Jej historia

Wysłuchała Marta Sudnik-Paluch

|

Gość Katowicki 51-52/2021

publikacja 23.12.2021 00:00

− Kiedyś znalazłam wypracowanie z języka rosyjskiego, z siódmej klasy. Napisałam w nim, że jak będę dorosła, zostanę dziennikarzem. Nawet nie wiedziałam, że o tym marzyłam – śmieje się Katarzyna Widera-Podsiadło, autorka audycji w Radiu eM.

▲	− Mam głębokie przekonanie, że w mojej pracy prowadzą mnie wszyscy święci − mówi dziennikarka. ▲ − Mam głębokie przekonanie, że w mojej pracy prowadzą mnie wszyscy święci − mówi dziennikarka.
Roman Koszowski /Foto Gość

Chociaż dziś sądzę, że napisałam „żurnalist”, bo drugi zawód, jaki znałam w tym języku, to był „szachtior”, czyli górnik, a głupio by było napisać, że marzę o byciu górnikiem.

Nie planowałam pracy w radiu. Chciałam uczyć w szkole, ale na pierwszym roku studiów spotkałam kolegę z liceum, który zaprosił mnie do radia. Postanowiłam spróbować i tak zostałam. Od lat robię audycje. Bardzo lubię historie ludzi, tematy społeczne. Od zawsze staram się pokazywać prawdziwe życie, także niepełnosprawność. Obecność Maksa po prostu zintensyfikowała te tematy. Bycie rodzicem dziecka niepełnosprawnego to ciągłe oczekiwanie na coś nowego, lepszą formę terapii, poszukiwanie informacji na jej temat. A jak już się znajdzie coś, co pomoże, to chce się tym dzielić. Bo prawda jest taka, że w wielu wypadkach rodzice są zostawiani z diagnozą sami. Często nie wiedzą, co mają robić. Sami muszą wszystkiego szukać. Nawet sposoby karmienia i leczenia dziecka mogą być odkryciem. Dlatego staram się o tym mówić w moich audycjach.

Uważam, że niepełnosprawności nie można włożyć w ramy jednego programu, opatrzonego tytułem, który od razu sugeruje, że jest to właśnie dla tej grupy. Ten temat należy poruszać w wielu różnych miejscach. Dlaczego? Krzysztof Gołuch w swoim świetnie przyjętym cyklu fotograficznym „Co siódmy” udowadnia, że co siódma osoba jest niepełnosprawna. Tylko to są te problemy zdiagnozowane. A tak naprawdę niepełnosprawność kryje się w każdym z nas: to nasze deficyty, strachy, obawy, fobie. Sami czasem czujemy, że w czymś niedomagamy. Do niepełnosprawności zalicza się też jakieś choroby przewlekłe.

Zagubiona owieczka od Antoniego

Czy pamiętam moment przełomowy? Tak, zmiany zaczęły się, gdy postanowiłam zawierzyć swoje życie Jezusowi. Pobiegłam do kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach w czasie niedzielnego dyżuru radiowego i powiedziałam Bogu, żeby robił z moim życiem to, co uważa za stosowne, ponieważ mój sposób nie jest dobry. Nie przynosi tego, czego bym chciała. Tuż po tym jechałam na wypoczynek i poznałam mojego przyszłego męża. Później dowiedziałam się, że on też, będąc kilka tygodni wcześniej, przed wyjazdem, na pielgrzymce w Padwie, powiedział do swojego patrona – św. Antoniego – że czas się ustatkować i znaleźć drugą połowę. Tak się stało, że poznał mnie. Zawsze się śmieję, że to dowód na lenistwo tego świętego, bo „pogmerał” w swojej parafii i znalazł zbłąkaną owieczkę dla mojego męża – pochodzę z parafii pw. św. Antoniego.

Szybko nadrobiliśmy zaległości. Nie byliśmy młodymi rodzicami: ja miałam w momencie poznania męża 30 lat, a moja połówka była dekadę starsza. W ciągu 10 lat pojawiło się na świecie 4 naszych synów. Wtedy wiedziałam, że muszę zmienić miejsce pracy – decyzję o dzieciach podejmowaliśmy bardzo szybko, wiedząc, że „goni nas wiek”. Tak trafiłam do Radia eM i zostałam przyjęta z datą 1 listopada. To znamienne, mam takie głębokie przekonanie, że w mojej pracy prowadzą mnie wszyscy święci. Czuję to każdego dnia. Czasem mnie ktoś pyta, czy mam problemy w pracy: ze znalezieniem tematu, pomysłu na gości. Drobne sytuacje się zdarzają, ale większych problemów nie mam. Temat zawsze się pojawia, goście też – tak jakby ktoś podawał mi ich na tacy. Dlatego uważam, że wszystko, co robię, rozmówcy, których spotykam, nie pochodzą ode mnie. Oni mi są dani, a ja mam z nimi przeprowadzić rozmowę. Tak to odbieram – jako dar!

Bydlin i Rusinowice

Mam też głębokie przekonanie, że w tej pracy jestem przygotowywana do moich własnych sytuacji życiowych. Bo na przestrzeni tych lat zajmowałam się tematami, które potem znalazły odzwierciedlenie w moim życiu. Dawno temu jeździłam do Bydlina – tam każdego roku w wakacje był Zlot Rodzin Wielodzietnych Diecezji Sosnowieckiej. Pamiętam, jak patrzyłam na te rodziny. One mi się podobały, ale myślałam wtedy, że posiadanie tylu dzieci to jakieś szaleństwo! A potem z mężem zostaliśmy rodzicami czwórki, z której się ogromnie cieszymy. Już nie uważam, że to szaleństwo. (śmiech)

Później były Rusinowice. Tam jest ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych. Jeżdżą tam mamy na turnusy rehabilitacyjne. Spotkałam w tym miejscu wspaniałą siostrę Olgę, przyprowadzającą do mnie przez cztery albo nawet pięć lat mamy, które zwierzały mi się ze swoich radości i smutków dotyczących wychowania dzieci z niepełnosprawnością. Dziś już nie umiem policzyć, ile takich rozmów odbyłam, ile łez wylałyśmy, bo płakały one i płakałam ja. Najbardziej w pamięci utkwiła mi jedna góralka. Niesamowita kobieta, która urodziła kilkoro dzieci, a ostatnie z zespołem Downa. Mówiła o tej sytuacji z taką radością. Była przekonana, że to jest dar od Boga i nie ma co rozpaczać, tylko kochać. Czas tych wywiadów przypadł na okres moich dwóch kolejnych ciąż. Miałam w pamięci Bydlin i rodziny wielodzietne i nieraz się zastanawiałam, czy Pan Bóg znowu mnie do czegoś nie przygotowuje.

Moje trzecie dziecko urodziło się zdrowe. Czwarty syn, o czym dowiedziałam się dużo, dużo później, jest chory. Bezpośrednio po narodzinach nie było o tym wiadomo. Zdiagnozowany został dopiero w wieku dwóch lat. Maks jest niepełnosprawny intelektualnie. Kiedy się dowiedziałam, nie było to jakimś wielkim wstrząsem. Wielu rodziców opowiadało mi, że po usłyszeniu diagnozy krzyczeli: „Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało?”. Ja tak nie robiłam, bo bardzo szybko zaczęło się okazywać, że taki a nie inny Maks jest nam potrzebny i wnosi w nasze życie takie doświadczenia, na jakie nie mielibyśmy szansy, gdyby nie jego obecność. Myślę tutaj np. o pielgrzymce z chorymi do Lourdes. Co prawda byłam tam też jako dziennikarka, ale mój mąż i Maks byli ze mną. To był wspaniały tydzień, który trudno opisać słowami. Potem pojechaliśmy do Ziemi Świętej – to też by się nie wydarzyło, gdyby nie Maks. To było nasze pragnienie z rozsądku odkładane na półkę. Mamy małe dzieci, nie podołamy teraz finansowo – takie mieliśmy wymówki. Pojawienie się Maksa przyspieszyło tę decyzję, pielgrzymowaliśmy w jego intencji.

Szczęście

Maks w tym roku poszedł do szkoły, bo był odraczany. Bardzo bałam się tego momentu. Nie wiedziałam, jak to przeżyję. Czy będę w stanie wejść do szkoły, w której są same dzieci z niepełnosprawnością, pamiętając, że jeszcze niedawno wierzyłam, że on pójdzie do szkoły integracyjnej. Szkoła w Knurowie okazała się wspaniała, ciepła, z cudowną panią dyrektor. Maks jest tam niesamowicie szczęśliwy. Nie umie mówić, wypowiada tylko pojedyncze wyrazy. Ale co rano pyta: „Szkoła?”. Kiedy mówię: „Tak, dziś zobaczysz się z dziećmi”, widzę szczęście. „Dziś sobota” – to nie jest dobra odpowiedź. Maks cieszy się, że jest z nami, ale czuję, że chciałby być też w szkole. Czasem się zastanawiam, czy on byłby tak samo szczęśliwy, gdyby został uzdrowiony i poszedł do normalnej szkoły. Czy znalazłby tam tyle samo ciepła ze strony rówieśników i nauczycieli? Czy ja mam prawo w ogóle myśleć, że on jest nieszczęśliwy? On przecież promieniuje szczęściem. Tak, modlę się o uzdrowienie mojego syna, jak każdy rodzic chorego dziecka. Ale coraz rzadziej przychodzi mi to do głowy, kiedy patrzę na jego radość. Coraz częściej modlę się po prostu o to, by był szczęśliwy, gdziekolwiek będzie. Tak jak modlę się o to dla moich starszych synów.

Czego się boję? Tego, czego wszyscy rodzice dzieci niepełnosprawnych. Tego, czy po mojej i męża śmierci Maks znajdzie miejsce, w którym będzie mu dobrze. Wierzę, że jego starsi bracia będą umieli o to zadbać. Katarzyna Widera-Podsiadło – żona i mama Ryszarda, Stanisława, Jana, Maksymiliana; dziennikarka Radia eM od prawie 17 lat. Słuchacze kojarzą jej głos m.in. z audycji „Sekrety przyrody”, „Wspieramy mamy”, „Rodzinnie z radiem” czy „Moja historia”. W ostatnim czasie za programy, których adresatami bądź bohaterami są osoby z niepełnosprawnością, otrzymała nagrody: Idola 2021, przyznawaną przez Fundację „Szansa dla niewidomych”, oraz Regionalnego Lodołamacza w kategorii Dziennikarz bez barier.

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.