Ogień w nogach

Marta Sudnik-Paluch

|

Gość Katowicki 27/2022

publikacja 06.07.2022 22:17

Lucyna i Stanisław Mastalerzowie od samego początku ujmują swoją otwartością na drugiego człowieka. Po chwili rozmowy ma się wrażenie, że znajomość trwa od lat.

▲	Małżonkowie na tle „Ostatniej wieczerzy” wyhaftowanej przez panią Lucynę. ▲ Małżonkowie na tle „Ostatniej wieczerzy” wyhaftowanej przez panią Lucynę.
Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość

Zawsze miałem w sobie odpowiedzialność przed Panem Bogiem za drugiego człowieka. Gdy byłem mały, mama wysyłała mnie i rodzeństwo do spowiedzi. To ja miałem czuwać, czy moi bracia rzeczywiście poszli – wspomina pan Stanisław. Dziś wspólnie z żoną angażują się w życie parafii – pomagają w bieżących zadaniach, uczestniczą w spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym. Aktywnie działają w Apostolstwie Chorych. Pani Lucyna prowadzi kronikę i pisze dla parafialnej gazetki, pan Stanisław jest szafarzem. Jak sami mówią, ich troską jest ożywianie wspólnoty.

Uśmiech i krzyż

Najwięcej czasu poświęcają wspólnocie Apostolstwa Chorych. – Wiemy, co to znaczy nieść krzyż z własnym dzieckiem i z Jezusem – mówi pani Lucyna. – Sami też przeszliśmy przez poważne problemy zdrowotne – dodaje. Doświadczenie cierpienia i śmierci syna zmieniło ich. Mariusz zachorował na cukrzycę w wieku 11 lat. – To były lata 70. Nie było aparatów do mierzenia cukru, strzykawki do podawania insuliny trzeba było gotować. W czasie stanu wojennego trudno było o dobrej jakości jedzenie, a jego dieta musiała być ściśle przestrzegana – wspomina. Niestety cukrzyca z czasem zaczęła siać spustoszenie w organizmie Mariusza. – Nerki przestały pracować, stracił wzrok, przeszedł amputację nogi. Te wszystkie cierpienia, które go spotykały pod koniec życia, zawsze wiązały się z czasem Wielkiego Postu. To było dla nas niewytłumaczalne, bardzo trudne doświadczenie krzyża Jezusa i naszego dziecka. Ale Mariusz pozostawał przy tym wszystkim bardzo pogodny, potrafił żartować ze swojej niepełnosprawności – wspomina Lucyna Mastalerz. Choroba i śmierć syna pomogły im lepiej zrozumieć, jakim bogactwem Kościoła są cierpiący. – Słowa Jana Pawła II o tym, że chorzy są skarbem, towarzyszą mi do dziś. Pamiętam, że w czasie spotkania w Katowicach papież mówił: „Modlitwa i ofiara jednych służy innym i dlatego wasze cierpienie nie jest tylko cierpieniem, ale jest także apostolstwem. Apostolstwo pomaga zwyciężać Bogu w ludziach, w świecie” – podkreśla pani Lucyna.

Duch prowadzi

Pierwszą grupą, w jaką się zaangażowała L. Mastalerz, było Apostolstwo Dobrej Śmierci. – Zachęciła mnie zelatorka, która wielu ludzi przyprowadziła do Pana Boga. Z czasem zaangażowałam się w Odnowę w Duchu Świętym, zaprosił mnie ks. prob. Tadeusz Skrzypczyk. Z początku chodziłam bez Stasia – wspomina. – Wtedy jeszcze pracowałem w dozorze na kopalni. Nie miałem czasu, ale zastanawiałem się, co ona tak chodzi na te spotkania. Czytałem broszury i rozważania, które Lucyna przynosiła do domu – opowiada pan Stanisław. Potem zaangażował się w remont probostwa, do pomocy przekonał innych pracowników kopalni. – Z czasem postanowiłem wstąpić do Odnowy i żeby się uduchowić, pojechałem do Medjugorja – dodaje.

Pojawiła się także propozycja zostania nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej – Przez rok nie chciałem się zgodzić. Odpowiadałem, że nie jestem godny, zwodziłem. W końcu proboszcz powiedział: „Zastanów się i ostatecznie powiedz, że odmawiasz Panu Bogu tej posługi”. To był przełom – mówi. Jak wspomina, kiedy pierwszy raz wziął do ręki Ciało Pana Jezusa, poczuł „ogień w nogach”. – Zastanawiałem się, czy ja wytrzymam świadomość, że dotykam Boga i podaję go drugiej osobie – tłumaczy. – To wzruszające, kiedy widzi się, że ktoś czeka na Komunię Świętą z różańcem w ręku – zauważa.

Odnowa w Duchu Świętym odmieniła życie Lucyny i Stanisława. – Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak Duch Święty może przewrócić myślenie. Zawsze byłam ścisłowcem: kochałam matematykę, fizykę, chemię. Czytanie lektur to było dla mnie coś strasznego. Dlaczego o tym wspominam? Uczestniczyłam w wylaniu Ducha Świętego, ale początkowo wydawało mi się, że nie ma u mnie jakiś spektakularnych owoców. Pewnego dnia ks. Wojciech Bartoszek poprosił mnie, żebym z uwagi na naszą historię z synem napisała coś o cierpieniu. Trochę się wystraszyłam, ale Duch Święty mnie poprowadził, zauważyłam, że korzystam z Jego owoców – dzieli się. Tak rozpoczęła się trwająca do dziś współpraca z Apostolstwem Chorych.

Małżeństwo m.in. służy uczestnikom rekolekcji dla chorych. – Zaproponowaliśmy stworzenie grup dzielenia. Polega to na tym, że w czasie konferencji prezentowane jest jakieś zagadnienie, np. stosunek rodziny do choroby. Potem jest wspólna modlitwa przed Najświętszym Sakramentem i rozmowy na temat zagadnienia z konferencji w niewielkich grupach. To stwarza bezpieczną przestrzeń – tłumaczy pani Lucyna. Zapytani, czy warto znaleźć swoją wspólnotę w Kościele, małżonkowie odpowiadają zgodnie: „Oczywiście”. – Nie trzeba się bać, należy szukać takiego miejsca, w którym za formację odpowiedzialny jest kapłan – zastrzega pan Stanisław.

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.