Bałem się długiego klęczenia

Marta Sudnik-Paluch

|

Gość Katowicki 4/2021

publikacja 28.01.2021 00:00

Od pięciu lat jest gwardianem wspólnoty franciszkanów w Katowicach- -Panewnikach. Wcześniej posługiwał m.in. we Włoszech, Meksyku i Stanach Zjednoczonych. O. Sergiusz Bałdyga OFM zapewnia, że nigdy nie żałował swojej decyzji, bo Pan Bóg spełnił jego marzenia.

	O. Sergiusz zakonne mury przekroczył w 1988 roku. O. Sergiusz zakonne mury przekroczył w 1988 roku.
Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość

Pochodzę z franciszkańskiej parafii św. Józefa w Rybniku. Byłem ministrantem, ojcowie towarzyszyli mi w codziennym życiu, podziwiałem ich. To nie znaczy, że od razu wiązałem swoją przyszłość z braćmi mniejszymi. Nie. Chciałem iść na studia, marzyłem o anglistyce. Chodziłem do I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich, do klasy z rozszerzonym angielskim. Nawet przygotowywałem się do egzaminów – wtedy na jedno miejsce było aż 6 czy 7 kandydatów. Żeby zwiększyć swoje szanse, uczestniczyłem w kursie na Uniwersytecie Śląskim. Zwykle nocowaliśmy w akademikach na Ligocie, więc mijałem często bazylikę w Panewnikach. Pewnego dnia wstąpiłem i już wiedziałem, że muszę spróbować.

To nie był jakiś grom z jasnego nieba. Myśl o powołaniu czasem się pojawiała, ale szybko ją odsuwałem. To był powolny proces dojrzewania. Pomogły mi dwie lektury: „Brat Franciszek” Juliena Greena i „Kwiatki św. Franciszka”. Ostatecznie przyszedłem tu, do Panewnik, zapytać, co powinienem zrobić, jakie dokumenty przygotować, żeby zostać franciszkaninem. Przyjął mnie ojciec Bonawentura i zaprosił do postulatu w Kobylinie.

Dar i tajemnica

Musiałem powiedzieć rodzicom, którzy znali mnie dobrze, ale mimo to byli zaskoczeni. Tata pytał: „Masz sympatię i co teraz z tym będzie?”. Na wyjazd spakowałem tylko jedną torbę, nie do końca byłem przekonany, że wytrzymam rygor życia zakonnego (bałem się długiego klęczenia). Wybierałem się trochę jak na szkołę przetrwania (śmiech). Gdy przekroczyłem próg domu i poznałem kolegów, którzy razem ze mną rozpoczynali postulat, poczułem, że to moje miejsce. I tak czuję do dziś. Nigdy nie żałowałem tej decyzji, nie kalkulowałem, co zyskałem, a co straciłem. To po prostu zachwyt Bożą miłością, która przysłania to, co zdaniem postronnych można stracić. Zresztą, jak się ma 19 lat, to co takiego zdążyło się zgromadzić? Ja miałem tylko rower, nie było wtedy telefonów czy komputerów.

Dziś mówi się o kryzysie powołań. Pan Bóg jest niezmienny, On nie ma kryzysu, On wciąż powołuje. To odbiorca ma problem z odpowiedzią. Jako franciszkanie staramy się towarzyszyć młodym, wskazywać im drogę. Ale niczego nie możemy zrobić za nich. Nie możemy „popychać”, stosować socjotechnik. Powołanie to dar i tajemnica, w której 90 procent akcji rozgrywa się w sercu człowieka. Wsparcie może przyprowadzić młodych do małżeństwa, może też do wstąpienia do zgromadzenia czy seminarium.

Debiut

Zostając franciszkaninem, zyskałem możliwości, o których zupełnie nie myślałem. Mogę się dzielić moimi zainteresowaniami językowymi i je rozwijać: nauczyłem się włoskiego i hiszpańskiego. Dzięki temu mogę studiować teksty na temat duchowości franciszkańskiej w oryginale. Tłumaczyłem spotkania misyjne, formacyjne, nie tylko franciszkańskie, ale np. misjonarzy Krwi Chrystusa. Byłem też tłumaczem symultanicznym w czasie Światowych Dni Młodzieży. Trafiłem tam, ponieważ poszukiwane były osoby, które znają włoski, hiszpański i angielski i dobrze się orientują w kontekście tego wydarzenia. Najpierw miałem zostać osobistym tłumaczem papieża Franciszka, ale wizja, że będę musiał uczestniczyć w spotkaniach, tak trochę „wciśnięty” pomiędzy Ojcem Świętym, sekretarzem i jakimiś osobistościami, była dla mnie przerażająca. Poczułem ulgę, że się na mnie nie zdecydowali. Zostałem jednak zaproszony do tłumaczenia kabinowego dla uczestników wydarzenia. Moja pierwsza myśl: „Debiut na Światowych Dniach Młodzieży w tym wieku?” (śmiech). To były bardzo intensywne dni, ale ich owocem jest piękna wspólnota tłumaczy; wiele relacji trwa do dziś. Wtedy też na nowo poczułem, jak olbrzymia jest odpowiedzialność za słowo.

Będąc bratem mniejszym, poznałem wiele wspólnot na całym świecie. Zetknięcie z franciszkańskim charyzmatem realizowanym w zupełnie innym kontekście kulturowym daje do myślenia. I uczy śmiania się z samego siebie. Zresztą współbracia nawet tu w Katowicach trzymają mnie w ryzach. Teraz, jako gwardian, jestem odpowiedzialny za funkcjonowanie naszego klasztoru w Panewnikach. Bardzo pomaga mi to, że bracia są szczerzy, a jednocześnie chętnie dzielą się swoim potencjałem. Ogromną siłę czerpię ze wspólnej modlitwy, z wierności modlitwie brewiarzowej. A jak już robię się bardzo skwaszony i marudny, to jeden z braci zawsze pyta: „Kiedy ostatnio byłeś na adoracji?”. Tak, w ten sposób najlepiej ładuję akumulatory. Najbardziej lubię naszą domową kaplicę. W Chorzowie też miałem to szczęście, że miałem pokój tuż obok, nawet w nocy, w piżamie, mogłem iść na adorację.

Ogromnie ważna jest dla mnie świadomość, że mam przyjaciół, którzy się za mnie modlą. Sam w trudnych chwilach sięgam po modlitwę św. Franciszka przed krzyżem w San Damiano albo po modlitwę franciszkańską, która rozpoczyna się słowami: „O, Panie, uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju”. Wysłuchała:

Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.