Jedna krew

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 4/2021

publikacja 28.01.2021 00:00

W czasie trzydniowej ucieczki przez busz śląska zakonnica znalazła zasięg i zadzwoniła. Odebrała Estera, druga z sióstr, które do Konga przyjechały z Goczałkowic. Krzyknęła: – Damiana, to ty?! A my dostałyśmy wiadomość, że chodzą z twoją głową i się cieszą, że cię zabili!

W rodzinnym domu. W rodzinnym domu.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Salwatorianka Damiana Żoczek od 40 lat pracuje na misjach w kraju, który uchodzi za jeden z najbardziej niebezpiecznych: w Kongu-Kinszasie, czyli Demokratycznej Republice Konga. Niewielu białych ma dzisiaj odwagę tam mieszkać.

Siostra Damiana spędza teraz urlop w domu prowincjalnym sióstr salwatorianek w Goczałkowicach i w rodzinnym domu w niedalekich Czechowicach. – Po raz pierwszy od 20 lat widziałam śnieg! Przede wszystkim tęskniłam za przeżywaniem w Polsce liturgii Bożego Narodzenia – mówi.

Na dotarcie z jej misji w Kambambie na lotnisko w Lubumbashi musi sobie zarezerwować tydzień. – Odcinek 150 km, gdzie droga jest najgorsza, ostatnio w porze deszczowej pokonałam w trzy dni. Żeby się nie zakopać, jechałam ponad drogą, wyżej niż ciężarówki. Trzeba przy tym torować, wycinać sobie drogę w dżungli – mówi.

Jedna krew   Odcinek 150 km, na którym droga jest najbardziej zniszczona, siostra przejeżdża w czasie od jednego do trzech dni. Archiwum siostry Damiany Żoczek

Na misjach jeździ terenówką z napędem na cztery koła. Prawo jazdy – a także dyplom położnej – zdobyła w czasie dłuższego pobytu w Polsce w 1985 i 1986 roku. – Mój nieżyjący już brat Janek zapytał wtedy ojca: „Tatuś, masz jakieś plany kanalizacji w Czechowicach?”. Tata na to: „A po co ci?”. A Janek: „Bo jak robi prawo jazdy, to my będziemy chodzić po kanałach” – śmieje się siostra Damiana. – Egzamin na prawo jazdy zdałam za pierwszym razem. Ale w Kongu, choć znaki drogowe stoją, kierowcy nie zwracają na nie uwagi. Na drodze musisz wyczuć, co drugi kierowca chce zrobić. Trzeba być czujnym – wyjaśnia.

Dzwonek na życie

Jej imię ze chrztu to Natalia. Już w podstawówce chciała być misjonarką wśród najbiedniejszych. To pragnienie zapaliły w niej opowieści misjonarzy jezuitów, którzy odwiedzali jej ojca. – Najpierw jednak chciałam zdobyć zawód, żeby umieć tym ludziom służyć – wspomina.

Złożyła papiery do szkoły pielęgniarskiej, ale… nie zdała egzaminu wstępnego. Potknęła się na języku polskim. Wybrała więc zawodówkę elektryczną. – Świetnie mi tam szło, nie chcieli mnie stamtąd puścić – mówi. Zaczęła pracę jako elektryk, tak jak ojciec i brat. Wieczorowo uczyła się w technikum elektrycznym. W czwartej klasie jednak nagle powiedziała sobie „stop”. – Pomyślałam: „Wszystko, co robię, jest dobre, ale to nie jest to!” – wspomina.

Jednego dnia podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu. Nie wiedziała tylko, do którego. Odwiedziła zgromadzenie, w którym były jej dwie kuzynki. Tamtejsze siostry zapraszały: „Przyjdź do nas”. – Dzisiaj mówię: nie namawiajcie. Każdy musi sam wybrać sobie zgromadzenie, aby wzloty i upadki kierować do Boga – mówi.

Dwie jej ciocie były salwatoriankami na placówkach w Wiedniu i w Ziemięcicach. Wybrała się więc do domu prowincji polskiej tego zgromadzenia. Mieści się on na Śląsku, w Goczałkowicach. – Dzwonię i mówię: „Panie Boże, to jest dzwonek już na całe moje nowe życie” – mówi.

Natalia powiedziała, o co chodzi. Siostra prowincjalna zapytała: „A ciocie wiedzą?”. Odpowiedziała: „Ciocie nie wiedzą. W domu też nie wiedzą”. Przyszła matka generalna, która akurat przyjechała z Rzymu. – Powiedziałam, że chcę jechać na misje do najbiedniejszych. I że jestem przygotowana na wszystko, ale językowo nie jestem zdolna. Matka generalna podniosła mnie na duchu: „Nie martw się, tam, dokąd pojedziesz, tam się języka nauczysz” – mówi.

Natalia przerwała naukę w technikum i wstąpiła do salwatorianek. Skończyła szkołę pielęgniarską i zdobyła dyplom katechetki. Zgromadzenie skierowało ją na misje do Zairu – jak wtedy nazywało się Kongo-Kinszasa. Sprawdziła, że to państwo ma wspaniałe złoża surowców naturalnych. – Powiedziałam: „Bardzo przepraszam, ale ja nie chcę jechać do takiego bogatego kraju, ja chcę do biedoty”. Okazało się, że bieda jednak tam jest, i to już kilometr za centrum miasta – mówi. W 1980 r. wyjechała do Francji uczyć się języka, a później do Afryki.

Świnia pod motorkiem

Krótko po przyjeździe pojechała budować z belgijskimi salwatorianami nową misję Kalamba. Zamieszkała u rodziny katechisty, w afrykańskiej chatce krytej strzechą – dokładnie tak, jak chciała.

Czytaj dalej na następnej stronie

Chodziła do porodów do podobnych chatek; niosła torbę i, jeśli była noc, także lampę naftową. – Ojcowie się o mnie bali, bo wiadomo, Afryka. Raz też, jak jechałam do porodu na motorku, świnki nagle wbiegły mi pod kółko. Rękę zdarłam, lampę rozbiłam, ale pojechałam dalej. Jak wróciłam, ojciec mi powiedział: „Koniec z wyjazdami do wioski. Siostra tu nie przyjechała się zabić, tylko pomóc innym”. Dał mi afrykański domek, w którym urządziłam moją pierwszą porodówkę. Też był kryty strzechą. Jak go zobaczyłam, nazwałam go „Betlejem”. Środek przedzieliłam kotarą, jedna strona była dla rodzących, druga była poczekalnią. Pracowałam tam od 1983 do 1989 roku – wspomina.

Jedna krew   Pierwsza porodówka Ślązaczki – „Betlejem”. Archiwum siostry Damiany Żoczek

Później udało się postawić murowaną porodówkę na 30 łóżek. Sama zrobiła w niej instalację elektryczną – przydała się wiedza z zawodówki i technikum. Źródłem prądu był agregat.

Damiana jeździła po całym okręgu, żeby leczyć i szczepić. Przy okazji brała do auta kobiety, które czekały na poród. Tych porodów było 70 na miesiąc, a nie było na miejscu lekarza. Jeśli konieczne było cesarskie cięcie, siostra wiozła ciężarną po afrykańskich drogach do szpitala 32 km dalej. Gdy matka zgłaszała się do Damiany za późno, zdarzało się, że dziecko umierało. W pozostałych, nawet bardzo trudnych sytuacjach zawsze przychodziła jej jakaś myśl – jakby z góry – dzięki której udawało się jej ocalić życie matek i dzieci.

W 2000 r. po jej prośbach władze przysłały na misję lekarza, który założył w okręgu państwową służbę zdrowia. Robił operacje, w tym cesarskie cięcia. Damiana zajęła się wtedy budową szpitala na 50 łóżek. Był gotowy w 2002 roku.

Pracowała w Kalembie przez 24 lata. Wielokrotnie oddawała krew, zwłaszcza że ze swoją grupą 0 Rh+ jest idealnym dawcą. – Raz, w 2002 albo 2003 roku, dali znać ze szpitala, że trzeba krwi dla ratowania dziecka. Lecę, mówię: „bierzcie”. Kiedy jednak matka tego dziecka zobaczyła, że to ja oddaję krew, powiedziała: „Nie, ja nie chcę krwi od białego człowieka”. Wynika to z pogańskich przesądów. Tłumaczyłam: „Słuchaj, przecież ta sama krew w nas krąży, my tylko skórę mamy inną”. Nie przekonałam jej i dziecko zmarło – mówi.

Atak rebeliantów

Dwa razy była przełożoną sióstr salwatorianek w Kongu. Mówi, że nie wypadało odmówić, skoro ślubowała posłuszeństwo. – Ja się nie nadaję do miasta. Powiedziałam: trzy lata wytrzymam, ale szukajcie nowej przełożonej, już czarnej” – wspomina.

Czytaj dalej na następnej stronie

Bardzo się starała, żeby uruchomić na miejscu formację sióstr wstępujących do zgromadzenia. To duży wysiłek, ale udało się. W mieście Kolwezi formują się dziś kandydatki z Konga i sąsiednich państw.

– Kiedy przyjeżdżałam, w Kongu było siedem sióstr salwatorianek, wszystkie białe. Teraz białymi jesteśmy tylko ja i Estera, salwatorianki z domu prowincjalnego w Goczałkowicach. Aż 84 siostry są miejscowe, plus kolejne 23 w formacji. Byłoby jeszcze więcej, ale nie mamy miejsca, żeby przyjąć wszystkie chętne – relacjonuje.

Od 12 lat jest na nowej misji we wiosce Kambamba. Dobrodzieje z Belgii wybudowali tam szkołę, szpital, klasztor. Dzwonem w kaplicy jest samochodowa felga, w którą uderza się patykiem przed nabożeństwem. W każdym kącie klasztoru stoi kij do zabijania węży, gdyby któryś wpełzł do środka.

W 2017 r. w Kongu wybuchły walki sił rządowych z rebeliantami z polityczno-mistycznego ruchu Kamwina Nsapu. W Kambambie połowa kobiet z dziećmi uciekła do buszu. Zostali m.in. chorzy w szpitalu. Siostra zdecydowała, że ich nie zostawi, choć istniało ogromne ryzyko, że rebelianci będą chcieli ją zabić, jako jedyną białą w całej okolicy. Bo gdy ginie biały, wzmianka o jego mordercach pojawia się w światowych mediach… – Byłyśmy z siostrami przygotowane na wszystko. Panie Boże, wszystko dla Ciebie – mówi.

Rebelianci z Kamwina Nsapu mają pogańskie wierzenia. Nie atakują w czasie deszczu albo gdy zapieje kogut. Gdy więc wkroczyli do Kambamby, kazali ludziom zabić wszystkie koguty. Mieszkańcy ze strachem wykonali to polecenie. Trzech młodych rebeliantów przyszło też do sióstr. Wyglądali na odurzonych narkotykami. – Powiedzieli, że kontaktuję się z władzami, że mam magazyn broni oraz że wydobywam i czyszczę złoto. Kazali otworzyć szopę, w której według nich czyszczę to złoto. Kiedy ich tam wpuściłam, zobaczyli, że w środku nie ma nic poza motorem do wytwarzania prądu – mówi.

Rebelianci byli nieco zbici z tropu, że ich informacje się nie potwierdziły. Nie zamordowali sióstr, ale zapowiedzieli, że wrócą, jak tylko „zabiją świnie”, czyli żołnierzy. – Wcześniej schowałam własny telefon, więc kiedy kazali nam oddać komórki, dałam im inną, którą przywiozłam dla kogoś z Polski – wspomina siostra Damiana.

Zanim rebelianci wrócili, misję obsadził oddział wojska. Jeden z żołnierzy przed walką poprosił o różaniec. Założyła mu go na szyję. Wtedy pozostali też ustawili się w rzędzie po różańce. Wkrótce we wsi wybuchła zażarta strzelanina.

Oficerowie przekonali później Damianę, że musi wyjechać. Siostry ruszyły więc do miasta, z jednym rannym żołnierzem dla ochrony. Jechali przez trzy dni i trzy noce. Raz samochód o mało nie dachował. Na jednym ze wzniesień trafiła na zasięg i zadzwoniła do siostry Estery. W słuchawce usłyszała krzyk: „Damiana, to ty?! A my dostałyśmy wiadomość, że chodzą z twoją głową i się cieszą, że cię zabili!”.

– Widzisz, nie zabili – odpowiedziała Damiana. Do Kongijczyków, których ogromnie lubi, wróci latem. Chce dalej im służyć.

Jedna krew   Zakonnica bardzo lubi Kongijczyków, którym służy. Archiwum siostry Damiany Żoczek

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.