Ale klasa!

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 40/2021

publikacja 07.10.2021 00:00

Z okazji 70. rocznicy ukończenia szkoły spotkało się w Bieruniu 13 jej dawnych uczniów. Zaczęli w niej naukę aż 78 lat temu, jeszcze „za Niemca”.

Klasy VIIa i VIIb w 1951 roku. Klasy VIIa i VIIb w 1951 roku.
reprodukcja Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Trzech 84-letnich chłopaków i dziesięć dziewczyn z tego samego rocznika 1937 spotkało się na Mszy św. w Walencinku, czyli zabytkowym drewnianym kościółku, a następnie w restauracji. 70 lat temu ukończyli szkołę powszechną w Bieruniu. Wszyscy byli bardzo eleganccy. Fakt, że trzy osoby wspierały się na chodzikach, nie zwracał większej uwagi, bo kiedy znaleźli się razem, wyraźnie odmłodnieli. Oczy im się śmiały, kiedy wspominali numery, które wspólnie robili w czasach szkolnych.

Szkoła powszechna była wtedy tylko siedmioklasowa. – Dlatego nasze dzieci nam mówią, że jesteśmy niedouczeni… – śmieją się.

Niemieckie bicie

Do niemieckiej szkoły poszli we wrześniu 1943 r. jako sześciolatki. – W domu mówiliśmy po polsku, ale w szkole było to surowo zabronione. Po polsku rozmawialiśmy więc przede wszystkim w ubikacji, bo tam nie wchodzili nauczyciele. Był jednak dyrektor, który podsłuchiwał... Kiedy słyszał język polski, wpadał do środka i lał po gębie – wspomina Jerzy Labus, jeden z uczestników spotkania. – Dostałem od tego dyrektora chyba tylko dwa razy, bo się pilnowałem, żeby nie dać się złapać. Taki był właśnie niemiecki system bicia: w twarz, a nie trzcinką w dłonie, jak w dawnej polskiej szkole – dodaje.

Panowie Benedykt i Jerzy ze śmiechem wspominali na spotkaniu, jak starsi koledzy namówili ich, żeby poszli na czereśnie do jednego z ogrodów przy torach. Podsadzili ich nawet na płot. Nie powiedzieli im jednak, że to ogród… niemieckiego policjanta. Ten kazał małych Benka i Jorgusia zamknąć w chlewiku. W sąsiedniej przegrodzie leżała świnia. Po około godzinie zapłakanych winowajców córka policjanta przekazała matkom.

W styczniu 1945 r. dzieci zobaczyły przechodzących przez Bieruń w Marszu Śmierci więźniów Auschwitz. Rozszerzonymi z przerażenia oczami mali uczniowie patrzyli na skulonego chudego więźnia, którego na końcu kolumny koledzy ciągnęli po śniegu w brudnym kocu. Trzymali za cztery rogi tego koca. Było około 15 stopni mrozu. Esesmani zastrzelili tego więźnia tuż za miastem. Dzieci widziały też, jak kobiety z Bierunia kroiły chleb na kawałki i rzucały je w maszerujący tłum. Musiały jednak przerwać, gdy esesman ryknął, że zaraz każe je dołączyć do tej kolumny. Tych obrazów nie da się zapomnieć.

Słój z pędrakami

Niemieckie panowanie zbliżało się jednak do końca. W styczniu 1945 r. do Bierunia wkroczyli Sowieci. Rozkradli w mieście, co się dało, i wywieźli na Wschód. Choć dla dorosłych Ślązaków ten czas był śmiertelnie niebezpieczny, wobec dzieci „Rusy” byli zwykle serdeczni. Jerzy Labus wspomina, jak sowiecki żołnierz obsługujący kuchnię polową przywołał go i dał kilka śledzi. Chłopiec z radością zaniósł je do domu. Z perspektywy dzieci najlepsze było jednak to, że zaczęła się laba, bo nie trzeba było chodzić do szkoły…

Szkolna nauka ruszyła na nowo dopiero we wrześniu 1945 roku. Ponieważ dzieci z Bierunia w poprzednim roku uczyły się tylko przez kilka miesięcy, zaczęły jeszcze raz drugą klasę. Cieszyły się, że znów mówią po polsku i że mogą modlić się razem przed lekcjami. W czasach niemieckich modlitwy w szkole nie było. Wrócili polscy nauczyciele, w większości Ślązacy, plus kilkoro Kresowiaków. Przez pierwsze dwa lata nie było podręczników, co nauczyciele starali się nadrobić swoim zaangażowaniem i pomysłowością. – Pamiętam nauczycielkę przyrody, która zabierała nas na łąki, gdzie pokazywała różne rośliny. A na parapecie w klasie stał słój z pędrakami, których życiu się przyglądaliśmy. To były bardzo ciekawe zajęcia, lepsze niż z książek – uważa Jerzy Labus.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.