezjalnym Domu Hospicyjnym św. Jana Pawła II w Katowicach. Tam spotkałem bardzo różnych pacjentów, w odmiennej kondycji zdrowotnej. Z jednymi spędziłem więcej dni, a z innymi mniej. Wśród tych wszystkich pacjentów jest kilka konkretnych twarzy, które zapadły mi w pamięć. W nich szczególnie spotkałem Jezusa. Spotkałem Go w pani Uli, która mając nowotwór trzustki, niemiłosiernie cierpiąc, potrafiła wykrzesać ze swojej twarzy uśmiech i radość. Spotkałem Boga w pani Renacie, która przyjechała do hospicjum zawinięta w dywan i sparaliżowana, bez rokowań na życie, a przez swoją walkę, dobre nastawienie i wsparcie ze strony życzliwych ludzi, wyszła z tego miejsca po 6 miesiącach o własnych siłach i radośnie podchodziła do życia. Spotkałem Boga w pani Irenie, która w ostatnich chwilach swojego życia szeptała półgłosem słowa: „Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen” i gdy postanowiłem odmówić z nią cały różaniec, trzymając ją za rękę ona na koniec uściskiem dłoni podziękowała mi za to i po kilku godzinach odeszła do Pana. Te spotkania uświadomiły mi jak bardzo ważne jest towarzyszenie człowiekowi w Jego cierpieniu i odchodzeniu z tego świata. Jak bardzo potrzebny jest ktoś, kto po prostu będzie z chorym, potrzyma go za dłoń, poczyta czy porozmawia z nim. A nade wszystko, kto pomoże odkryć nadzieję wypływającą z wiary w życie wieczne.

Drugim przykładem odkrywania Bożej troski i Jego obecności są każdorazowe rekolekcje wakacyjne. Klerycy mają obowiązek poświęcić na nie miesiąc swoich wakacji. Za każdym razem w tym rekolekcyjnym czasie dostrzegam jak bardzo Bóg działa w nas i przez nas. Jak działa przez prowadzących te rekolekcje, jak również i przede wszystkim jak działa przez uczestników i w nich. Dla mnie jako przygotowującego się do kapłaństwa za każdym razem jest to utwierdzenie mojej wiary i przekonania, że to co robię ma sens. Że jest to być może jedyny czas, kiedy uczestnicy doświadczą Boga tak poza zgiełkiem codziennych obowiązków. I choć nieraz wydaje mi się zanim rozpocznę turnus, że to wszystko co przygotowałem jest jakieś takie jałowe i bez smaku. To temu wszystkiemu nadaje smak sam Duch Święty i jest w stanie działać cuda, bazując na ludzkiej słabej naturze. Właśnie dlatego wybieram drogę kapłaństwa, bo mocno wierzę, że Bóg jest w stanie swoją łaską uzdolnić mnie do przekazywania go innym i umacniania mojej słabej natury. 

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Karol Dolibóg Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Karol Dolibóg

ur. 06.01.1997 Piekary Śl.,

parafia zamieszkania: św. Wojciecha, Radzionków

hasło prymicyjne: "Pan moim światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać?" (Ps 27,1a)

W historii mojego powołania chcę zacząć od wiary, którą przekazali mi moi rodzice. Swoim przykładem i różnymi oddziaływaniami zadbali o to, by była ona dla mnie naprawdę ważna. Moja wiara kształtowała się też i wzrastała przy parafii – szczególnie we wspólnocie oazowej. To w czasie przynależności do Ruchu Światło-Życie pokochałem praktykę codziennej modlitwy słowem Bożym i postanowiłem codziennie uczestniczyć w Eucharystii. Co ciekawe, to ożywienie życia wiary nastąpiło u mnie po przyjęciu sakramentu bierzmowania.

Myślę, że to właśnie w przestrzeni codziennej modlitwy, szczególnie rozważania słowa Bożego, docierało do mnie przekonanie, by pójść za Chrystusem drogą kapłaństwa. Z tą myślą często chodziłem i wewnętrznie z nią dyskutowałem. Wiedziałem jednak, że mam czas na podjęcie wiążącej decyzji.

Podczas rozmów z ojcem duchownym na początku seminarium zrozumiałem, że Bóg daje mi zupełną wolność w wyborze drogi mojego powołania. Dotarło do mnie, że Bóg wzywa mnie do kapłaństwa, ale też pozwala mi wybrać, którą drogą pójdę. To dało mi przestrzeń, by odkrywać w sobie pragnienie pójścia za Chrystusem, które do dziś mnie pobudza.

Moje hasło prymicyjne wyraża prawdę, która jest aktualna dzisiaj i wybiega w przyszłość. Zrodziło się ono z wiary, że to Bóg jest w stanie skutecznie prowadzić mnie swoim światłem do zbawienia. To On w szarościach panujących w świecie wskazuje mi odpowiedni kierunek. On mnie prowadzi i idzie razem ze mną. To z Niego mam siłę i odwagę, której z pewnością nieraz będę w przyszłości potrzebował.

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Szymon Grieger Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Szymon Grieger

ur. 18.06.1997 Piekary Śl.,

parafia zamieszkania: Najświętszej Maryi Panny i św. Bartłomieja, Piekary Śl.

hasło prymicyjne: "I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza" (Ez 36,26)

Na wstępie muszę powiedzieć, że historia mojego powołania jak to zwykle bywa jest wielowątkowa i przebogata w różne, zupełnie niezwykłe wydarzenia, znaki i spotkania, których niestety nie sposób opisać (wielu z nich nawet sam dokładnie nie pamiętam). Jako ministrant i oazowicz jeździłem na rekolekcje wakacyjne. Właśnie na wakacyjnej oazie po pierwszej klasie liceum usłyszałem głos: „a może seminarium?”. Ja, który zawsze twierdziłem, że chcę zostać lekarzem, nie zgodziłem się z tą myślą. Ja nie chcę iść. Ale Pan pociągał, przekonywał. Zostawiał mi w sercu pragnienia, które brzmiały: „chcę bardziej kochać, chcę być spełniony, chcę być szczęśliwy” – bo czasy liceum były dla mnie czasem różnych kryzysów. Najpierw zostawiał pragnienia a potem dawał odpowiedź (przez książki, rozmowy, spotkania, kazania): „Jeśli pójdziesz za mną, będziesz szczęśliwy, będziesz naprawdę kochał, będziesz spełniony”. Dlatego wstąpiłem. I póki co mogę powiedzieć, że co Bóg obiecał, to spełnił. A droga seminaryjna była czasem sprawdzania, jaka jest wola Boga, jaka jest moja wola. Ostatecznie wiem, że to jest moje powołanie – poświęcenie dla Boga i bycie do dyspozycji ludzi.

"I dam wam serca nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza" (Ez 36, 26) „…odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała” – to dalszy ciąg księgi Ezechiela, fragment który jest mi równie bliski jak moje hasło prymicyjne. Odkryłem ten (jak się później okazało) dość znany w liturgii fragment w wakacje przed wstąpieniem do seminarium. Wrócił on do mnie ponownie w trakcie rekolekcji przed święceniami diakonatu, zatem można powiedzieć, że jest to klamra kompozycyjna mojej formacji w seminarium. Te słowa zawierają wielką obietnicę: Bóg da mi nowe serce, On chce mnie przemieniać przez swojego Ducha i przez drogę jaką obrałem. Wiem, że wiele już zrobił, ale wiele jest jeszcze do zrobienia. Chcę przez całe moje życie wołać: „Jezu uczyń serce moje na wzór Serca Twego”.

Trudno jest wypisać wszystkie piękne momenty, które wydarzyły się w ciągu tych siedmiu lat mojego życia (rok w Brennej i sześć lat w budynku seminarium). Mam wrażenie, że nie mógłbym mieć piękniejszego życia niż to, którego zaznałem „w” i „dzięki” seminarium. Piękne są dla mnie zawsze spotkania z ludźmi. Ja angażowałem się głównie w Ruch Światło-Życie, Towarzystwo Ciemnych Typów, Duszpasterstwo Akademickie „Centrum”, dom dziecka „Stanica”. W trakcie formacji piękny był rok propedeutyczny jako taki, dzień obłóczyn (przeżywany 3 tygodnie przed wybuchem pandemii), czas stażu (na Tysiącleciu Górnym i na Dąbrówce Małej), rekolekcje w ciszy przed święceniami diakonatu. Jestem też wdzięczny za dwa wielkie wyjazdy, o których nigdy bym nawet nie zamarzył: Światowe Dni Młodzieży w Panamie i trzymiesięczny wolontariat w Izraelu – z sentymentem będę myślał o tym miejscu, dzięki któremu odkryłem na nowo siebie, nabrałem sił i rozeznałem powołanie.

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Paweł Kasprzak Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Paweł Kasprzak

ur.  28.07.1989 Lublin,

parafia zamieszkania: Św. Maksymiliana Kolbego, Lublin

hasło prymicyjne: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał.” (Ps 37,5)

Pan Bóg prowadzi mnie przedziwnymi drogami, których sam bym nie zaplanował. Hasło prymicyjne „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” towarzyszy mi od samego początku formacji seminaryjnej. Zapisałem je w dzienniczku, który zacząłem prowadzić w trakcie okresu propedeutycznego w Brennej. Nie mam żadnych wątpliwości, iż cuda, których doświadczam w moim życiu, ewidentnie przekonują mnie, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jeszcze kilka lat temu myślałem o założeniu rodziny, a ukończyłem seminarium duchowne  i rozpocząłem staż w farskiej parafii pod wezwaniem Świętych Apostołów Filipa i Jakuba w Żorach.

Jestem ogromnie wdzięczny przełożonym za to, że jako osoba niesłysząca od urodzenia mogłem wstąpić do seminarium śląskiego. Nie byłoby to też możliwe, gdybym nie doświadczył w domu rodzinnym miłości, cierpliwości, akceptacji tego jakim jestem. Zawsze na pierwszym miejscu był Pan Bóg, pomimo trudnych doświadczeń życiowych i towarzyszącego cierpienia w rodzinie, kiedy urodziło się dziecko z niepełnosprawnością słuchu. Jak później się okazało, po urodzeniu zostałem zawierzony Matce Bożej Częstochowskiej i pomimo skomplikowanego porodu przyszedłem na świat. Przechodziłem bardzo intensywną rehabilitację mowy i słuchu, abym mógł funkcjonować w społeczności ludzi słyszących i mówiących. W tych trudnych chwilach mieliśmy ogromne wsparcie ze strony nieżyjącego już ks. Stanisława Kultysa, który wspierał rodzinę, pełnił funkcję kapelana. Zainicjował, aby w pierwszą niedzielę miesiąca była Msza Święta za mnie, w drugą za Andrzeja i trzecią za Piotra (moich braci), później doszła intencja za moich rodziców. Gdyby nie wsparcie i modlitwa ze strony rodziców, babci, i księży, którzy odprawiali Msze Święte – nie byłoby możliwe, abym nauczył się mówić i odczytywać mowę czytając z ruchu warg. To, że zdałem maturę, ukończyłem studia ekonomiczne, a potem teologiczne – naprawdę można nazwać cudem. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia modlitewnego i Bożej łaski.

Kiedy jako bardzo młody człowiek studiowałem ekonomię, przeżywałem kryzys młodości, ale również kryzys wiary. Przełomowym dniem był 21 listopada 2010 roku w Uroczystość Chrystusa Króla, kiedy wybrałem się do duszpasterstwa niesłyszących, aby na prośbę mojej mamy zamówić intencję mszalną za rodzinę. Tam spotkałem księdza, który zapytał mnie: czy jestem ministrantem. Nie potrafiłem zaprzeczyć, pomimo dłuższej przerwy w służbie liturgicznej, a ministrantem zostałem w drugiej klasie szkoły podstawowej. To był przełomowy moment, który w dość nieoczekiwany sposób zmienił bieg zdarzeń.  Po 5 dniach pojechałem na Jasną Górę, gdzie przy cudownym obrazie Matki Bożej Częstochowskiej odnowiłem przyrzeczenia ministranckie. Od tamtej pory zacząłem inaczej postrzegać swoje życie i zacząłem pogłębiać relację z Panem Bogiem. Zacząłem częściej chodzić na Mszę Świętą, przyjmować sakramenty święte. Odkryłem pragnienie służenia Bogu poprzez posługę lektorską i pomaganie niesłyszącym. Dla mnie to ogromna radość, kiedy czuję się potrzebny drugiej osobie.

Pod koniec studiów ekonomicznych zachorowałem na ciężką i nieuleczalną chorobę. Będąc przywiązany do łóżka przez kilka miesięcy zacząłem stawiać pytanie, co Bóg chce mi przez to powiedzieć? Nie byłem w stanie napisać pracy magisterskiej, gdyż choroba była silniejsza od moich chęci i ambicji. Miewałem momenty, kiedy miałem pretensje do Pana Boga, dlaczego mi dokłada kolejny krzyż. Później doświadczyłem cudownego uzdrowienia, które zostało wyproszone podczas nowenny 9 Mszy Świętych przez ks. Zbigniewa Jana Staszkiewicza – wieloletniego duszpasterza niesłyszących. Był On dla mnie jak ojciec, mentor, wychowawca i miał ogromny wpływ na kształtowanie mojej tożsamości. Wtedy pojawiły się pierwsze sygnały i pragnienie wstąpienia do seminarium duchownego. Po wielu niepowodzeniach i kategorycznych odmowach z racji niedosłuchu, związałem się z dziewczyną. Obroniłem pracę magisterską i podjąłem pracę zgodnie z kierunkiem wykształcenia. Pan Bóg jednak nie rezygnował ze mnie. Kiedy idę spać, zawsze zdejmuję aparaty słuchowe i żyję w totalnej ciszy nie słysząc nic. Mogę przytoczyć podobną sytuację, która miała miejsce w Księdze Samuela, kiedy Pan Bóg wołał proroka: Samuelu, Samuelu. Wtedy zrozumiałem, że Pan Bóg chce, abym nie poddawał się i próbował pójść za głosem powołania. Oddałem te sprawy Panu Bogu, aby On wszystkim się zajął i nie bez powodu wybrałem słowa z Psalmu: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał”.

I przyszedł taki moment, kiedy usłyszałem o możliwości rozpoczęcia formacji na Śląsku – dzięki pomocy ks. prof. Andrzeja Kicińskiego, który podjął wiele starań w mojej sprawie. Zawsze mogłem liczyć na wsparcie z jego strony. Jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Rozpoczęcie okresu propedeutycznego (wstępnego) w Brennej było dla mnie trudnym czasem, wymagającym podejmowania ważnych decyzji. Droga była kręta i niejednokrotnie w sposób zadziwiający doświadczyłem działania Opatrzności Bożej. Obecnie dostrzegam realne problemy i potrzeby duszpasterskie Kościoła dotyczące społeczności głuchych. Trudność pracy w ich środowisku wiąże się z tym, iż trzeba znaleźć sposób na dotarcie do „zamkniętych dusz”.  Środowisko potrzebuje kapłanów znających język migowy, gdyż wiarę poznają oczami. Patrzą na znaki, przyglądają się rękom, które mówią do nich poprzez obrazy, sceny, dramatyzację. Bywałem świadkiem sytuacji, gdy osoby niesłyszące były określane jako „osoby głuchonieme”. Określenie to jest przestarzałe i głusi uznają je za obraźliwe, ponieważ mają swój język, kulturę, tożsamość i historię. Posługują się polskim językiem migowym. Język polski jest dla nich językiem obcym. Są też osoby niesłyszące, które mówią i do takich osób się zaliczam. Możemy określić je mianem „surdus loquens”, niesłyszący mówiący językiem fonicznym.

Dzisiejsze wyzwania duszpasterskie są ogromne! Nigdzie nie brakuje osób, które pragną bliskiej relacji z Panem Bogiem poprzez przyjmowanie sakramentów świętych. Każdy z nas potrzebuje Bożego prowadzenia, doświadczenia Bożej miłości i akceptacji tego jakim się jest. Dlatego jestem przekonany, że Pan Bóg pamięta o każdym z nas, szczególnie o ludziach, którzy czują się wykluczeni społecznie. Kościół w Polsce wychodzi naprzeciw ich potrzebom.  Stąd też wielką radością dla mnie jest to, że czuję się potrzebny Kościołowi. Wiem, że Bóg pamięta o każdym z nas. Wszyscy należymy do wspólnoty miłości, modlitwy. Możemy rozmawiać z Panem Bogiem, adorować Pana Jezusa, który jest obecny w Najświętszym Sakramencie. Możemy prosić Go o pomoc w naszym życiu. Czasem wydaje się, że nie słyszymy głosu Pana Boga.

Tak naprawdę to Jezus jest cały czas obecny razem z nami, ponieważ nas wszystkich kocha. Kiedy jest nam bardzo ciężko, mamy dużo problemów w życiu, to wtedy warto powiedzieć: Panie Jezu, Ty się tym zajmij. Bóg naprawdę działa i tego doświadczam każdego dnia.

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Piotr Literski Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Piotr Literski

ur. 20.06.1996 Chorzów,

parafia zamieszkania: Trójcy Przenajświętszej, Kochłowice

hasło prymicyjne:

“O inæstimábilis diléctio caritátis:

ut servum redímeres, Fílium tradidísti!”

(O, jak niepojęta jest Twoja miłość:

aby wykupić niewolnika, wydałeś swego Syna.)

~ Exultet/Orędzie Wielkanocne

Jeśli miałbym powiedzieć o momencie odkrycia powołania, to musiałbym zwrócić uwagę na moment bardzo rozciągnięty w czasie – mam na myśli zażyłą relację z Jezusem, bardzo osobistą, szczerą, intymną. Wiara rodzi się ze słuchania i mnie też kiedyś takiej wiary ktoś nauczył – nie z tradycji, nie z poczucia obowiązku, ale z miłości. Z pewnością nie bez znaczenia dla tej relacji była moja służba przy ołtarzu. Jako ministrant mogłem być bardzo blisko Tego, który oddał za mnie życie. To w kontekście tej przyjaźni raz po raz pojawiały się w moim sercu od najmłodszych lat myśli o powołaniu kapłańskim. Choć szczerze mówiąc, rzadko traktowałem je na poważnie. Przyszedł jednak czas pierwszych poważnych wyborów życiowych – matura i trzeba było wybrać jakiś kierunek. Dużą pomocą dla mnie okazała się pustynia – pustynia w wielkim mieście, Southampton. To tam z kilkoma znajomymi wybrałem się po maturze, aby podszlifować język, zobaczyć trochę świata, zarobić nieco na studia. Cały czas jednak w tle był wybór, decyzja. Ten czas był dla mnie ważny, bo wtedy przestałem słuchać, jaki pomysł na życie mają moi bliscy czy znajomi. Mogłem posłuchać swojego serca, w którym odbijał się jakby echem głos Boga. Czasem żartobliwie mówię, że odkryłem powołanie do kapłaństwa na zmywaku, ale czy to rzeczywiście tylko dowcip? Pan Jezus, co prawda, umywał nogi, a nie naczynia, ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo - kapłaństwo jest przecież służbą.

Tam zapadła decyzja o wstąpieniu do seminarium, chociaż wiedziałem, że ten jeden wybór pociągnie za sobą szereg trudnych rzeczy. Trzeba było rozstać się z dziewczyną, którą bardzo kochałem i gdyby nie to, że odczułem powołanie, zapewne ten związek dalej by trwał. Czułem też, że ta decyzja może nie spodobać się moim rodzicom, którzy mieli nieco inną wizję mojej przyszłości. To wszystko mnie przygniatało. Do tego wiedziałem, że wiele muszę w sobie poukładać, aby móc uczciwie zdecydować się na kapłaństwo. Choć może jeszcze nie do końca umiałem jeszcze nazwać, co muszę w sobie zmienić. Przede mną była droga do dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej. Zawsze czułem jednak, że cokolwiek się stanie, On będzie ze mną.

Czas formacji seminaryjnej był dla mnie czasem rozeznania czy to, co przeczuwam jest tylko moim pomysłem, czy też prawdziwym Bożym planem na moje życie. Niesamowite jest, jak wielu ludzi spotkałem w tym czasie, którzy pomogli mi się rozwinąć – być bardziej człowiekiem i bardziej chrześcijaninem. Spotkałem też wielu, którzy jakby w imieniu Boga mówili – „Tak, ty masz powołanie”; „Będzie z ciebie dobry ksiądz”. Czasami były to osoby, po których nigdy bym się tego nie spodziewał. Myślę, że te 8 lat było obfitych w ważne dla mnie wydarzenia i ciężko je wszystkie wymienić. Najbardziej kluczowe jednak są chyba trzy wydarzenia. Po pierwsze zmierzenie się z historią życia i spojrzenie na siebie wzrokiem Pana Boga – to miało miejsce w pierwszych latach formacji. Później staż misyjny w Zambii – sam na drugim końcu świata. Szedłem z Ewangelią do ludzi, którzy nawet nie potrafili za bardzo mówić po angielsku – nieraz ewangelizacja polegała na tym, że uścisnąłem komuś dłoń, że wysłuchałem chorego, choć niewiele zrozumiałem z tego, co do mnie powiedział. Tam przeżyłem z jednej strony bardzo duży kryzys powołania, z drugiej strony paradoksalnie wróciłem do Polski umocniony w powołaniu. W tych ciemnościach, czasem samotności, łzach i „wyciu do księżyca” poczułem, że moja historia zaczyna się naprawdę łączyć z historią Jezusa. Czytając Ewangelię miałem głębokie poczucie, że to jest o mnie i o Nim, o nas, o naszych splecionych losach. Miałem to wcześniej w sobie na poziomie intelektualnym, ale dopiero wtedy to poczułem na poziomie egzystencjalnym. Już wiedziałem, że to jest moja droga. Trzecie doświadczenie to praca w fabryce części samochodowych po trzecim roku (miałem wtedy urlop dziekański). Ciekawe było sprawdzić, jak to jest być chrześcijaninem, blisko Jezusa i Kościoła w zwykłych okolicznościach życia, jako zwykły niewykwalifikowany pracownik mieszkający w kawalerce. Koledzy w pracy jakoś naturalnie nawiązywali do tematów związanych z wiarą, co dla mnie było okazją do dania świadectwa, do sprawdzenia. Czasem nie wiedziałem co powiedzieć – życie pisze tak nieprzewidywalne scenariusze. To było ważne doświadczenie mojej małości, ograniczoności. I po takich doświadczeniach mogłem w dniu diakonatu powiedzieć chcę, z Boża pomocą.

Jak wybrałem hasło prymicyjne? Już od święceń diakonatu zapisywałem różne cytaty z Pisma Świętego czy dzieł świętych, które mnie jakoś poruszały w różnych momentach życia. W końcu uzbierało się tego prawie trzy strony. Kiedy jednak przyszedł moment, że trzeba było jakieś zdanie wybrać, zrobiłem to, co robię zawsze przed podjęciem ważnej decyzji – poszedłem omówić to z Jezusem w kaplicy. Prosiłem Go, żeby pomógł mi wybrać i … nagle przyszło mi do głowy zdanie, które było zupełnie spoza puli tych zapisanych „O inæstimábilis diléctio caritátis: ut servum redímeres, Fílium tradidísti!” (O, jak niepojęta jest Twoja miłość: aby wykupić niewolnika, wydałeś swego Syna.) Nie wiem skąd się to wzięło w mojej głowie – tym bardziej uznałem, że to głos Ducha Świętego. To fragment Orędzia Wielkanocnego, które śpiewa się w czasie Wigilii Paschlanej. Rzeczywiście, zawsze mnie mocno wzruszał i idealnie wyraża to jak patrzę na Boga. Dla mnie – niewolnika zranień, grzechów i namiętności – poświęcił najcenniejsze, co miał. To hasło podkreśla też moje zafascynowanie Liturgią, jej pięknem i mądrością w niej zawartą. Dlaczego wersja łacińska? Użyte tam słowa bardziej niż polskie tłumaczenie podkreślają, że Boża miłość do mnie jest Jego osobistym, wolnym wyborem (łac. dilectus – wybrany), że jestem dla Niego drogocenny (łac. carus – drogi, cenny) i z tego względu jest w stanie zapłacić za mnie najwyższą cenę. Ta Boża miłość jest zupełnie inna od naszej, ludzkiej, kochającej to, co dobre, sympatyczne, piękne. Jego miłość stwarza dobro, czyni dobrym i pięknym. Daje życie tam, gdzie jest śmierć i łaskę tam, gdzie jest grzech. Nikt z nas nie musi na nią zasłużyć – On nas kocha, bo jest dobry, a nie dlatego, że my jesteśmy cnotliwi. Naszym zadaniem jest ją tylko i aż przyjąć. Dlatego pragnę być księdzem i o takiej właśnie inæstimábilis diléctio caritátis, której doświadczyłem na własnej skórze, chcę opowiedzieć wszystkim ludziom napotkanym na drogach mojego powołania.

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   ks. Michał Paprotny Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Michał Paprotny

ur. 10.04.1996 Katowice,

parafia zamieszkania: Trójcy Przenajświętszej, Ruda Śląska Kochłowice

hasło prymicyjne: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham.” (J 21,17)

Mój dom znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie z Kościołem, dlatego moje dzieciństwo było związane też bezpośrednio z nim. Rok po przyjęciu Pierwszej Komunii Świętej zostałem ministrantem i tak wzrastałem w tej grupie aż do czasów wstąpienia do seminarium. Niewątpliwy wpływ na wybór mojej życiowej drogi, miał ks. Jerzy Lisczyk, będący kochłowickim proboszczem przez prawie 30 lat. To on udzielił mi pierwszej komunii świętej, przyjął mnie do Liturgicznej Służby Ołtarza, a także wystawił opinie do seminarium. Rodzinna parafia była dla mnie ważnym środowiskiem, pozwoliła mi odkryć działanie Chrystusa w moim życiu, a także nawiązać kontakt z rówieśnikami. Tym bardziej, że w połowie edukacji wczesnoszkolnej musiałem zmienić szkołę i gdyby nie kochłowicka wspólnota, to z pewnością utraciłbym kontakt ze znajomymi z sąsiedztwa.

Pamiętam, że na początku lat dwutysięcznych było w Kochłowicach ponad stu ministrantów z kilkunastoma oddanymi służbie animatorami, z czego paru później zostało księżmi. Dobra formacja parafialna i przykład ze strony starszych kolegów przełożył się na to, że co roku jeździłem na wakacyjne rekolekcje ministranckie dzięki czemu ciągle się formowałem. Od dzieciństwa lubiłem chodzić na Eucharystię do kościoła parafialnego, czy na adorację Najświętszego Sakramentu do kochłowickiego Sanktuarium MB z Lourdes, co pozwalało mi odzyskiwać pokój ducha i walki z codziennymi zmaganiami. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, o kapłaństwie, ale byłem przekonany, że nie mam ku temu odpowiednich predyspozycji. Znałem słowa z pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, że Bóg wybiera nieraz „to co niemocne; i to co nie jest szlachetnie urodzone” (1 Kor 1, 27; 28), ale nie chciałem tym słowom wierzyć.

Nie obyło się też bez kryzysów wiary: w liceum natłok zajęć dodatkowych, życia towarzyskiego i nauki spowodował, że na głęboką relację z Bogiem nie starczało już czasu. Chodziłem co prawda co tydzień do Kościoła i na wyznaczoną służbę przy ołtarzu, ale nie dopuszczałem Boga do głosu. Przy wyborze kierunku studiów ani przez chwilę nie przeszła mi przez głowę myśli o seminarium. Niektórzy w rodzinnie pamiętając moje wcześniejsze zaangażowanie w kościele sugerowali mi taką drogę, ale ja taką opcję odrzucałem. Wybrałem kierunek inżynierii chemicznej na Politechnice Śląskiej. Dopiero wtedy podczas pierwszego roku studiów, gdy wydawało mi się, że wiem co mam w życiu robić, po raz pierwszy od dawien dawana usłyszałem głos Pana.

Myślę, że decydujący wpływ na to miała moja długa ponad godzinna autobusowa podróż z Kochłowic do Gliwic. Nie miałem wtedy jeszcze dostępu do internetu w telefonie i nie jeździli tą linią miejską ze mną żadni znajomi. Mając więc trochę czasu na wyciszenie się, analizowałem swoje życie. Pewnego dnia pojawiło się w mojej głowie pytanie: czy będąc chemikiem będę szczęśliwy? Co w życiu chciałbym robić tak, aby moja praca sprawiała mi przyjemność? Czy chciałbym w przyszłości założyć rodzinę? Te pytanie na powrót przypomniały mi temat powołania kapłańskiego. Rozdział w życiu, który myślałem, że dawno mam już za sobą. Te moje przemyślenia zbiegły się z niedzielą „budzenia powołań” odbywającą się w mojej parafii, na którą przyjechali klerycy naszego śląskiego seminarium duchownego. Opowiedzieli historię swoich powołań i wtedy dowiedziałem się, że większość moich „starszych braci” odkrywając swoją drogę życia zmagało się z podobnymi pytaniami co ja. Uświadomili mi, że seminarium wcale nie musi oznaczać zostania księdzem, że jest to właśnie moment i miejsce na jego właściwe rozeznanie. Powiedzieli też o dniu otwartym w WŚSD, który miał mieć miejsce w moje urodziny. Ten fakt odczytałem jak znak od Boga i postanowiłem wstąpić do seminarium. Ostatnie lata spędzone w seminarium były dla mnie tylko kolejnymi znakami ze strony Pana Boga, że wybrałem dobrą drogę, że wątpliwości, które „czy sobie poradzę” da się przezwyciężać i w większości jest to kwestia przełamania się, treningu. Ważnym wydarzeniem podczas formacji był rok propedeutyczny, podczas którego mogłem poukładać swoją relację z Bogiem, poznać samego siebie. Odkryłem też wtedy, że człowiek ciągle się zmienia i ciągle musi nad sobą pracować, że życie to ciągła przemiana samego siebie i ewolucja kontaktu z Bogiem. Innymi dla mnie istotnymi wydarzeniami były odbyte staże duszpasterskie i wakacyjne, spędzone w różnych środowiskach i parafiach. Ten czas nauczył mnie, co oznacza stwierdzenie, że Kościół jest powszechny.

Nad wyborem hasła prymicyjnego zastanawiałem się od święceń diakonatu. Wiedziałem, że to musi być hasło nieprzypadkowe, prowadzące mnie przez życie, wzmacniające w chwilach kryzysu. Dlatego tym bardziej był to dla mnie dość trudny wybór. Moje imię wskazujące na Michała Archanioła, tłumacząc z języka hebrajskiego oznacza „Któż jak Bóg”. Zawsze ono motywowało mnie, aby starać się świadczyć całym swoim życiem o Bogu. Dlatego nie inaczej może być przy moich święceniach prezbiteratu. I choć nie zawsze mi to wychodzi, bo jestem tylko człowiekiem, który popełnia błędy. To tylko Bóg zna mnie w pełni i wie tak naprawdę, co jest w moim sercu.

Wybór hasła prymicyjnego zwanego też prymatem piotrowym padł w nieprzypadkowym miejscu, bo nad jeziorem galilejskim, gdzie te słowa apostoł Piotr wypowiedział do Jezusa. Będąc tam, miałem czas na wyciszenie i dotarło do mnie, że są to słowa, które chciałbym, aby prowadziły mnie przez życie. Aby były pomocą i ratunkiem wtedy, gdy w życiu przychodzą trudniejsze chwile.

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Mateusz Poniszowski Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Mateusz Poniszowski

ur. 06.11.1997 Bytom,

parafia zamieszkania: Świętych Ap. Piotra i Pawła, Brzozowice- Kamień

hasło prymicyjne: "W Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki!" (Te deum)

Swoje powołanie odkrywałem w zwyczajności. Czasem zdarza się, że ktoś przeżywa coś spektakularnego, jakieś nawrócenie, które powoduje gruntowną przemianę swojego życia. U mnie tak nie było, co nie znaczy, że nie staram się ciągle nawracać. W mojej rodzinnej parafii od I Komunii Świętej byłem ministrantem, potem członkiem Eucharystycznego Ruchu Młodych, w gimnazjum zostałem oazowiczem i myślę że przede wszystkim te grupy, a także świadectwo wiary moich rodziców i dziadków, szczególnie dziadka Romana, powoli, ale systematycznie przygotowywało mnie na usłyszenie głosu Pana Boga, by za Nim pójść. Choć nie od razu było to dla mnie tak oczywiste. Zawsze w tym rozeznawaniu mojego powołania, a ono odbywa się w czasie całej seminaryjnej formacji, mogłem polegać na mojej rodzinie, która zaangażowana, zawsze wspierała, ale nigdy nie wywierała jakiejkolwiek presji.

Co dotyczy się hasła, to na piątym roku formacji ogarnął mnie lęk: jak mam głosić słowo Boże, skoro ono dla wielu jest głupie, niepopularne. Zacząłem się bać. Pewnego seminaryjnego poranka, modląc się godziną czytań, mocno do mnie przemówiły słowa z hymnu Te Deum: „W Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki”. I to wprowadziło w moje serce pokój. Postanowiłem wtedy, że kiedy będę się bał czegokolwiek, co należy do mojego powołania, to będę się tymi słowami modlił, bo faktycznie oddałem swoje życie i przyszłość w ręce Boga, zaufałem Mu, więc dlaczego On miałby mnie zawieść? Nigdy dotychczas mnie nie zawiódł i jestem pewien, że nigdy tego nie zrobi. Wybrane hasło przypomina mi, że mam być dumny z tego, że jestem dzieckiem Bożym.

Do ważnych wydarzeń z okresu mojej formacji seminaryjnej zaliczam dwa wydarzenia. Pierwszym jest roczny okres propedeutyczny, tak zwany „zerowy”, który wtedy odbywaliśmy w Brennej. Tam przede wszystkim zacząłem świadomie budować moją relację z Panem Bogiem. Stało się to możliwe dzięki formacji ludzkiej, której byliśmy poddani szczególnie w tym czasie. Co to znaczy? Chodzi o to, żeby poznać siebie, wady i zalety, mechanizmy, w których funkcjonowałem i sposoby, żeby z nich wychodzić. Dzięki temu, znając siebie (na tyle, na ile to możliwe), mogłem zacząć budować relację z Bogiem i pogłębiać ją na dalszych etapach i ten proces dalej trwa. Uważam ten okres mojego życia za szczególne działanie Ducha Świętego i jestem Bogu za to wdzięczny! Drugim ważnym wydarzeniem były rekolekcje w Kokoszycach, przed święceniami diakonatu, kiedy uświadomiłem sobie całą swoją biedę i niedoskonałość, która dalej we mnie jest i wstyd, że taki mam stanąć przed Bogiem i przyjąć święcenia. Kiedy się z tym zmagałem, Pan Bóg przez swoje Słowo pokazał mi, jak On na mnie patrzy, co we mnie widzi i że nie zostawi mnie nigdy samego. Znowu spełnił obietnicę z mojego hasła prymicyjnego i przypomniał mi, że wystarczy, żebym Jemu zaufał. Wielokrotnie mi to przypominał, dlatego ten cytat z Te Deum jest mi tak bliski i dla mnie tak ważny!

Neoprezbiterzy 2023. Przedstawiamy nowych kapłanów   Ks. Piotr Sadło Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne

ks. Piotr Sadło

ur. 23.03.1996 Jastrzębie Zdrój,

parafia zamieszkania: NMP Matki Kościoła, Jastrzębie Zdrój

hasło prymicyjne: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9,16)

Odkąd pamiętam zawsze towarzyszyła mi myśl, aby zostać księdzem. Rodzina była dla mnie pierwszą szkołą wiary. To szczególnie dzięki świadectwu moich dziadków, poznawałem i zbliżałem się do Boga. W szkole podstawowej zostałem ministrantem, później animatorem. Bliskość ołtarza sprawiła, że mogłem z łatwością przyglądać się wszystkiemu, co dzieje się podczas Eucharystii. Duży więc wpływ miało również świadectwo księży, których spotykałem na swojej drodze. W szkole otwarcie mówiłem, że myślę o kapłaństwie, co spotykało się z różnymi reakcjami moich rówieśników. Jedni okazywali mi wsparcie i podzielali moją radość, przez innych byłem wyśmiewany. Był to pierwszy poważny sprawdzian, czy na pewno chcę iść tą drogą.

Zaraz po maturze wstąpiłem do seminarium, dając sobie czas na rozeznanie. Tam pogłębiała się moja relacja z Panem Bogiem, poznawałem siebie i poszukiwałem odpowiedzi na pytania, które nosiłem w sercu. Aż do świadomej decyzji, że chcę na 100 procent iść przez życie z Panem Bogiem.

Jednym z ważnych wydarzeń w czasie formacji seminaryjnej były rekolekcje wielkopostne na III roku. W czasie ich trwania przypadały moje urodziny, a trudno świętować, gdy trwa rekolekcyjna cisza. Przyszła myśl, że to będą najgorsze urodziny w życiu - bez spotkań, rozmów, gości. Okazało się jednak, że jest zupełnie inaczej - cały ten dzień spędziłem z Tym, który dał mi to życie. Pan Bóg pozwolił mi na nowo odkryć i ucieszyć się tym, jak bardzo jestem dla Niego ważny i cenny.

Od momentu przyjęcia święceń diakonatu, ogromną radość sprawia mi dzielenie się swoim doświadczeniem Boga przez głoszenie homilii i kazań. Dlatego jako hasło prymicyjne wybrałem słowa z 1 Listu do Koryntian: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!”. Słowo Boże jest dla mnie światłem, które mnie prowadzi, ukazuje sens życia i pozwala odnaleźć właściwą drogę, gdy ją zgubię. Jestem szczęśliwy, gdy mogę dzielić się z innymi przeżywaniem swojej wiary, dawać świadectwo o Bogu, który jest blisko, czyli przekazywać to światło dalej. Chcę pamiętać, żeby to zawsze On był na pierwszym miejscu i że to przede wszystkim Jego słowo głoszę, a nie swoje. Bo nie ma dla mnie większego szczęścia niż trwanie przy Nim.