Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów

msp

publikacja 14.05.2022 21:30

W czasie seminaryjnej formacji patronem ich rocznika był Jan XXIII. Poznajcie drogę do kapłaństwa i motywacje, jakie kierowały nowo wyświęconymi przy wyborze hasła prymicyjnego.

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów Nowo wyświęceni księża przed Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym. Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość

ks. Patryk Dawid

ur. 13.02.1995 Mikołów
parafia zamieszkania: św. Wojciecha, Mikołów
hasło prymicyjne: Będziesz miłował (Mk 12,30)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Patryk Dawid archiwum WŚSD

Czy ksiądz może być zakochany? Musi! Nie chodzi tutaj o piękny slogan, że powinien być zakochany w Panu Jezusie. Przede wszystkim powinien kochać Boga, ale także każdego człowieka, którego spotka na swojej drodze, bez względu na to, czy jest to łatwa osoba, czy też nie. Kapłaństwo to również sztuka kochania wspólnoty - Kościoła, ale także mniejszych grup. W tej ewangelicznej dynamice miłości objawia się czuła obecność Boga, który jest Bogiem bliskim i troszczy się o swoje dzieci. Tym dla mnie jest posługa prezbitera - pośredniczeniem w tym codziennym przybliżaniu się Boga do człowieka. To zwykle i proste bycie narzędziem w Jego ręku, bo ja sam z siebie niczego nie czynię, ale mam zaszczyt uczestniczyć w kapłaństwie mojego Mistrza i Pana, które streszcza się w prostych słowach: "Będziesz miłował" (Mk 12,30). Stąd mój wybór słowa, które ma mnie prowadzić przez całe życie. Ono ma mnie również definiować oraz nieustannie weryfikować, a gdy przyjdzie taka potrzeba, to także stawiać do pionu. W tym zawiera się Boży konkret. Tylko tyle i aż tyle: "Będziesz miłował, Patryku!".

Jezusowa zachęta także opisuje historię mojej formacji. Mam wrażenie, że moja droga to nieustanne domaganie się Boga o miłość, a także doskonalenie w niej przez różne doświadczenia, także minionego roku, kiedy mogłem posługiwać jako diakon. Odczytuję to jako troskę naszego Taty, który chciał mnie przygotować do drogi, jaką sobie obrałem, przez wcześniej wspomniane słowa z markowej Ewangelii. Co chwila jakby dodawał: "To jeszcze nie wszystko". Wówczas zaskakiwał i obdarzał tak hojnymi oraz pięknymi darami, za które będę Go uwielbiał nie tylko tu, na ziemi, ale przez całą wieczność. To dopiero początek drogi i nie zabraknie na niej przestrzeni ofiary, bo ona jest związana zawsze z miłością. Kto kocha, musi być przygotowanym na poświęcenie. Taki przykład zostawia nam nikt inny, jak sam Jezus i to On sam zaprasza do pójścia za Nim. Ja odpowiadam na tę zachętę przez gotowość posługi jako prezbiter i gotowy jestem kochać jak On. Będę się starał, bo "co to za ksiądz, który nie kocha" - jak mi powiedział kiedyś przyjaciel.

ks. Marcin Głąbek

ur. 23.12.1996 Katowice
parafia zamieszkania: Najświętszego Serca Pana Jezusa, Katowice-Murcki
hasło prymicyjne: Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie (Mt 22,9)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Marcin Głąbek archiwum WŚSD

Droga rozpoznawania mojego powołania rozpoczyna się w murckowskiej parafii. Tutaj przez 12 lat posługiwałem przy ołtarzu, początkowo jako ministrant, następnie lektor i animator. To fascynacja rytmem wybijanym przez Eucharystię, która budowała naszą wspólnotę ministrancką, pozwalała na głębsze poznawanie i rozumienie Kościoła. Codzienność przeżywana w tej wspólnocie dała impuls do rozwoju intensywniejszej i dojrzalszej relacji z Panem, który długo i delikatnie pukał do mojego serca. W historii mojego życia trudno doszukiwać się wyraźnego momentu, za którego pomocą Bóg by je odmienił i całkowicie zwrócił w swoją stronę. Jestem jednak przekonany, że On na różne - często bardzo dyskretne - sposoby wskazywał mi szlak, na który zaprasza do wyruszenia we wspólną podróż. Świadectwo życia kolejnych duszpasterzy i katechetów, ludzi tak często będących autentycznie bardzo blisko Chrystusa, obserwowane z małego ministranckiego świata pozwoliło na kiełkowanie i stopniowy wzrost mojego powołania.

Mam świadomość, że droga, w którą wyruszam, jest wymagająca oraz angażująca wszystkie siły, by codziennie i wytrwale nie wskazywać na siebie, lecz zawsze na Boga - bliskiego, o sercu czułym i miłosiernym. Ale właśnie w ten sposób rozumiem naszą misję, do której Kościół nas posyła, by niestrudzenie zapraszać na Ucztę wszystkich (a nie tylko wybranych). By wciąż wychodzić na rozstaje dróg, na peryferia, o których już dawno zapomnieliśmy. Wierzę, że głos króla z Mateuszowej Ewangelii, posyłającego w świat swoje sługi, jest głosem, którym Chrystus angażuje w swoje dzieło również i mnie.

ks. Mikołaj Kupka

ur. 6.01.1993 Rydułtowy
parafia zamieszkania: św. Małgorzaty Dziewicy i Męczennicy, Lyski
hasło prymicyjne: Nie umrę, ale żył będę i głosił dzieła Pana (Ps 118,17)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Mikołaj Kupka archiwum WŚSD

Moja droga rozeznawania powołania rozpoczęła się od chwili, gdy zainspirowałem się postawą trojga dzieci z Fatimy. Zaczęło się to od pielgrzymki parafialnej do Portugalii, na którą pojechałem wraz z rodzicami, gdy jeszcze chodziłem do technikum. I wtedy, po powrocie, zacząłem pytać Pana Boga: "Do czego Ty mnie powołujesz?". I siebie: "Co chcę robić po skończeniu szkoły technicznej?".

Po jakimś czasie, gdy jeszcze uczyłem się w technikum, poruszył mnie fragment z Ewangelii według św. Mateusza o dobrowolnej bezżenności (Mt 19,10-12). Wtedy pojawiła mi się w sercu myśl, czy czasem i mnie Pan Bóg nie powołuje do pójścia za Nim drogą kapłaństwa. I tą chwilę określiłbym jako moment rozpoczęcia odkrywania powołania, dzięki któremu jestem tu, gdzie jestem.

Ostatecznie po ukończeniu technikum pracowałem przez niecały rok, a następnie zgłosiłem się do Wyższego Śląskiego Seminarium w Katowicach. I właśnie od tego czasu towarzyszą mi słowa psalmu 118: "Nie umrę, ale żyć będę i głosić dzieła Pana". Pierwszy raz poruszyły mnie, gdy modliłem się jedną z godzin brewiarzowych w chwili kryzysu. Później, wraz z latami formacyjnymi, słowa te nieraz wracały do mnie. Czasem dodawały otuchy, kiedy indziej wzbudzały nadzieję i umacniały. Odnajdywały mnie w prozie życia codziennego, jak i w momentach kryzysowych podczas formacji. Dlatego słowa tego psalmu wybrałem jako hasło prymicyjne, bo od samego początku formacji towarzyszą mi i są mi szczególnie bliskie. Zresztą pod całym Psalmem 118 podpisuję się całym sercem, gdyż jest to i "mój" hymn dziękczynny na cześć Pana za to wszystko, czego dokonał w moim życiu, w tym za dar mojego powołania.

ks. Daniel Ludwik

ur. 1.05.1996 Ruda Śląska
parafia zamieszkania: Wniebowzięcia NMP, Chorzów-Batory
hasło prymicyjne: Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych (2 Kor 4, 7)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Daniel Ludwik archiwum WŚSD

Od III klasy szkoły podstawowej byłem ministrantem. Dlatego odkrywanie powołania było w moim przypadku silnie związane z przestrzenią prezbiterium. Wpierw pojawiła się dziecięca fascynacja liturgią, odkrywanie z ciekawością kolejnych czynności spełnianych przy ołtarzu, a także podziw dla ówczesnego opiekuna wspólnoty. Jezus przemówił do mnie przez piękno liturgii i świadectwo księdza. Od dziecięcego zachwytu poprowadził mnie do świadomego wyboru kapłaństwa.

Przez lata pojawiały się różne pomysły na siebie w mojej głowie, ale myśl o kapłaństwie, jednym razem słabsza, a innym silniejsza, nigdy nie znikała. W klasie maturalnej miałem pomysł na wypróbowanie siebie przez pójście na zwyczajne studia i uzyskanie zawodu, a jeśli powołanie przetrwa, wówczas zapisanie się do seminarium (gdybym zrezygnował, miałbym do czego wracać). Jednak w Wielki Czwartek pojawiła się myśl, że nie chodzi o to, żeby wpierw zabezpieczyć sobie przyszłość "na wszelki wypadek". Jezus dał mi się poznać jako Pan ryzyka. I oto jestem.

Na obrazku zapisałem słowa z 2 Listu do Koryntian: "Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych". Czas seminarium uświadomił mi, że jestem słaby i mam prawo być słaby (co nie oznacza, że nie mam się rozwijać, pracować nad sobą w różnych wymiarach). Takiego mnie wybrał Jezus i takiemu mnie powierza służbę w Kościele, "aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas" (2 Kor 4,7). Chciałbym, aby to hasło nie pozwoliło mi zapomnieć, że jestem naczyniem, a skarbem jest Jezus w swoim słowie, eucharystycznym chlebie, w przebaczeniu podczas spowiedzi i pozostałych sakramentach.

ks. Grzegorz Margalski

 ur. 22.01.1996 Katowice
parafia zamieszkania: Najświętszego Serca Pana Jezusa, Katowice-Murcki
hasło prymicyjne: ...zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa (Flp 3,12)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Grzegorz Margalski archiwum WŚSD

Ten krótki urywek z Listu św. Pawła do Filipian, który wypisałem na obrazku prymicyjnym, znakomicie opisuje drogę mojego powołania. Myśl o tym, że gdy dorosnę, mógłbym zostać księdzem, pojawiła się w mojej głowie bardzo wcześnie, kiedy byłem jeszcze w przedszkolu. Może to nieco dziwne, ale gdy moi rówieśnicy snuli na przyszłość plany podboju kosmosu, bohaterskiego gaszenia pożarów, ścigania groźnych przestępców czy zdobywania złotych medali na igrzyskach olimpijskich, moje myśli zawsze uciekały w kierunku "tej drugiej" strony ołtarza. Oczywiście później, jak prawie u każdego chłopca, równie ekscytująca wydawała się praca kierowcy autobusu, ale to zupełnie inna historia...

Wkrótce po Pierwszej Komunii zostałem ministrantem. Zacząłem czytać słowo Boże i śpiewać psalmy w czasie Mszy św. Moje zaangażowanie w parafii wzrastało i w końcu zostałem posłany na kurs dla animatorów ministranckich. Wydarzenia te zbiegały się z wyborem szkoły średniej i profilu klasy... Bardziej lub mniej świadomie moje wybory zaczęły obierać kurs na seminarium i ta perspektywa zaczynała mnie przerażać. "Przecież seminarium to miejsce dla ludzi świętych. Albo przynajmniej dla takich, którym do świętości nie jest daleko" - tak sobie wtedy myślałem. A przecież mnie w tamtym okresie wydawało się, że niestety jestem w tej trzeciej grupie, której daleko do chrześcijańskiego ideału. Rozpaczliwie poszukiwałem więc alternatyw: na tapecie były teatr, dziennikarstwo i tworzenie filmów. Tak rodziły się moje licealne pasje. Wszystkim, którzy pytali, opowiadałem o szumnych planach na studia dziennikarskie, aktorskie albo o szkole filmowej.

Jednak, kiedy przyszło co do czego, śląskie seminarium było jedynym miejscem, w którym starałem się o przyjęcie. Jak do tego doszło? Nie wiem. To tak, jakby wszystkie drogi i tak zmierzały właśnie w tym kierunku. Nie było tworzenia listy "za i przeciw" ani kulminacyjnego momentu podjęcia decyzji o pójściu do seminarium. Zdaje się, że zawsze wiedziałem, iż tak właśnie skończy się farsa z szukaniem alternatywnych zainteresowań. Choć pokornie muszę przyznać, że w mojej decyzji było też swoiste: "Panie Boże, chwilowo wygrałeś. Ale zobaczymy, kto wygra ostatecznie. Bo ja Ci pokażę, że się tu nie nadaję".

Chwilowo nawet zdawało się, że mam rację. Na początku okresu propedeutycznego w Brennej czułem się zupełnie z innej bajki: koledzy rocznikowi po formacji oazowej, zaangażowani w diecezjalnym Duszpasterstwie Ministrantów, liderzy grup młodzieżowych i... ja. Zwykły, szary chłopak z Murcek. A jednak Pan Bóg prowadził mnie przez kolejne etapy formacji. Towarzyszył w momentach dobrych, radosnych, ale był też ze mną w chwilach trudnych, choć nie zawsze potrafiłem tę obecność dostrzec i docenić. Kiedy w pewnym wyjątkowo złym okresie w mojej głowie zaczęła się kształtować lista "za i przeciw", w której przeważały argumenty za opuszczeniem seminarium, Pan Bóg wszedł w moje życie w czasie wielkopostnych rekolekcji i zrobił w nim porządek, jak tylko On potrafi. Ale to nie wszystko. Bo On pokazał mi wtedy, że nie jestem sam. Że On faktycznie jest ze mną, nawet jeśli mi się wydaje, że jest zupełnie na odwrót.

Oczywiście, kolejne kryzysy wciąż przychodziły, ale miałem już doświadczenie, że jesteśmy z Panem Bogiem w nich razem. I dzisiaj jestem Mu za te trudne chwile bardzo wdzięczny. Dzięki nim wiem, że to moje bycie księdzem wcale nie jest moją zasługą. Nie jest zwieńczeniem wysiłku podjętego w czasie formacji, nie jest nagrodą za święte życie ani za gorliwe spełnianie obowiązków. Jest wyłącznie zasługą Pana Boga, który w swojej miłosiernej wspaniałomyślności wpadł na pomysł, że ja, grzesznik, nadaję się. Mało tego - On w pocie czoła harował przez te siedem lat formacji, aby mi pokazać, iż to nie moje wysiłki sprawiają, że się nadaję czy nie. Że to nie ja mam zasługiwać na kapłaństwo, bo przecież jak miałbym tego dokonać? Pan Bóg uświadomił mi, że po prostu On mi je daje. Że to bycie księdzem jest Jego darem danym mi za darmo. Kapłaństwo jest podarowaną mi drogą, która ma prowadzić mnie do świętości - dokładnie tak, jak u innych ludzi tą drogą może być małżeństwo. Kapłaństwo jest więc Bożą łaską, która potrzebuje Bożej łaski. I wiem, że na tę pomoc z Nieba mogę liczyć, bo wielu ludzi każdego dnia wspiera mnie swoją modlitwą. Ta świadomość od początku formacji niezmiernie dodaje mi otuchy. Dzisiaj wszystkim tym osobom serdecznie dziękuję i proszę: nigdy nie ustawajcie w waszej modlitwie!

Ale wiem też, że mogę liczyć na pomoc Bożej łaski, bo "...zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa" (Flp 3,12). To zdanie pojawiło się w moim życiu w czasie jednego z trudnych okresów w seminarium. A przecież Chrystus dba o ludzi, których sobie zdobywa. Bo nie jesteśmy Jego łupem wojennym, tylko przyjaciółmi. Nieważne więc, jaką historię, jakie wydarzenia, jakie słabości czy jakie grzechy skrywa wielokropek, który znajduje się w moim haśle prymicyjnym. Ważne, że On mnie zdobył. Dzięki temu, jak pisze dalej do Filipian św. Paweł: "zapominając o tym, co jest za mną, a zwracając się ku temu, co przede mną, biegnę ku mecie po nagrodę, do której Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie" (Flp 3,13-14).

Cieszę się, że mogę dziś z całą szczerością serca powiedzieć Panu Bogu: "Myliłem się. Ty wygrałeś. Ty zwyciężyłeś. Obyś zwyciężał we mnie jak najczęściej!".

ks. Łukasz Płaczek

ur. 25.12.1996 Świętochłowice
parafia zamieszkania: Świętych Apostołów Piotra i Pawła, Świętochłowice
hasło prymicyjne: Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity (J 15,5)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Łukasz Płaczek archiwum WŚSD

Wychowywałem się w wierzącej rodzinie - już od najmłodszych lat całą rodziną chodziliśmy do kościoła na niedzielne Eucharystie, Roraty oraz na rożne okresowe nabożeństwa, np. majowe, Różaniec, Drogi Krzyżowe itp. Od Pierwszej Komunii św. angażowałem się w życie mojej parafii, formując się i posługując w różnych grupach - ministrantach, a później w Ruchu Światło-Życie. Co roku jeździłem na rekolekcje oazowe i ministranckie, w czasie których poznawałem rówieśników, księży oraz kleryków. W tym czasie było mi dane poznać wielu księży, którzy swoim świadectwem życia ukazali mi, że powołanie kapłańskie jest piękną przygodą z Panem Bogiem.

W pierwszej klasie liceum po raz pierwszy usłyszałem tzw. głos Pana, ale szybko o tym zapomniałem, byłem bowiem zainteresowany innymi sprawami. Ponadto tłumaczyłem sobie, że jeszcze nie nastąpił czas do podejmowania tak ważnych decyzji. Rok później myśli o wstąpieniu do seminarium pojawiały się coraz częściej. Na początku klasy maturalnej wszystkie siły i cały czas poświęciłem na przygotowanie się do egzaminów maturalnych, dlatego wyparłem ze świadomości pytanie: "Co później?". Jednak nie musiałem długo czekać na odpowiedź Pana Boga, gdy miesiąc przed maturami usłyszałem: "Pójdź za Mną". I tak po zdaniu egzaminów maturalnych podjąłem decyzję o wstąpieniu do WŚSD w Katowicach, dając sobie czas na rozeznanie powołania. Wiedziałem, że jeżeli nie spróbuję, to później będę tego żałować. Na pomoc przyszła mi możliwość formowania się w Brennej na roku propedeutycznym. To w zaciszu tego górskiego miasteczka konfrontowałem się z moimi myślami i planami na życie, poznawałem i rozeznawałem moje wewnętrzne motywacje oraz dzieliłem się moimi przemyśleniami z Panem Bogiem na modlitwie. Teraz wiem, że było to najlepsze rozwiązanie, aby się przekonać, czy to jest ta droga.

Fragment z Pisma Świętego, który obrałem sobie na hasło prymicyjne, również korzeniami sięga okresu formacji w Brennej. "Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity" (J 15,5) - było to jedno z pierwszych siglów, które zapisałem w swoim dzienniku duchowym. Poznając siebie, zarówno swoje mocne, jak i słabe strony, talenty i wady, coraz bardziej dochodziłem do wniosku, że sam nie dam rady. Zawsze czegoś mi brakowało, w czymś niedomagałem. I z takim stanem rzeczy trzeba się pogodzić, bo jesteśmy tylko ludźmi. Wtedy bardzo do mnie przemówił ten fragment z Ewangelii według św. Jana: gdy będę bazował tylko na sobie, to wcześniej czy później zabraknie mi sił, zacznę pomału "umierać". Ja sam potrzebuję fundamentu, którym jest dla mnie Bóg. A trwając z Nim, będę wstanie uczynić jeszcze większe rzeczy.

ks. Daniel Stolarz

ur. 5.02.1994 Mikołów
parafia zamieszkania: Matki Bożej Fatimskiej, Mysłowice-Wesoła
hasło prymicyjne: Ukochałem cię odwieczną miłością (Jr 31,3)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Daniel Stolarz archiwum WŚSD

Ciężko wskazać w moim życiu konkretny moment, kiedy Pan Jezus wezwał mnie na drogę powołania kapłańskiego. Wszystko nastąpiło w jakiś naturalny sposób. Kiedy spoglądam na czas przed seminarium, a także formacji seminaryjnej, to widzę, jak Pan prowadził mnie krok po kroku.

Początek świadomej drogi wiary i relacji z Panem Bogiem, przejście z wiary bardziej tradycyjnej w wiarę żywą i świadomą, nastąpił w dość nietypowy sposób, jak na chłopaka. Otóż, pierwszą wspólnotą, do jakiej trafiłem, były... Dzieci Maryi, które raczej kojarzą się z grupą dla dziewcząt. Było to w drugiej gimnazjum. Po Mszy szkolnej czekałem przed kościołem na przyjaciela, który był ministrantem. W międzyczasie na placu przy salkach parafialnych zaczęły gromadzić się właśnie "maryjki". Kiedy przyjaciel do mnie dołączył, stwierdziliśmy, że dla żartów pójdziemy na "maryjkowe" spotkanie. I to jedno spotkanie przerodziło się w prawie roczny pobyt w Dzieciach Maryi. Później, pod koniec roku szkolnego, przeszliśmy do oazy. W połowie III klasy gimnazjum w ferie zimowe pojechałem do Brennej-Leśnicy na Oazę Ewangelizacji. Tam po raz pierwszy w sposób żywy doświadczyłem Bożej miłości i ogłosiłem Jezusa moim Panem i Zbawicielem. Ten wybór okazał się kluczowy dla mojego życia i zaczęła się piękna przygoda z Chrystusem, która trwa do dziś. Na koniec trzeciej gimnazjum zostałem ministrantem. I tak poprzez formację w oazie i ministrantach Pan Jezus przyciągał mnie coraz bardziej do siebie i Kościoła. Z chłopca, który siadał w czasie Mszy gdzieś w kącie na chórze, sprawiał, że byłem coraz bliżej ołtarza.

W połowie technikum zaczęły pojawiać się poważniejsze myśli o kapłaństwie, a pragnienie czegoś więcej stawało się silniejsze. Pojawił się tylko dylemat, gdzie pójść: seminarium diecezjalne czy franciszkanie? Jeździłem na rekolekcje powołaniowe i z seminarium diecezjalnego, i z franciszkańskiego centrum młodzieżowo-powołaniowego Trzej Towarzysze. Ostatecznie wybór padł na seminarium diecezjalne. I tak do końca nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego. To tak, jak pisał św. Jan Paweł II: dar i tajemnica. Czas seminarium był piękny, choć bywało bardzo ciężko. "Po drodze" były też liczne staże, które poszerzały horyzonty (hospicjum Cordis, szkoła podstawowa i technikum, parafie Ducha Świętego w Tychach i Matki Kościoła w Jastrzębiu-Zdroju). Każde z miejsc i napotkanych osób wniosły coś do mego życia i dały wiele dobrego. Po drugim roku byłem też na urlopie dziekańskim, w czasie którego pracowałem w wydawnictwie i hurtowni Emmanuel. Seminarium wydaje się czasem długim, ale minęło bardzo szybko. Jestem wdzięczny Panu za to, że prowadził mnie aż do tej pory i, jak ufam, będzie prowadził.

Wybrałem hasło prymicyjne: "Ukochałem cię odwieczną miłością". Jest to fragment z Księgi Proroka Jeremiasza (Jr 31,3). Słowo to bardzo poruszyło mnie na którychś rekolekcjach w czasie seminarium. Wydawało mi się, że już znam Jezusa, że jestem blisko Boga. Ale w czasie tych rekolekcji zrozumiałem, że stworzyłem wokół mojego serca mury i nie chcę dopuszczać Boga tak blisko. Ten fragment skruszył mury i pozwolił na nowo przyjąć miłość Boga. Zrozumiałem wtedy, że Pan kocha mnie odwiecznie, że kocha stale i zawsze chce być blisko mnie. Chciałbym w swojej posłudze prowadzić ludzi do Boga, pomagać im w doświadczeniu Jego miłości i uwierzeniu w Jego miłość. Ten fragment jest więc niejako świadectwem, które wypływa z żywego doświadczenia Boga i Jego miłości. Ma mi też o tym doświadczeniu przypominać.

ks. Marcin Zawojak

ur. 22.06.1996 Chorzów
parafia zamieszkania: Najświętszego Serca Pana Jezusa, Ruda Śl.-Bykowina
hasło prymicyjne: Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał (Ps 37, 5)

Archidiecezja. Mamy 8 neoprezbiterów   ks. Marcin Zawojak archiwum WŚSD

Mówiąc o swojej drodze powołania - rozeznawania wyboru życia kapłańskiego - patrzę zawsze z perspektywy czasu. Nie było w moim życiu jakiegoś jednego, konkretnego wydarzenia, które mógłbym wskazać jako początek myśli o byciu księdzem w przyszłości. Mówiąc krótko: nie było Damaszku. Moje powołanie rozwijało się w domu rodzinnym wśród najbliższych oraz w parafialnej wspólnocie ministrantów. Po wczesnej Komunii wraz z bratem zostaliśmy ministrantami i tam zrodziła się myśl o wstąpieniu do seminarium duchownego w Katowicach. Początkowo odkładana na lata następne - bo przecież jeszcze jest czas. W klasie maturalnej - w momencie wyboru, co robić dalej po szkole - myśl o seminarium była na tyle silna i mocna, że postanowiłem spróbować, zobaczyć, czy się nadaję, czy potrafię się modlić, żyć samemu. I z perspektywy czasu rozeznaję, że to była dobra decyzja.

Bycie diakonem daje mi wiele radości, pomimo napotykanych trudności i przeciwności. Z tymi trudami związane jest nieco wybrane przeze mnie hasło prymicyjne, zaczerpnięte z Ps 37, 5: "Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał". Zaufanie Panu Bogu to właśnie myśl przewodnia na moją drogę powołania - tego powołania do świętości, które chcę realizować na drodze życia kapłańskiego. Bo w życiu przecież zaufanie do Pana Boga jest fundamentem, który pozwolił mi przetrwać trudy formacji seminaryjnej i, jak ufam, pomoże mi iść przez życie w wierności codzienności życia kapłańskiego. Bez przekonania, że Pan Bóg jest obecny i chce mojego szczęścia, przekonania o tym, że kocha mnie zawsze i pomimo wszystko, każda obrana droga w końcu stanie się jałowa i bezcelowa.