Po „fiat” stawia się kropkę

ks. Tomasz Wojtal ks. Tomasz Wojtal

|

Gość Katowicki 51-52/2021

publikacja 23.12.2021 00:00

O śląskich, pallotyńskich i… adwentowych korzeniach pasterskiej posługi mówi abp Adrian Galbas SAC, koadiutor archidiecezji katowickiej.

Abp Adrian Galbas  Ma 53 lata. Jest doktorem teologii duchowości.  Studiował dziennikarstwo.  W czasie dotychczasowej posługi pełnił  m.in. funkcję prefekta alumnów w Wyższym Seminarium Duchownym Księży Pallotynów w Ołtarzewie. W latach 2011–2019  był prowincjałem Prowincji Zwiastowania Pańskiego w Poznaniu, a następnie biskupem pomocniczym diecezji ełckiej. Abp Adrian Galbas Ma 53 lata. Jest doktorem teologii duchowości. Studiował dziennikarstwo. W czasie dotychczasowej posługi pełnił m.in. funkcję prefekta alumnów w Wyższym Seminarium Duchownym Księży Pallotynów w Ołtarzewie. W latach 2011–2019 był prowincjałem Prowincji Zwiastowania Pańskiego w Poznaniu, a następnie biskupem pomocniczym diecezji ełckiej.
Roman Koszowski / Foto Gość

Ks. Tomasz Wojtal: Jakie wspomnienia z dzieciństwa na Śląsku pozostały w pamięci Księdza Arcybiskupa?

Abp Adrian Galbas: Pierwsze lata życia spędziłem w Bytomiu-Karbiu. To robotnicza dzielnica z klasycznymi familokami, hałdami, kopalniami, ogródkami z laubami i całym tym śląskim pejzażem. Pamiętam babcię, jak codziennie z innymi kobietami z okna oglądała to, co się dzieje na ulicy. To okno w familoku to był dzisiejszy Facebook. (śmiech) Pamiętam smak lodów od Grali z nieistniejącej już dziś lodziarni, domowy kołocz i oczywiście śląski niedzielny obiad z kluskami, roladą i modrą kapustą, które poza Śląskiem smakują inaczej. Nie chcę jakoś szczególnie idealizować tego czasu, ale dziś bardzo się cieszę, że jestem Ślązakiem.

Ta radość jest też związana z powrotem po ponad 30 latach w te strony?

Poniekąd tak. Muszę jednak powiedzieć, że choć wyjechałem ze Śląska w 1987 roku, nigdy tak do końca go nie opuściłem. Przeżywałem lepsze i gorsze momenty. Mieliśmy nawet ze Śląskiem swoje „ciche dni”, co jakoś było pewnie związane ze śmiercią mojej mamy i przeżywaniem żałoby po niej. Wtedy trudniej mi było tu przyjeżdżać. A potem się wahnęło w drugą stronę i zacząłem odświeżać wiele starych śląskich więzi oraz budować nowe. Bo dla mnie Śląsk to przede wszystkim ludzie. Ważni w moim życiu.

Ludzie, czyli rodzina…

Też, chociaż tej najbliższej rodziny prawie już tutaj nie ma. Część jest w wieczności, a część mieszka za granicą. Pozostaje ten drugi krąg rodzinny i oczywiście znajomi i kumple ze szkoły średniej. Chodziłem do technikum mechaniczno-samochodowego, ale proszę mnie nie pytać o żadne szczegóły związane z naprawą pojazdów, bo naprawdę niewiele z tego pamiętam, a jak w aucie złapię gumę, to zaczynam mieć objawy paniki. Na szczęście więzi i relacje pozostały i okazały się trwalsze niż wiedza na temat układów olejowych, przepustnic i wymiany opon.

I możemy dodać, że od samochodów ważniejsza okazała się droga… powołania. Jak to się zaczęło?

Duży wpływ na kształtowanie mojego bardziej dojrzałego życia duchowego miało przyjęcie bierzmowania. To był pierwszy istotny moment procesu nawrócenia, który oczywiście cały czas trwa. Od bierzmowania wiara, która wcześniej była jakby z drugiej ręki, stała się przeżyciem bardziej osobistym i moim. A potem przyszło powolne rozeznawanie powołania.

Jak na tej drodze pojawili się pallotyni?

Pewnie gdybyśmy nie byli wierzący, to bym powiedział, że to czysty przypadek. Wiedziałem, że jeśli seminarium, to raczej zakonne, choć nie wiedziałem dlaczego. A że nie miałem zbyt wielkiego rozeznania w temacie, więc zaufałem koledze z klasy, którego brat był pallotynem. To właśnie przez niego odkryłem tę wspólnotę i jej charyzmat, który okazał się bardzo bliski i „pożywny”. Niektórzy żartują, że pallotyni są jak świnka morska… ani świnka, ani morska. (śmiech) Ani to ścisły zakon, ani diecezja. Tam jednak odnalazłem swoje konkretne miejsce w Kościele.

Pamięta Ksiądz Arcybiskup hasło ze swojego obrazka prymicyjnego?

Oczywiście. Było to zdanie z Apokalipsy: „Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków!” (Ap 7,12). I pamiętam doskonale, jak dojrzewałem do tego Słowa. Chciałem wejść w kapłaństwo z uwielbieniem w sercu. Po całym żmudnym i zawiłym procesie rozeznawania: to czy nie to, tu czy nie tu, tak czy nie tak, gdy w końcu powiedziałem „tak”, a Kościół to zaakceptował i też powiedział „tak”, pozostało czyste uwielbienie.

Jak pallotyńskie wychowanie i charyzmat pomagają w posłudze biskupa?

Najważniejszym elementem tego charyzmatu jest zaproszenie do podejmowania realnej współpracy ze świeckimi. Założyciel zgromadzenia św. Wincenty Pallotti jako ksiądz diecezjalny już dwa wieki temu zwracał na to uwagę i to praktykował. To zaproszenie jest wciąż aktualne. Kiedy próbujemy ze świeckimi współpracować, a nie tylko delegować im robotę, zazwyczaj dobrze się to kończy. Ale oczywiście skoro współpraca, to zależy ona także od świeckich. Czy chcą, czy się odważą, czy zaufają. Chciałbym tego bardzo w naszej archidiecezji.

Zawołanie biskupie „Pax Christi” to także ukłon w stronę charyzmatu pallotyńskiego…

To pierwsza część pozdrowienia, jakiego używa się w rodzinie pallotyńskiej. Na słowa „Pax Christi” (Pokój Chrystusa) pallotyni odpowiadają: „Sit semper nobiscum” (Niech będzie z nami). Ale wybrałem te słowa także dlatego, że chciałem i chcę, by to moje biskupowanie było, choćby i nieudolnym, przekazywaniem pokoju, którego źródło jest w Chrystusie. Przekazywanie światu znaku pokoju, ale też Znaku Pokoju, którym jest sam Chrystus, to zresztą najważniejsze zadanie całego Kościoła.

Zarówno nominacja biskupia do Ełku, jak i ta do Katowic zostały ogłoszone w Adwencie. Jak odczytuje Ksiądz Arcybiskup ten znak?

Kiedy dwa lata temu dowiedziałem się o nominacji na biskupa pomocniczego diecezji ełckiej, byłem prowincjałem Prowincji Zwiastowania Pańskiego. Nuncjusz, przekazując mi informację o decyzji Ojca Świętego, nawiązał wtedy do postawy Maryi. Ona po słowie „fiat” stawia kropkę. Chciałbym tak umieć. Anioł przyszedł do Maryi tylko raz, tak przynajmniej wynika z Ewangelii. Codzienność Maryi jest bez anioła. Ona konsekwentnie wypełnia to, na co się zdecydowała. Nie da się tego bez zaufania Bogu, czyli od przekonania, że On jest od tego wszystkiego większy i mądrzejszy. Jest większy od całego naszego życia! My jesteśmy zaproszeni, by Go usłyszeć, a potem szarpnąć się na życie z Nim, na kropkę po naszym „fiat”, co oczywiście nie przychodzi bez walki. Wiem to po sobie i wie pewnie każdy, kto na taką drogę się decyduje.

Co jest najtrudniejsze w tym biskupim „fiat”?

Podczas rekolekcji przed sakrą rozważałem po kolei pytania, które zadaje się biskupowi w momencie święceń. Najbardziej dotknęło mnie pytanie: „Czy chcesz być przystępny dla ludzi?”. Już wiem, po tych dwóch latach, że ten aspekt posługi biskupiej jest bardzo ważny, chociaż z jego realizacją bywa różnie. Być dostępnym dla księży, dla świeckich, po prostu dla ludzi. Co nie oznacza przecież tylko, że dasz im numer komórki. Można nie odbierać. Być dostępnym, czyli zatrzymać się, wysłuchać, wejść jakoś w świat drugiego. Na to trzeba i czasu, i odwagi, i gotowości. Na pewno chciałbym tak umieć.

Przed jakimi wyzwaniami stoi dzisiejszy Kościół?

Naszym najważniejszym zadaniem jest pokazywać światu Chrystusa, który jest sensem i odpowiedzią na wszystkie ludzkie pytania... Ale jak to zrobić? Stworzyłem sobie ostatnio ranking słów, które najczęściej słyszałem podczas wizyty ad limina w Rzymie. Na pierwszym miejscu mam słowo „świadectwo”. Na pytania zaczynające się od „jak?” (jak być biskupem dzisiaj, jak ewangelizować, jak rozmawiać z młodymi itp.) w Watykanie padała właściwie jedna odpowiedź: świadectwo. Chodzi o naszą codzienną wierność Ewangelii. Jako uczniowie Chrystusa jesteśmy nieustannie podglądani i kontrolowani przez świat, który sprawdza, czy nasze słowa i deklaracje współgrają z naszym życiem. Im bardziej będzie to jedna melodia, tym dla nas lepiej.

Młodzi, którzy coraz częściej odchodzą od Kościoła, też się na to „złapią”?

Tym bardziej! Nie tak dawno odwiedziłem jedną ze szkół średnich. Nie miałem dla uczniów przygotowanego tekstu, gotowego przemówienia. Mówię: pogadajmy. Zadawali pytania. Żadne z tych pytań mnie nie zaskoczyło. Kiedy wprowadzicie kasy fiskalne w kancelariach parafialnych? Kiedy przestaniecie atakować osoby homoseksualne? Czemu jesteście przeciwko antykoncepcji? Jakby była antykoncepcja, nie byłoby aborcji… To, co mnie zaskoczyło, to agresja zawarta w tych pytaniach. I ta druga osoba liczby mnogiej. To nie była szkoła muzułmańska, a zdecydowana większość tych uczniów była pewnie ochrzczona i bierzmowana. Pomyślałem wtedy, że tylko cierpliwością, spokojem i świadectwem mogę jakoś ich przekonać, leciutko powstrzymać tę falę agresji i negatywnych emocji. Może to będzie początek jakiegoś spotkania. Wiem, że to może zabrzmi trochę prowokacyjnie, ale chyba musimy z młodymi spróbować spotykać się trochę na ich warunkach, a na pewno w miejscu, w którym oni są. Mniej dydaktyzmu, a więcej cierpliwej gotowości bycia z nimi. I znowu wracamy do tej bliskości i przystępności.

Czego mogę życzyć u progu nowej posługi?

Zacytuję SMS-a, którego po nominacji otrzymałem od jednego z moich świeckich przyjaciół: „Mówią, że przedrostek »arcy« pochodzi od greckiego słowa »początek«. Życzę ci zatem, byś zamieszkał w tym początku na zawsze. W pokorze Boga. I nie daj sobie wmówić, że »arcy« znaczy pierwszy, chyba że w miłości, milczeniu i zachwycie Bogiem…”. Piękne! Modlę się o to, by zaufanie i nadzieja pokonały moje lęki i poczucie niepewności. Przede mną całkiem nowe zadanie, nowy świat, nowi ludzie. I diecezja z ogromnym potencjałem. Mam wrażenie, jakbym stał u stóp Mount Everestu, a miał tylko mały plecaczek i marne trampki…

Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.