Bracia medycy

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 5/2021

publikacja 04.02.2021 00:00

Dwaj bonifratrzy pochodzący z Białorusi, którzy od lat pracują w szpitalu w Katowicach-Bogucicach, żegnają się z naszym regionem. Jadą zakładać pierwszą placówkę w swojej ojczyźnie.

▲	Br. Emanuel Yuran i br. Bogusław Dudek przed nowym stołem ołtarzowym, poświęconym w końcu stycznia w ich kaplicy pw. Aniołów Stróżów. ▲ Br. Emanuel Yuran i br. Bogusław Dudek przed nowym stołem ołtarzowym, poświęconym w końcu stycznia w ich kaplicy pw. Aniołów Stróżów.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Bracia ci to Emanuel, który jest lekarzem na internie, oraz Jerzy, pracujący w Bogucicach jako masażysta. Gdy ten numer „Gościa” trafi do sprzedaży, powinni już być w Mińsku, stolicy Białorusi. Wraz z trzecim bratem, Polakiem, założą tam pierwszą od połowy XIX wieku placówkę zakonu bonifratrów. Poprzednią skasował rosyjski car w czasie zaborów.

Kaj idziesz?

Z Katowic, poza doświadczeniem życiowym, wynoszą znajomość podstawowych słów i zwrotów po śląsku. – Ja się nauczyłem między innymi: „Kaj idziesz?” i „bryle” – śmieje się przeor, brat Emanuel.

Bonifratrzy prowadzą szpital w Katowicach-Bogucicach. Odwiedziliśmy ich wspólnotę. Są w niej także trzej Polacy – brat Bogusław, który pracuje na izbie przyjęć jako sanitariusz i opiekun, oraz bracia emeryci Narcyz i Tadeusz. Na miejscu jest też kapelan szpitalny – ksiądz diecezjalny.

Założyciel bonifratrów, św. Jan Boży, przekazał im, aby celem ich działalności nie było zarabianie pieniędzy. – Jego motto brzmiało: przez ciało docierać do duszy – mówi brat przeor Emanuel Yuran.

Zdarza się, że szpital bonifratrów leczy osoby bezdomne. Nieraz okazuje się, że nie ma ich w czym wypuścić, bo stare ubranie było brudne i zniszczone. Brat Bogusław przybiega wtedy z izby przyjęć z pytaniem: „Czy przeor nie ma butów?” albo: „Czy przeor nie ma spodni?”.

Bracia medycy chodzą po szpitalu w habitach. Dzięki temu czasem ktoś ich pyta, jak skorzystać z sakramentów; nawiązują się też duchowe rozmowy. Nie zawsze zaczynają się miło. Zdarza się, że ktoś mówi braciom o swoich pretensjach do Boga. – Bywa, że ma to związek z postawą księży, których ten ktoś spotkał albo o nich słyszał. Czasem doznał jakiejś krzywdy i to przerzuca na Pana Boga – mówi brat Emanuel. – Tłumaczę, że Bóg to coś większego niż grzech księdza. Że wiara to nie jest rytuał, coś martwego czy wynikającego tylko z tradycji; to jest żywa więź. I kiedy tak rozmawiamy, słowo za słowem, to w końcu czasem mówię: „Gdyby to było dla pana obojętne, to by pan z tym tak wewnętrznie nie walczył, nie szukał odpowiedzi. To świadczy o tym, że jest w panu jakieś światełko”. Często udawało się dojść do jakiegoś porozumienia. Liczę, że ten kontakt jakoś w ich życiu zaowocuje. Nawet uratowanie jednej duszy to już jest sens życia spełniony dla bonifratra i każdego chrześcijanina – mówi.

Pogrzeb dziesięciorga dzieci

Kiedyś para młodych ludzi poprosiła brata Emanuela, który przyjmował w przychodni ubrany w swój habit, o przepisanie pigułki „dzień po”. Brat odmówił. Wyjaśnił, że zadaniem tej pigułki nie jest leczenie. „Rozumiem pani trudności, ale tu chodzi o bardzo poważną sprawę, o ludzkie życie. Nie możemy nim grać” – tłumaczył. Czy pacjenci wzięli sobie jego słowa do serca, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że czasem trzeba dać świadectwo.

Jednym z największych ludzkich dramatów jest śmierć dziecka, w tym śmierć najmniejszych przez poronienie. Rodzicom, których to dotknęło, ich otoczenie nieraz próbuje pomóc w sposób, który jeszcze pogarsza sytuację. Znajomi pocieszają, jakby tę śmierć bagatelizowali. Mówią na przykład: „Jeszcze będziecie mieli inne dzieci”, podczas gdy rodzice dotąd duchowo nie pożegnali tego konkretnego, niepowtarzalnego, zmarłego dziecka, nie dokończyli po nim żałoby. Matki, które poroniły, czasem są też niewłaściwie traktowane w szpitalach – choć w ostatnich latach pod tym względem dokonał się postęp. Katowiccy bonifratrzy wychodzą rodzicom w żałobie naprzeciw. Na cmentarzu na wprost szpitala zbudowali Grób Dziecka Utraconego.

– Rodzice nieraz zabierają dziecko i robią pogrzeb we własnym zakresie. Sporo jednak jest też poronień w bardzo wczesnym okresie ciąży. Czasem nie da się zidentyfikować płci ani wypisać aktu zgonu tego dziecka. Szczątki trafiają wtedy do kremacji. Kiedy uzbiera się już dziesięcioro zmarłych dzieci, robimy im pogrzeb. O jego terminie zawiadamiamy rodziców, którzy zgodzili się na przekazanie tej informacji. Najpierw jest Msza pogrzebowa w naszej kaplicy, później przechodzimy na cmentarz i składamy prochy do Grobu Dziecka Utraconego – mówi brat Emanuel. – Czasem na ten pogrzeb mało kto przyjdzie, innym razem pojawi się połowa rodzin, a bywa, że jest obecnych osiem rodzin na dziesięć; nieraz rodzicom towarzyszą babcie – dodaje.

Na tych pogrzebach widać, jak ważne jest dla rodziców godne pożegnanie swojego dziecka. Matki nieraz płaczą. Jest to jednak oczyszczający płacz, ważny etap w dobrym przeżyciu żałoby.

Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.